Brożek demoluje Lechię, Zagłębie zalicza sentymentalny powrót do czasów Andrzeja Lesiaka

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2013, 22:42 • 4 min czytania

Dziś ponownie przekonaliśmy się o tym, że robienie sobie nadziei na dobry mecz, patrząc na same nazwy zespołów, nie ma żadnego sensu. Jeśli liczyliście, że Zagłębie zacznie się odbudowywać, Zawisza będzie błyszczeć tak, jak przepowiadał Radek Osuch, Lechia da radę bez Matsuiego, a Wisła… Nie, Wisła to jednak dzisiaj inny poziom. Drużyna Smudy zawodziła przez jakąś godzinę, aż w kilka minut tak rozjechała Lechię, jakby grała z kompletnymi miernotami. Michał Probierz wrócił w swoje urodziny na Reymonta, żeby się odkuć i zaśmiać w twarz kilku niedawnym podopiecznym, a dziś los sprawił mu niezłego psikusa. Bo nie dość, że przeciwko niemu zagrała Wisła, to jeszcze i jego Lechia.
Do pewnego momentu wyglądało to jeszcze jako tako. Kilka niezłych strzałów oddał Grzelczak, nieźle oglądało się też współpracę młodego Frankowskiego z Deleu. Wszystko jednak posypało się od momentu, gdy „Franek” wyleciał za głupi faul na Guerrierze. Kompletnie nie rozumiemy, co siedziało w głowie skrzydłowego Lechii, gdy w zupełnie niegroźnej sytuacji wjeżdżał wysoko podniesioną nogą w Haitańczyka. Liczył, że co – sędzia nie da czerwonej, skoro akcja toczy się przed polem karnym Wisły? Chyba tak, bo innego wytłumaczenia nie znajdujemy. A Lechia, przez niego, siadła i nie potrafiła się podnieść na ani jedną akcję. Nie pomogła nawet obecność nieporadnego Chaveza, którego każdy kontakt z piłką przypomina rozbrajanie tykającej bomby zegarowej. W każdej chwili może wybuchnąć i będzie po meczu. Dziś wszystkie błędy Honduranina naprawiał jednak ostoja Stjepanović Głowacki, co do którego ostatnio możemy tylko mnożyć synonimy słowa „doskonały”.

Brożek demoluje Lechię, Zagłębie zalicza sentymentalny powrót do czasów Andrzeja Lesiaka
Reklama

To właśnie „Głowę”, trochę z braku laku, typowaliśmy na piłkarza meczu, dopóki Lechii doszczętnie nie rozszarpał Paweł Brożek. Najpierw ładnie przepchnął postawnego Bieniuka, zaliczając kluczowe podanie, chwilę później sam zabawił się z defensywą, by w końcówce zaliczyć drugie trafienie. „Broziu” coraz mocniej pracuje na zasłużone – słowo klucz – powołanie do reprezentacji, choć oglądając jego mecze i rosnącą formę, nie jesteśmy w stanie wyrzucić z głowy jego pustego CV z czasów Celtiku i Huelvy. Niestety, ale im lepiej gra Brożek, tym gorzej świadczy to o naszej lidze – takie przykre fakty.

Słowa pochwały należą się też Rafałowi Boguskiemu, który podobał nam się po raz pierwszy od kilku lat. W pierwszej połowie jako jeden z nielicznych podejmował jakąkolwiek inicjatywę, w drugiej zapisał na swoje konto efektowną asystę. No i oczywiście Michałowi Chrapkowi, który rozwija się w takim tempie, że nie zdziwimy się, jeśli za moment przyjedzie go oglądać ktoś w miarę poważny. Nie tacy wyjeżdżali już z Ekstraklasy. Tak, o Chrapku można napisać, że to utalentowany piłkarz.

Reklama

A teraz uwaga! Wszystkie dzieci proszone o odejście od monitorów. Padnie parę słów o grze Zagłębiu, które z zadziwiającą konsekwencją udowadnia, że jego mecze powinny zostać natychmiast wycofane z oferty Canal+ z uwagi na ich szkodliwość dla widza. Napiszemy krótko: pierwsza połowa rozegrana dziś w Bydgoszczy to największe gówno jakie ostatnio widzieliśmy. Właściwie całe to spotkanie można by podzielić według jednego klucza – na pierwszą część, w której oba zespoły grały kompletną kupę oraz drugą, w której ten niesamowity poziom utrzymali już tylko lubinianie.

Przez 45 minut od rozpoczęcia odnotowaliśmy dwie sytuacje, o których od biedy można wspomnieć. Pierwszą i zarazem jedyną w całym meczu sensowną okazję dla Zagłębia, której po prezencie od Strąka nie wykorzystał Piech, no i drugą, kiedy Masłowski z rzutu wolnego wystrzelił piłkę na wysokość dziesiątego piętra. Może dwunastego. Nie warto odnotować czegokolwiek więcej. Wszyscy bohaterowie tego „widowiska” nadawali się do roboty w NASA, która szukała ostatnio chętnych do leżenia na kanapie za 5 tysięcy dolców w ramach badań wpływu mikrograwitacji na organizm ludzki.

Jesteśmy wdzięczni piłkarzom Zawiszy, że po przerwie ZACZĘLI GRAĆ W PIفKĘ.

W międzyczasie przed kamerą C+ przystanął Łukasz Piątek i oświadczył, że skoro do tej pory było słabo, to w takim razie na drugą połowę lubinianie muszą wyjść jeszcze bardziej zmotywowani (parę osób w Polsce ponoć zakrztusiło się w tym momencie przy kolacji). Niestety, w drugiej połowie futbol w powszechnym rozumieniu tego słowa uprawiali tylko gospodarze. Najpierw Gliwę postraszyli Vasconcelos i Masłowski, by w końcu skonstruować efektowną trójkową akcję (Dudek – Wójcicki – Vasco) i nie dać mu szansy na skuteczną interwencję. Kiedy w żałosny sposób do szatni sam odesłał się Banaś, właściwie było już po meczu. Swoją drogą, ostatnio stwierdziliśmy, że kapitan Lubina ma coś z – dajmy na to – Mariusza Pawełka. Nieważne jak prezentuje się na co dzień, raz na kilka tygodni musi zaliczyć jakąś spektakularną wpadkę. Dziś skończyło się czerwoną kartką. Po chwili Zawisza sklecił drugą składną akcję, świetnie zachował się Geworgian (bardzo dobra zmiana!) i było 2:0.

Mamy wrażenie, że piłkarze Zagłębia po raz ostatni notowali taką regularność w swojej beznadziejnej grze mniej więcej wtedy, kiedy z funkcji trenera chcieli zwolnić Andrzeja Lesiaka.

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama