Marco Paixao: – Jestem zawodnikiem kompletnym

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2013, 11:06 • 17 min czytania

Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z piłkarzem tak pewnym siebie. Świadomym własnej wartości, ale przy tym nie aroganckim, choć pewnie takie wrażenie będzie można odnieść czytając ten tekst. Marco Paixao to jednak nie bufon w stylu Rumaka. To otwarty, uśmiechnięty i pozytywny gość z lekko (?) zawyżonymi oczekiwaniami co do swojej kariery. Ale jedno trzeba mu oddać – bronią go wyniki. 14 meczów w Polsce, 10 goli. Wynik, jak na nasze warunki, fenomenalny i niespotykany. Z portugalskim snajperem spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu we wrocławskim Rynku i pogadaliśmy szerzej o jego karierze.
Dwa lata temu rozmawiałem w tym miejscu z nowym napastnikiem Śląska, Johanem Voskampem i zapytałem go, jaka jest jego główna wada, że koniec końców wylądował w Polsce. Teraz chcę to pytanie zadać tobie, bo prawdę mówiąc, ciężko się o cokolwiek przyczepić w twojej grze.
Trafiłem do Śląska w najlepszym momencie mojej kariery. W poprzednim sezonie strzeliłem na Cyprze 17 goli i zyskałem sporo pewności siebie, bo poprzedni wyjazd, do Iranu, nie był zbyt udany. Dlaczego teraz idzie mi tak dobrze? Najważniejszy jest rozwój, ale nie tylko piłkarski. Dziś jestem zdecydowanie bardziej dojrzały niż wcześniej i bardziej kompletny jako piłkarz. Dlatego idzie mi tu tak dobrze.

Reklama

W jakim sensie jesteś bardziej dojrzały?
Patrzę na wszystko z innej perspektywy. Jestem bardziej pozytywną osobą i kiedy tracę piłkę lub strzelam niecelnie, to zupełnie się tym nie przejmuję. Kiedyś to przeżywałem. Rozpamiętywałem przez pół godziny, a dziś wiem, że mecz toczy się dalej i w następnej sytuacji pójdzie mi lepiej. Ta moja pozytywność bardzo przekłada się na boisko i kiedy zaczyna się mecz, mam przekonanie, że strzelę gola. Nigdy nie zakładam negatywnego scenariusza.

Mentalność bardziej hiszpańska niż portugalska. Przejąłeś od narzeczonej?
Dokładnie, Portugalczycy są trochę pesymistyczni (śmiech). Najbardziej dojrzałem przez te trzy lata w Szkocji i Iranie. Zacząłem doceniać drobne rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi albo po prostu narzekałem. Miałem pretensje, że ktoś mi nie podawał albo samemu sobie wyrzucałem, że chciałem strzelić 30 goli i mi się nie udało. Dziś zupełnie o tym nie myślę. Ł»yję z dnia na dzień. Wcześniej robiłem też sobie jaja na treningach. Dużo się śmiałem i moje podejście nie było zbyt poważne. W końcu jeden z trenerów mi powiedział, że gdybym traktował karierę bardziej serio, to mógłbym wyrosnąć na piłkarza klasy europejskiej. Miał rację, zacząłem się zmieniać i ostatnie dwa sezony były w moim wykonaniu spektakularne, a w tym idzie mi brutalnie dobrze, bo zacząłem od dziesięciu goli.

Reklama

Chyba niełatwo zmienić mentalność na bardziej pozytywną żyjąc w Szkocji.
Niełatwo, ale to też wynika z pogody. Cały czas jest szaro, leje i ludzie nie są chętni, żeby zbyt często gdzieś wychodzić. Grając tam – tak myślę dzisiaj – byłem niedojrzały i trochę zachowywałem się jak dziecko. Kiedy siadałem na ławce, otwarcie narzekałem. Pytałem, czemu znowu mam siedzieć. Dziś, kiedy jestem rezerwowym, nie mam z tym problemu, bo wmawiam sobie, że wejdę, strzelę gola i mój zespół wygra. Takie detale na najwyższym poziomie robią różnicę. Jak gramy jutro, to jutro strzelę, proste.

Faktycznie masz taką pewność?
Tak, to wynika z nastroju.

Ale da się mieć pewność, że się strzeli gola?
To nie tyle pewność, co zakładanie najbardziej pozytywnego scenariusza, a odsuwanie negatywnego. Futbol jest jak życie. Jeśli skupisz się na swoich celach i będziesz wierzył, że zdobędziesz bramkę, wygrasz, trafisz do reprezentacji – w końcu ci się to uda. To główna różnica, jeśli chodzi o moje podejście dziś i sprzed kilku lat. Inna sprawa, że w Szkocji i w Iranie grywałem też na skrzydłach, a na Cyprze wróciłem na dziewiątkę.

Dlaczego w ogóle wyjechałeś do tego Iranu?
Kiedy graliśmy z bratem w Szkocji, obserwowało nas wiele niezłych klubów, ale mieliśmy pecha, że podpisaliśmy umowę z agentem, którego kręciły jedynie pieniądze. Mieliśmy 25 lat i trochę daliśmy się zmanipulować. Wiedzieliśmy, że w Iranie mocno się wzbogacimy, ale… Tak, to jedna z moich największych porażek – że współpracowałem z niewłaściwymi ludźmi. Szkoda, bo zawsze wierzyłem, że stać mnie na europejski top i do dziś wiem, że jeszcze mi się to uda i trafię do reprezentacji.

Poważnie?
Jestem przekonany.

Wiem, że Portugalia ma problemy z napastnikami, ale bez przesady.
A ja w to wierzę, nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystkie te doświadczenia mnie wzmocniły. W Szkocji na przykład nie traktowano nas zbyt dobrze w szatni. Piłkarze nie akceptowali obcokrajowców, a kiedy rozmawiałem w szatni z bratem po portugalsku, to wydawało im się, że ich obgadujemy. Wiele było takich sytuacji, ale mieliśmy kontrakty, więc musieliśmy to jakoś przełknąć. Te wszystkie detale sprawiły, że zadałem sobie pytanie: „kim ty właściwie chcesz być i jak daleko chcesz zajść?”. I sam sobie odpowiedziałem: „chcę strzelić 30-40 goli w sezonie, zagrać w Lidze Europy lub Champions League, występować w ambitnym klubie, który walczy o mistrzostwo…”. Wybrałem sobie cele i postanowiłem: od tej pory myślę tylko pozytywnie, nie narzekam na nic, pomagam wszystkim w moim otoczeniu, trenuję na poważnie, bez żartów… Zdałem sobie sprawę, że miałem wszystko, by osiągnąć więcej, ale się nie udało. Wszystko zaczęło się jednak zmieniać, idę prostą drogą, z której nie zbaczam i efekty sam widzisz.

Ile straciłeś lat w swojej karierze przez te błędne decyzje i mentalność?
Nie traktuję tych lat jako straconych. Pewne rzeczy po prostu musiały się wydarzyć. Ł»ycie przygotowało mnie do takiej sytuacji, w jakiej znajduję się teraz. Nie straciłem tych lat. Wręcz przeciwnie – wykorzystałem je jako naukę.

Który z tych transferów był dla ciebie w takim razie najtrudniejszy? Wyjazd w młodym wieku do Hiszpanii, do Szkocji, Iranu czy na Cypr? Każda z tych wyprowadzek mogła być rozczarowująca.
Najtrudniej było wyjechać do Iranu. Bez wątpienia. Nie wiedziałem, co mnie tam czeka, bałem się wojny, ale tak to czasem bywa, gdy podpiszesz umowę z niewłaściwym menedżerem. Stajesz się niewolnikiem swojej pracy. W dzisiejszych czasach jest bardzo wielu piłkarzy grających w klubach, które im nie odpowiadają. Są zmuszani do wyjazdów i coś podobnego przydarzyło się mi. Ł»ycie. Sam futbol w Iranie był niesamowity – pełne stadiony, maksymalne szaleństwo – ale życie było straszne. Ludzie są bardzo sympatyczni i gościnni, ale nie rozumiem, jak pewne rzeczy mogą się dziać w XXI wieku. Kobiety są źle traktowane, smutek wypełnia ich życie. Mecz, trening, mecz, trening… Nie mogliśmy robić prawie nic. Brakowało wolności, łatwo wpaść w depresję. Jeśli nie jesteś bardzo mocny psychicznie, jak najszybciej będziesz chciał wyjechać. Bardzo ważna jest też pokora.

Miałeś ją wtedy?
Zawsze byłem dość skromny i potrafiłem się dostosować do wszystkich warunków. Czasem lepiej wyjechać do takiego kraju niż nie grać w piłkę przez pół roku. To najgorsze, co może się przytrafić piłkarzowi.

Nie było szans, żebyś zahaczył się w jakimś Olhanense czy innej Vitorii Setubal?
Były, były. Chyba nawet pojawiały się jakieś opcje, ale ten menedżer miał taką obsesję na punkcie Iranu, że – jak mówię – trochę daliśmy się zmanipulować. Jedno muszę przyznać – zarabia się tam naprawdę poważną kasę. Porównywalne do Bundesligi czy Primera Division. Na dobrych piłkarzy – jak mój brat i ja – nie szczędzili pieniędzy. Znaleźliśmy się też w takiej sytuacji, że musieliśmy przyjąć tę ofertę.

W dość młodym wieku zaliczyłeś dwie ligi dla emerytów – Cypr i Iran. Chciałeś wycisnąć z kariery jak najwięcej finansowo?
Niby tak, ale właśnie w Iranie popatrzyłem w lustro i powiedziałem sobie, że zawsze chciałem być piłkarzem europejskiej klasy, grać w silnym klubie i reprezentacji, więc co mogłem zrobić? Strzelić jak najwięcej goli. Obojętnie gdzie. Nawet w Iranie czy na Cyprze. Zdałem sobie sprawę, że przez pieniądze straciłem szansę na wyjazd do silnej ligi. Już nawet nie chciałem o nich myśleć ani mówić. Postanowiłem, że skupię się w stu procentach na piłce i nie będę myślał o pieniądzach. Wyjechałem na Cypr, gdzie wcale nie dostałem bardzo wysokiego kontraktu. Pamiętam nawet taką rozmowę. Usiedliśmy z ojcem i powiedziałem mu wprost: „nie chcę słyszeć o pieniądzach, tylko w końcu pokazać, ile jestem wart”. Liga cypryjska nie jest najsilniejsza, ale wiem, że ogląda ją wielu skautów, strzeliłem 17 goli i trafiłem do Polski. Ethnikos dalej zalega mi kilka miesięcy pensji, ale – tak jak ci powiedziałem – w ogóle się tym nie martwię.

Czyli z drugiej strony ten Iran ci się przydał, bo zyskałeś dużą niezależność finansową.
Tak, pieniędzy trochę zarobiłem, ale nie osiągnąłem tyle, ile powinienem.

Kiedy jednak trafiłeś do Polski, to – podobnie jak Bernardo Vasconcelos – byłeś traktowany trochę z przymrużeniem oka. Prawie jakbyś przyjeżdżał tu na emeryturę.
Wydaje mi się, że podejście do wieku zawodników zaczyna się zmieniać. Jeśli masz 35 lat, a możesz coś dać drużynie, to jesteś traktowany tak samo. Zobacz, ilu 40-letnich zawodników jest w Serie A. Liczy się to, co pokazują na boisku i we Włoszech nikt nie robi z tego problemu. Wszystko zależy od mentalności w danym kraju, ale chciałbym, żeby to się też zmieniło w Polsce. Jeśli ludzie zobaczą, że 34-latek, jak Bernardo, może coś dać, to przekonają się, że warto mu zaufać. Statystyki są jego argumentami, a z nimi dyskutować nie można.

Ekstraklasa staje się modna wśród Portugalczyków? Tylko w tym okienku trafili tu – poza tobą – Dossa Junior, Helio Pinto, Andre Micael, wspomniany Vasconcelos i Luis Carlos, Brazylijczyk, ale też z ligi portugalskiej.
Portugalscy piłkarze ogólnie cieszą się bardzo dobrą marką na świecie, bo gdziekolwiek idą, ich gra daje efekty. Jeśli i nam się tu powiedzie, to w Polsce będzie grało coraz więcej moich rodaków. Im więcej, tym lepiej. Portugalia to jakość i cieszę się, że zaczynacie to dostrzegać, a my sami też się odwdzięczamy za to zaufanie. Poza tym między ligą cypryjską – z której tak wielu Portugalczyków przyjechało – a polską nie ma aż takiej różnicy. Może pięć drużyn stamtąd ma lepiej wyszkolonych technicznie piłkarzy, ale w Polsce gra jest zdecydowanie bardziej intensywna. Ogólnie jednak wasza liga rozwija się w bardzo szybkim tempie i wkrótce może wyrosnąć na jedną z liczących się w Europie.

Na razie gwiazdami zostają u nas piłkarze z trzeciej ligi hiszpańskiej.
Może dlatego, że mają inną mentalność niż zawodnicy z astronomicznymi kontraktami, większym doświadczeniem i którzy nie muszą tak wiele udowadniać? Może oni nie przyjeżdżają tu triumfować? W naszym przypadku jest przeciwnie – przyjechaliśmy tu po to, żeby się wybić i myślę, że to dopiero początek. Z roku na rok powinno się tu pojawiać więcej zawodników z Portugalii i Cypru, jak Bernardo i ja. Jeden dowie się, że jego koledze się tu udało, to za moment sam będzie chciał przyjechać. Korzystamy na tym nie tylko my, ale też sama liga, bo coraz więcej się o niej mówi w Europie. Sam mam już dość udzielania wywiadów, bo cały czas wydzwaniają do mnie z Portugalii. Wczoraj rozmawiałem z „O Jogo”, w tym tygodniu będzie „A Bola”… Naprawdę macie liczącą się ligę, a chyba nie potraficie tego docenić.

Sam też pewnie nie wierzyłeś, że będziecie w stanie ograć Club Brugge i choć na moment przeciwstawić się Sevilli.
Oczywiście, że wierzyłem! (śmiech) Wierzyłem też, że będę tu strzelał gole, ale nie spodziewałem się, że pójdzie mi aż tak dobrze. Sam siebie zaskakuję. I to jest to, o czym mówię – optymizm przyniósł mi sukces. Kilkanaście meczów, dziesięć goli… No, zobaczymy, co będzie dalej (śmiech).

Dlatego cię zapytałem o tę wadę, bo ciężko u ciebie taką wskazać. Chyba że był nią nieodpowiedni charakter, którego już się pozbyłeś.
Jestem zawodnikiem kompletnym…

Mówisz to z pełnym przekonaniem?
Oczywiście, że tak. Potrafię strzelać, podawać, przyspieszyć, wygrać 1 na 1… „Jogador completissimo”. I nie przyjechałem tu, żeby bawić się w dyskotekach, robić sobie jaj ani chodzić po mieście w nocy. Chcę zdobyć mistrzostwo i zacząć być postrzegany jako zawodnik klasy europejskiej.

Tu uważasz siebie za piłkarza kompletnego, ale gdybyś w końcu trafił do reprezentacji czy jakiegoś mocnego klubu, to pewnie zmieniłbyś zdanie.
Nie zmieniłbym zdania.

Niewielu zawodników odważyłoby się na taką opinię.
Z pewnych rzeczy zdajesz sobie sprawę po jakimś czasie. A dziś bardzo, bardzo, bardzo wierzę i mam absolutne przekonanie, że zagram w reprezentacji. Jeśli faktycznie strzelę te 20-30 goli, to muszę zostać doceniony. Tylko około dziesięciu zawodników w Europie się to udaje. A jeżeli uda się mnie, to albo selekcjoner, albo ktoś z jego sztabu zda sobie sprawę, że coś się dzieje. Już kiedy grałem przeciwko Brugge i Sevilli, obserwowało mnie kilka poważnych klubów.

Z Portugalii?
Z innych krajów. Największe oczekiwania wiązałem jednak z Sevillą, bo to był dla mnie prawdziwy test. Dostałem wiele wiadomości od hiszpańskich dziennikarzy, że zagrałem wielki mecz i dlaczego na co dzień nie gram w Hiszpanii. Strzeliłem gola drużynie, która jest w TOP5 najlepszej ligi świata. Skoro zawodnik debiutujący w Lidze Europy potrafi zmasakrować obronę Sevilli, trafić do siatki i sprawić tyle problemów przeciwnikowi, to chyba znaczy, że ma potencjał, by zagrać w reprezentacji.

W drugim meczu za to wy zostaliście naprawdę zmasakrowani.
Ale dlaczego przegraliśmy?

Bo Sevilla to w porównaniu ze Śląskiem zupełnie inny poziom i nawet nie da się tego porównywać. Pierwszy mecz zamazał tylko realny obraz.
Zagraliśmy przecież bardzo dobrze!

Tego nie neguję.
W drugim meczu Sevilla była zdecydowanie lepsza i zasłużyła na zwycięstwo, ale w pierwszym…

Drugi mecz pokazał, gdzie naprawdę jest Śląsk, a gdzie Sevilla.
Tak, ale wtedy nie zagrałem ani ja, ani Dado, ani Dudu. Absencja kluczowych zawodników była bardzo istotna. A Sevilla wygrała dlatego, że grała w jedenastu. W przeciwnym razie by nas nie pokonała! Jestem absolutnie przekonany, że gdyby sędzia nie wyrzucił Dudu, to awansowalibyśmy do fazy grupowej. Ale cóż… Arbiter oddał im mecz i nie mogliśmy zrobić nic więcej.

Jestem innego zdania, ale powiedz, na poziomie jakiej portugalskiej drużyny jest dziś Śląsk?
Na pewno TOP 5. Porto to inny poziom, Benfica i Sporting raczej też – bądźmy realistami – ale Braga? Może Pacos de Ferreira, które grało bardzo dobrze w poprzednim sezonie? Z nimi spokojnie moglibyśmy walczyć. Mam też wrażenie, że nie doceniacie waszego futbolu, że nie wierzycie ani w drużyny, ani w piłkarzy, ani ogólnie w piłkę. Każdy zawodnik, który trafiłby do waszej ligi, byłby w pozytywnym szoku. Cudowne stadiony, dobry rytm gry… Nie tak jak w Szkocji, gdzie gra się bardzo bezpośrednio. Tutaj czasem wyprowadzasz piłkę od bramkarza, kilka podań i tak konstruujesz akcję. Poza tym skoro tak wielu zawodników wyjeżdża stąd do Niemiec, Włoch czy innych lig, jak ten chłopak z Malagi, to o czymś świadczy. Dla mnie wasza liga za trzy-cztery lata będzie jedną z najlepszych w Europie. Naprawdę!

Przesadzasz.
Nie, to wy nie doceniacie waszej piłki.

Śląsk ograł Brugię, a Lech odpadł z Ł»algirisem. Nie wyciągajmy wniosków tylko z jednego dwumeczu.
OK, to też fakt, ale takie sytuacje się zdarzają. Mimo tego wyniku i tak wierzę w polską piłkę. Musicie jeszcze postawić na właściwych skautów, którzy szukaliby np. Hiszpanów, Portugalczyków czy Argentyńczyków, bo tacy piłkarze wniosą tu coś nowego.

I nie są drodzy.
Dokładnie. Wniosą więcej techniki, szybkości, czasem nawet taktyki… Tak postąpiła przecież Anglia. Jakiś czas temu to była banalna liga z samymi Brytyjczykami. Zaczęli jednak kontraktować Francuzów, Hiszpanów, Argentyńczyków, Włochów…

Anglia to inny świat. Patrzmy raczej na przykład Cypru.
Może być. Ale jeśli do gry fizycznej dorzucisz kilku techników, to poziom będzie rósł. I kolejna sprawa – ściągnięto też zagranicznych trenerów o innej mentalności. Polska piłka już teraz nie wygląda tak, jak przed trzema laty. Znam się z Arkiem Malarzem i wiele o tym rozmawialiśmy. Oglądaliśmy nawet razem finał Pucharu Polski pomiędzy Śląskiem a Legią. A czym się różni dziś Anglia od Hiszpanii? Poziom ligi jest podobny, ale na Wyspach lepiej łączą piłkę fizyczną z techniczną. Tutaj – zachowując wszelkie proporcje – powinno się postępować podobnie.

U nas brakuje jakości, daleka droga.
Nie brakuje, naprawdę! Przydałoby się tylko więcej technicznych zawodników. Ale i takich macie, bo jak zobaczyłem Sobotę, Milę czy Stevanovicia, to pomyślałem: „wow, tu naprawdę jest jakość!”.

Dlaczego tobie nie udało się przebić w Porto? Bo to był chyba moment, w którym znajdowałeś się najbliżej poważnej piłki.
To prawda. Ale przeskok był zbyt duży. Trafiłem do Porto z trzecioligowej Sesimbry i na początku nie wytrzymałem intensywności ani treningów, ani meczów. Zupełnie inna półka. Bez porównania. Przez trzy miesiące trwała aklimatyzacja, łącznie zagrałem 19 meczów, ale ogólnie było ciężko. Co mogę więcej powiedzieć? Chciałem odnieść sukces, ale brakowało mi regularności. Raz grałem, raz nie. Cóż, przynajmniej popracowałem z trenerem Domingosem Paciencią, a na treningach zetknąłem się z takimi gwiazdami jak Bruno Alves, Pepe, Quaresma, Postiga, Anderson… Albo z młodszymi piłkarzami jak Marcio Sousa, Bruno Gama, Helder Barbosa, Nuno Andre Coelho… Oni odnieśli sukces szybciej, a ja dopiero teraz. Byli lepiej przygotowani, bo szkolili się w Porto, a ja trafiłem tam później. Nie byłem przygotowany ani fizycznie, ani psychologicznie. Pierwszy raz wyjechałem na dłużej z domu. Nie miałem dobrego podejścia. Jak wracałem z treningów, to nawet nie jadłem obiadów.

Jak w ogóle trafiłeś do Porto?
Wyróżnialiśmy się z bratem w Sesimbrze, strzeliłem nawet 17 goli i jeden z naszych dwóch agentów zapytał pod koniec sezonu, czy bylibyśmy zainteresowani wyjazdem do Lazio. Mieliśmy 17 lat i powiedzieliśmy: „OK, jedziemy”. Po treningach w Rzymie pojawiło się zainteresowanie kilku innych klubów, a Porto okazało się najbardziej konkretne. Najpierw pojechaliśmy na tydzień treningów w rezerwach prowadzonych przez Domingosa Paciencię, on i skauci zgodzili się na transfer i podpisaliśmy kontrakty. Pomyślałem: „wow, zaczyna się robić poważnie!”. Moje mecze zaczęło oglądać kilka tysięcy ludzi, w tym wielu skautów i selekcjonerów reprezentacji juniorskich. Młodemu chłopakowi to wszystko może naprawdę zaimponować. Trwało to tylko rok, ale było to cudowne doświadczenie.

Potem przeniosłeś się do Hiszpanii, ale mniej spektakularnych klubów.
Nie tylko ja. Więcej moich rodaków zasługiwało wtedy na grę w portugalskiej ekstraklasie, ale nie chciano na nas postawić. Mnie nawet niektórzy postrzegali jedną z perełek rezerw Porto, ale po sezonie nie dostałem żadnej oferty.

Dlaczego?
Nie wiem, nikt się ze mną nie skontaktował. Dopiero jeden z hiszpańskich agentów, który obserwował mnie przez rok, zadzwonił i zapytał, czy nie chciałbym trafić do tamtej ligi. Musiałem się zgodzić, żeby móc kontynuować karierę. Wiem, że to był niższy poziom – Segunda B – ale cóż. Musiałem iść krok po kroku.

Czujesz się ofiarą rynku menedżerskiego?
Trochę tak. Kibice nie mają pojęcia, jak to wygląda. Nie wiedzą, jak funkcjonuje futbol od środka. Spotkałem wielu zawodników, którzy mówili mi wprost, że grają dzięki swojemu menedżerowi. Wszystko się zmienia. Nie jest już tak, że grasz dobrze, rozwijasz się, ktoś przychodzi i oferuje ci kontrakt. Albo masz jakość, zgadzasz się na pewne zasady i wchodzisz w ten rynek, albo nie wchodzisz. Czy czuję się ofiarą? Nie wiem. Wiem tylko, że zasługiwałem na więcej szans w Portugalii. Wszystko dzieje się jednak z jakiegoś powodu i nie zamierzam na to narzekać. Kto by się spodziewał, że zawodnik z rezerw Porto dojdzie do takiego poziomu jak teraz. A może oni też są ze mnie dumni? Czasem potrzebne jest też szczęście, bo Śląsk zwrócił na mnie uwagę akurat w meczu, który przegraliśmy u siebie z AEL-em. Było 1:3, ale strzeliłem gola, zainteresowałem ich i zaczęli mnie obserwować. Trener Levy mnie chciał i transfer był kwestią czasu. Miałem oferty z Grecji, Izraela, mniejszych klubów cypryjskich, ale zdecydowałem się na Polskę.

A w Izraelu ktoś próbował cię przekręcić?
Sfałszowali mój podpis. Zszokowało mnie to, bo nigdy wcześniej nie spotkało mnie coś takiego.

Jak się o tym dowiedziałeś?
Spałem o dziewiątej rano, praktycznie byłem już dogadany ze Śląskiem i nagle zadzwonił do mnie mój menedżer, Ricardo Alonso. – Słuchaj, Marco, Hapoel Hajfa dostał przedwstępną umowę z twoim podpisem.
– Jak to z moim podpisem, skoro niczego nie podpisywałem?
– Na pewno?
– Na pewno! Niczego nie podpisałem!

Poszedłem do notariusza, żeby sprawdzili mój podpis, wysłałem papier do Śląska, żeby wszystkich uspokoić. W międzyczasie starałem się znaleźć jakieś rozwiązanie, żeby ukarać tych, którzy chcieli mnie oszukać. Bo naprawdę… To niewiarygodne, co mi chcieli zrobić. W życiu bym nie pomyślał.

I kto to zrobił?
Nie wiem.

Nie wiesz czy nie możesz powiedzieć?
Na umowie był podpis z klubu i cypryjskiego agenta. A ja jedynie przekazałem mu upoważnienie, żeby mógł z nimi negocjować.

Chyba cię nie zrozumiał.
Chyba tak. Skończyło się na sfałszowaniu podpisu, ale już mnie ta sprawa nie interesuje. Było, minęło. Chcę być tylko szczęśliwy we Wrocławiu i współpracować z Ricardo Alonso z Walencji, bo to poważny i szczery gość (śmiech).

Ł»e ci się jeszcze chce po tych wszystkich przejściach z kimkolwiek współpracować…
Ciężko jest znaleźć poważnego i sprawiedliwego agenta. Sam nigdy wcześniej nie współpracowałem z takim profesjonalistą jak Ricardo. Bywało różnie. W Szkocji trafiłem na oszusta, potem na kolejnego…

Co doradziłbyś młodym piłkarzom w tej kwestii?
Współpracować z rodzicami lub z kimś z rodziny. Albo – jeśli znajdą poważnego agenta – współpracować z nim przez całą karierę. Bo najgorsza rzecz to ciągłe zmienianie menedżerów. Nie można zwracać uwagi na wszystkich, którzy będą oferować ci milionowe kontrakty. Lepiej mieć jednego zaufanego agenta.

Po tych wszystkich doświadczeniach chyba sam mógłbyś zostać menedżerem.
Dokładnie! (śmiech) Te wszystkie doświadczenia zmieniły mój sposób myślenia. Potrafię sam podejmować decyzje, których wcześniej unikałem. A menedżerami faktycznie chcielibyśmy z bratem zostać. Kocham świat piłki i chciałbym kiedyś pracować z 18-letnimi zawodnikami, by pomóc im zaplanować kariery. Najważniejsze, żeby zapomnieć o problemach i myśleć tylko o pozytywnych rzeczach. Wtedy życie od razu się zmienia.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA


Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama