Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd sześciu tytułów prasowych.
FAKT
Legia zgarnie Fortunę.
Legia Warszawa podpisze jeden z najbardziej lukratywnych kontraktów sponsorskich w polskim futbolu. Z koszulek mistrzów Polski zniknie firma Active Jet, a pojawi się bukmacher Fortuna. Za umowę z Legią zapłaci nawet do 10 milionów za rok! Stołeczny klub wynegocjował dla siebie bajeczny kontrakt. Umowa będzie obowiązywała minimum trzy lata i gwarantowała klubowi 5 milionów złotych za sezon plus drugie tyle jeśli Legia zdobędzie mistrzostwo Polski, Puchar Polki i awansuje do Ligi Mistrzów. Na stadionie ma też pojawić się kolektura bukmacherska Fortuny. Do tej pory głównym sponsorem Legii była firma Active Jet , która płaciła klubowi ponad 3 miliony złotych za sezon. Władze warszawskiej drużyny są bardzo zadowolone ze współpracy i wszystko wskazuje na to, że ta firma zostanie wciąż sponsorem Legii, ale będzie widniała na rękawkach koszulek. Legia negocjuje także inny poważny kontrakt. W czerwcu nazwa stadionu, Pepsi Arena, nie będzie już obowiązywać. Klub rozmawia z nowymi firmami, które zapłacą za nazwę obiektu przy Łazienkowskiej trzy. W grze jest sześć wielkich, międzynarodowych firm m.in. McDonalds i T-Mobile. Rozmowy trwają, a ich finalizacja nastąpi najwcześniej w listopadzie.
Polonia przyjęła jak króla bohatera reprezentacji San Marino.
Strzelił gola Arturowi Borucowi i jego życie zamieniło się na chwilę w bajkę. Alessandro Della Valle (31 l.) w meczu z Polską zdobył bramkę, pierwszą dla San Marino od pięciu lat, był bohaterem narodowym, ale nie spodziewał się, że największą karierę zrobi w Warszawie. Środkowy obrońca jednej z najsłabszych drużyn narodowych świat został zaproszony prze z Polonię Warszawa na ich mecz z Czarnymi Węgrów. Przez moment mówiło się, że może nawet zagra w drużynie „Czarnych Koszul” ale to wszystko tylko znakomite zagranie PR-owe. Della Valle wylądował w Polsce po 17 w sobotę. – Dla mnie to szaleństwo. Strzelam wam bramkę, w San Marino się cieszą, ale to u Was jest znacznie większe zainteresowanie. Dziennikarze dzwonią cały czas – powiedział Faktowi Della Valle, kiedy jechaliśmy z nim taksówką z lotniska. Prosto z samolotu przybył na mecz Polonii przy Konwiktorskiej 6. Został tam przyjęty jak król. – Człowiek, który pokonał Artura Boruca – krzyczał spiker, a wokół rozbrzmiały oklaski. Na co dzień sprzedawca ceramiki podniósł się z krzesełka i pomachał do kibiców. – Czuję się jak w raju. Niesamowita sprawa. Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę – stwierdził zaskoczony Della Valle.
Górale bez wzmocnień.
Wydawało się, że w najbliższych dniach mające spore kłopoty w lidze Podbeskidzie wzmocni dwójka zawodników: obrońca z Senegalu Alpha Ba (24 l.) i doświadczony pomocnik Maciej Iwański (32 l.). Sprawy jednak mocno się komplikują. Kilka dni temu Iwański podpisał roczny kontrakt z Góralami. Nie wiadomo jednak kiedy wybiegnie na boiska ekstraklasy. Okazuje się, że może to trochę potrwać. – FIFA przysłała nam odmowę co do możliwości gry piłkarza u nas. W uzasadnieniu podano, że piłkarskie władze nie uznają kontraktów zerwanych jednostronnie, a tak jest w przypadku Macieja Iwańskiego. Nie pomogło to, że podparliśmy się pismem z Tureckiej Federacji Piłkarskiej. Trwają w tej chwili przepychanki na linii zawodnik – klub, a my jesteśmy bezradni – mówi prezes Podbeskidzia Wojciech Borecki (58 l.). Nie tak dawno w podobnej sytuacji był Marcin Kuś (32 l.), który pół roku czekał na certyfikat z Turcji i z tego powodu nie zagrał nawet meczu w barwach Górnika Zabrze, którego wiosną był zawodnikiem. Teraz Manisaspor robi mocno pod górkę Iwańskiemu.
RZECZPOSPOLITA
Artur – król Anfield.
Jeszcze przed meczem na Anfield Artur Boruc w jednym z wywiadów odważnie zapowiedział, że Southampton stać na walkę o Ligę Mistrzów, a nawet o tytuł w Anglii. W sobotę razem z kolegami przeszedł od słów do czynów. Pewnymi i efektownymi paradami ratował zespół. Dwa razy obronił groźne uderzenia Stevena Gerrarda z rzutu wolnego, zwycięsko wyszedł też z pojedynku z Nigeryjczykiem Victorem Mosesem. Angielska prasa pisała o „natchnionych, olśniewających” interwencjach, a Sky Sports ocenił go na 8, choć na najlepszego piłkarza wybrał Chorwata Dejana Lovrena, strzelca jedynej bramki. – To moja praca i powinienem tak grać w każdym spotkaniu. Pokazaliśmy, jak silną drużyną jesteśmy i na jak wiele nas stać – skomentował swój występ Polak, który w pięciu meczach Premiership puścił tylko dwa gole. Do niedzieli taką skutecznością mógł się pochwalić również David de Gea, ale Manchester City i koledzy z obrony United wystawili jego umiejętności na poważną próbę. Hiszpan wyjmował piłkę z bramki aż czterokrotnie. Czerwone Diabły zostały w derbach znokautowane przez „głośnych sąsiadów”, jak mawiał o zespole szejków Alex Ferguson. Sir Aleksa na trenerskiej ławce United już nie ma, ale jego kazania zostały zapamiętane. Wayne Rooney przed niedzielnym meczem na stadionie Etihad powtórzył za byłym wodzem, że bardziej prestiżowe niż derby są dla MU spotkania z Liverpoolem. Ale po ostatnim gwizdku minę miał marsową. Strzelił wprawdzie pięknego gola z rzutu wolnego, ale już na otarcie łez, przy stanie 0:4 (dwie bramki Sergio Aguero, po jednej Yaya Toure i Samir Nasri).
GAZETA WYBORCZA
Sześć rzeczy, których dowiedzieliśmy się z derbów Krakowa.
Największymi zwycięzcami piłkarskich derbów byli… hokeiści Comarch Cracovii. Gdy tylko z trybun leciały bluzgi (a leciały często), spiker dla zagłuszenia przypominał o rozpoczynającym się sezonie hokejowym, ostatnim zwycięstwie, biletach za złotówkę, karnetach, promocjach i tak dalej, i tak w kółko. Takiej reklamy jak podczas derbów hokeiści nie mają nigdy.
Janusz Filipiak, prezes Cracovii, nie lubi wydawać pieniędzy na zawodników, ale na łamanie prawa przez kibiców już tak. W pierwszej połowie na trybunach zajmowanych przez gospodarzy odpalono ponad 30 rac, które są zabronione przez prawo. – Może narażę się mediom i osobom odpowiedzialnym za prawo w polskiej piłce, ale uważam, że te petardy przysłużyły się dobru widowiska. Kara? No, będzie trzeba zapłacić, ale co ja mam powiedzieć? Trzy godziny przed meczem policja sprawdzała stadion, prosiliśmy ochronę, by też to robiła, ale nie pomogło – mówił Filipiak.
Po klęsce Widzewa z Piastem Gliwice. Są piłkarze, nie ma drużyny.
Latem, także gdy sezon już trwał, trener Radosław Mroczkowski stracił czołowych piłkarzy, właściwie w każdej formacji z wyjątkiem bramki. Budować musiał od nowa. Z trenera przemienił się w skauta, bo przetestował około 90 piłkarzy. W końcu wybrał. Owszem, z pewnością nie wybierał z piłkarskich wirtuozów, bo ograniczenia transferowe były nieubłagane, ale jednak wybrał graczy niezłych, na polską ligę w sam raz. Remisy z Jagiellonią i Podbeskidziem można zrzucić na karb braku zgrania, ale spotkanie z Piastem było już trzecim, w którym Widzew zagrał w niemal identycznym składzie. Jedyna korekta to zmiana Jakuba Bartkowskiego na Lewona Ariapetiana na lewej stronie obrony. Środek defensywy, centrum dowodzenia w środku boiska, skrzydła i w końcu atak wyglądały tak samo. Miało być lepiej, a wyszła katastrofa. Gdyby Eduards Visnakovs wykorzystał sytuację sam na sam, sytuację świetną, z początku meczu, to pewnie to wszystko ułożyłoby się inaczej. Ale gdybać nie ma sensu, bo jej nie wykorzystał, przy okazji pokazując po raz kolejny, że jednak nie jest maszyną do zdobywania goli, a jeśli jest, to taką, która zbyt często się zacina. Wiadomo już, czemu nie trafił do lepszego klubu choćby na wschodzie Europy, tylko do polskiej ligi. O tym, jak by się ułożył mecz, gdyby „Wiśnia” trafił, nie ma sensu mówić. Trzeba mówić o faktach. A te są takie, że Widzew nie spełniał w Gliwicach standardów ekstraklasy. Gra defensywna to był dramat. Strzelić dziś gola Widzewowi to żadna sztuka. To trochę jak kupno alkoholu przez niepełnoletniego. Nie może kupić go ot tak, ale wystarczy, że się trochę postara i piwo wypije. W Gliwicach obrońcy Widzewa zwykle byli za daleko od rywali, nie asekurowali się, nie wspomagali. Zdarzały się zagrania kuriozalne, jak to Marcina Kaczmarka (nie pierwsze zresztą w tym sezonie) moment przed stratą drugiego gola, kiedy pod swoją bramką próbował zagrać piętą, jakby był Leo Messim, a nie Kaczmarkiem, i nie trafił w piłkę.
Solorz chce kupić cały Śląsk od miasta.
– Prezes Solorz wymyślił plan przejęcia Śląska i pod koniec minionego tygodnia złożył stosowną ofertę władzom Wrocławia – tłumaczy jeden z bliskich współpracowników biznesmena, proszący o anonimowość. Biznesmen zaproponował, że wykupi cały Śląsk. W jaki sposób? Za podstawę swojego planu Solorz uważa wierzytelność na 28,9 mln zł, którą klub winny jest miliarderowi za prace inwestycyjne na terenie działki obok stadionu, gdzie miała powstać galeria handlowa. Prace firmy Solorza zostały wycenione właśnie na 28,9 mln zł. Problem w tym, że miasto nie chce uznać tego roszczenia, twierdzi, że suma jest zawyżona. – To dziwne tłumaczenie – ripostuje przedstawiciel Solorza. – Przecież to przedstawiciele ratusza najpierw wskazali trzech biegłych sądowych, z których później również oni wybrali tego jednego biegłego, który zweryfikował koszt prac poniesionych na terenie działki. To biegły wskazany przez ratusz wycenił te prace na prawie 29 mln zł – opowiada nasz rozmówca. Pieniądze te Solorzowi winny jest Śląsk, który miał być inwestorem budującym galerię. Teraz biznesmen proponuje, aby 12,5 mln z tego długu przekazać na podwyższenie kapitału akcyjnego spółki. W ten sposób chce zniwelować 12,5 mln zł pożyczki, jaką w minionym roku klubowi przekazało miasto.
„Podbeskidzie i Pogoń dzieli przepaść. Bielsko to organizacyjnie dramat”.
– Bardziej zorientowani dobrze wiedzą, o co chodzi. Prezes Borecki także zna moje zdanie na poszczególne tematy. Jednym z nich są chociażby transfery, jakich się dokonuje w Podbeskidziu – mówi Marcin Sasal. Sasal, który w końcówce ubiegłego roku pracował w Podbeskidziu, ma też za sobą przygodę z Pogonią Szczecin. Zna więc obu dzisiejszych rywali bardzo dobrze. Jak porównałby obie drużyny? – Pogoń to drużyna techniczna, która potrafi grać ładną, kombinacyjną piłkę. Podbeskidzie natomiast charakteryzuje… charakter. Pomimo mniejszych umiejętności technicznych zespół ten zawsze walczy do upadłego i to jego cecha nadrzędna. Jeśli natomiast mówimy o klubach i ich organizacji, to pomiędzy Podbeskidziem a Pogonią istnieje przepaść. Oczywiście na korzyść Pogoni. To w pełni profesjonalny klub pod względem prowadzonej działalności czy bazy treningowej. Podbeskidzie? Dramat – mówi były trener bielszczan. – Obie ekipy minęły się na skrzyżowaniu. Pogoń idzie w górę, natomiast Podbeskidzie podąża w dół. Przed meczem nikomu nie można dopisywać punktów, ale po tym co pokazała Pogoń w Poznaniu, to ona jest faworytem tego spotkania. Poziom mecz był po prostu na tyle dobry – uważa selekcjoner reprezentacji Polski do lat 19.
DZIENNIK POLSKI
Derby z rumem. Opinie po meczu Cracovii z Wisłą.
– To był bardzo emocjonujący mecz. Trzymający w napięciu do samego końca. Myślę, że to były chyba najlepsze derby, jakie widziałem i najlepsza gra Cracovii w meczach z Wisłą odkąd sięgam pamięcią. W końcówce „Pasy” zdominowały wiślaków – ocenił Kazimierz Węgrzyn, były zawodnik Wisły i Cracovii, obecnie ekspert i komentator telewizyjny. – Widowisko mogło się podobać. Nie było przestojów, była walka i determinacja z obu stron. Nikt nie może powiedzieć, że zawodnicy nie dali z siebie wszystkiego. Remis jest sprawiedliwym wynikiem – skomentował trener Marek Motyka, który także grał w obu klubach. W dobrym humorze stadion opuszczał właściciel i prezes Cracovii Janusz Filipiak. Wychodził z papierową siatką. Wyjawił, że ma w niej butelki z rumem. – Trener hokeistów Rudolf Rohaczek dał mi rum z Czech. Mamy taką tradycję na hokeju, że jak jest zimno, to przed meczem pijemy herbatę z rumem. To się stało takim fetyszem – wyjaśnił prezes Filipiak. Po meczu poszedł do szatni swojego zespołu, aby podziękować piłkarzom za postawę w derbach. – Szampana nie było, ale podziękowałem im, bo walczyli super, hiper. To był bardzo dobry mecz. Poprosiłem, aby tak grali w kolejnych spotkaniach – mówił prof. Filipiak. – W loży gościliśmy wielu kibiców Wisły, m.in. był pan Leszek Piskorz. Wspólnie uznaliśmy, że oglądnęliśmy fajne widowisko, derby, jakich już dawno nie było – dodał szef Cracovii.
SUPER EXPRESS
Alessandro Della Valle: w Polsce traktowali mnie jak gwiazdę.
Od kiedy strzelił gola naszej reprezentacji, zdobył w Polsce olbrzymią popularność. Powstały w naszym kraju jego fan cluby, a IV-ligowa warszawska Polonia zaproponowała mu grę i zarobki w wysokości 3000 euro. Alessandro Della Valle (31 l.) oferty nie przyjął, ale wczoraj przyleciał do Warszawy. Witany był jakby przybył nad Wisłę Messi czy Cristiano Ronaldo. – Kiedy dostałem telefon z Polski z propozycją gry w Warszawie, byłem w szoku. Musiałem odmówić, ale chcę podkreślić, że to zaszczyt dostać taką ofertę. Polonia Warszawa zaprosiła mnie też na mecz. Jestem wdzięczny za to, że mogę dzisiaj tu być – mówił „Super Expressowi”. Gdy Della Valle pojawił się na stadionie Polonii, podchodziły do niego setki kibiców z prośbą o autograf lub zdjęcie. – Nie czuję się gwiazdą, mam świadomość, że to całe zamieszanie jest spowodowane faktem, że strzeliłem gola tak wielkiemu i dobremu bramkarzowi jak Boruc. Jestem bardzo szczęśliwy i z powodu gola, i z faktu, że mogłem przyjechać do Warszawy – mówił skromnie sprzedawca płytek ceramicznych, który ośmieszył reprezentację Polski. W niedzielę z samego rana Della Valle musiał już wracać do San Marino. – Bardzo mi się podobała wasza stolica, jeszcze tu wrócę – zapewniał.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Francesco Totti: Porażki w derby to hańba.
To będą już 37. twoje derby Rzymu. Czy to tylko kolejny mecz, już rutyna dla ciebie?
– Zupełnie nie! Choć za każdym razem są podobne – pełne obaw, nerwów i zniecierpliwienia emocje, które mnie nurtują na wiele dni przed derbami. My rzymianie tak to odczuwamy, nie ma na to rady. Całe szczęście, że obecnie w składzie jest tylko trzech urodzonych w Rzymie zawodników, w przeciwnym razie trudno byłoby opanować nerwy. A łatwo jest stracić głowę. Moi koledzy pewnie nie raz rozgrywali derby i dla nich jest to kolejny, może nieco bardziej zwariowany i przygotowywany w napięciu mecz, ale dla nas rzymian to prawdziwy stres, eksplozja emocji! Wiem, trudno to zrozumieć, ale właśnie tak to przeżywamy. Derby to zupełnie inne spotkanie,niepodobne do innych, inaczej odbierane i przeÂżywane.
Tym bardziej, że Roma od dwóch lat ponosi w nich porażki.
– To hańba, którą ciężko jest zmyÂć. Wiem, że kibice nam wybaczają, ale mnie to męczy, że muszą znosić przez nas szyderstwo fanów rywali. Koszmar!
Gdybyś nie otrzymał oferty przedłużenia kontraktu, czy dokonałbyś podobnego wyboru jak Alesandro Del Piero i wyemigrował?
– Nawet tego nie mogę sobie wyobrazić, nigdy nie braÂłem pod uwagę takiej możliwości. Albo Roma, albo nic! Jestem związany z tym klubem od ponad dwudziestu lat, ale prawdziwy pakt krwi chyba zawarłem w momencie urodzenia! Jestem Romanista na tysiąc procent i nigdy bym nie zmienił barw mojej koszulki. ZłożyÂłem teraz podpis pod nowym kontraktem (2 lata po 3,5 miliona euro za każdy sezon i zapewnione stanowisko menedżera w klubie po zakończeniu kariery – przyp. KK). Oczekiwałem na ten moment, chociaż wszystko już było ustalone, tylko brakowało czasu i na złożenie podpisu. Na szczęście Roma mnie potraktowała z wielkim szacunkiem, nie tak jak Juventus Del Piero.
Łukasz Piszczek: Dla własnego zdrowia potrzebowałem odpoczynku.
Nauczyłeś się zabijać nudę? Znalazłeś sposób na monotonię w czasie rehabilitacji?
– Jak się ma małą córkę w domu, to nuda w nim nie mieszka. Człowiek za to się uczy, cierpliwości na przykład.
Gdzie znajdujesz adrenalinę, którą dotychczas dostarczały mecze?
– W ostatnich czterech latach, od kiedy zacząłem regularnie grać w Hercie, a potem w Borussii, żyłem bardzo intensywnie. Mecze i presja spowodowały, że głowa była zmęczona. Dla własnego zdrowia psychicznego potrzebowałem odpoczynku. Teraz go dostałem i staram się to wykorzystywać.
Kiedy ostatni raz kopnąłeś piłkę?
Ostatnio kilka razy się zdarzyło, jak gdzieś ją zobaczyłem. W pierwszych trzech miesiącach po operacji był spokój, nawet sam się zdziwiłem, że za nią nie tęsknię. Staram się wyżyć w czasie rehabilitacji, pozbyć nadmiaru energii. Ćwiczę codziennie, najpierw przez godzinę zajmuje się mną w klubie masażysta, potem półtoragodzinna rehabilitacja. Zaczynam już biegać z pełnym obciążeniem. Jeżeli będzie szło tak dobrze, jak do tej pory, niedługo zacznę ćwiczyć dwa razy dziennie.
Manuel Arboleda poza składem Lecha! To kara za brak formy.
Piłkarze Kolejorza pojechali dzisiaj na Górny Śląsk, gdzie jutro o godz. 20.30 zmierzą się w Gliwicach z Piastem w 9. kolejce T-Mobile Ekstraklasy. W autokarze zabrakło miejsca dla Manuela Arboledy. – Zdecydowała forma sportowa – tłumaczy swoją decyzję trener Mariusz Rumak. Kolumbijczyk w piątkowy wieczór przeciwko Pogoni Szczecin (1:2) trafił z nieba do piekła. Najpierw strzelił swojego pierwszego gola od listopada 2010 roku, kiedy trafił przeciwko Manchesterowi City (3:1). Po przerwie przytrafiły mu się jednak błędy, zwłaszcza przy drugiej bramce dla Portowców, kiedy fatalnie interweniował we własnym polu karnym i wykorzystał to Marcin Robak. Decyzja dla sztabu szkoleniowego nie była na pewno łatwa, bo sytuacja w defensywie jest już krytyczna. Zostało bowiem tylko trzech zdrowych nominalnych obrońców – Hubert Wołąkiewicz, Luis Henriquez oraz właśnie Arboleda. W porównaniu do piątkowego starcia, nie pojechał również Tomasz Kędziora, który znów ma kontuzję. To wszystko oznacza, że w Gliwicach w tej formacji zagra dwóch nominalnych pomocników – na prawej stronie będzie biegał Mateusz Możdżeń, a w środku Łukasz Trałka.