Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

08 maja 2018, 21:47 • 15 min czytania 249 komentarzy

Najważniejsza informacja – ciągle mamy farta. Nikt nie zginął. Co pół roku można pisać ten sam tekst, co dla mnie jest całkiem w porządku: tu coś lekko przerobisz, tam poprzestawiasz, a kaska wpada. Gorzej, jak przestaniemy mieć farta. To znaczy ja dalej będę sobie pisał i dalej kaska będzie wpadać, ale kilka osób z pewnością będzie musiało się podać do dymisji, może nawet ktoś stanie przed sądem, na sto procent trzeba będzie się napocić podczas wstydliwych konferencji prasowych. Minister sprawiedliwości i komendant policji wiszą na włosku. Ich przyszłość zależy od prostej wyliczanki: trafi, nie trafi, trafi, nie trafi?

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Na razie nie trafił.

Jesienią podczas meczu Cracovia – Wisła „zracowano” (można tak pisać, skoro pisano np. „zglanowano”?) kibiców gości. Artyleryjski ostrzał sektora nie dał nikomu do myślenia, poza Januszem Filipakiem, któremu w tym momencie trzeba ukłonić się nisko. Ale on przecież w całym tym zdarzeniu też był ofiarą przestępców i nie do niego należała walka z nimi.

Napisałem wtedy tekst do „Przeglądu Sportowego”. Dzisiaj będzie sporo cytatów – nie dlatego, że nie chce mi się pisać nic na nowo, ale dlatego, że po prostu idealnie pasują. No więc napisałem…

Takiego wstrząsu przed świętami nikt się nie spodziewał. Najpierw konferencja prasowa prezydenta, później posiedzenie rządu i łączone spotkanie premiera oraz ministra spraw wewnętrznych z dziennikarzami. – Zero tolerancji, zero pobłażania – ogłaszają politycy. Ale same hasła to za mało. Media pytają, kiedy wreszcie podjęte zostaną realne kroki. Po raz pierwszy od lat na stadionie piłkarskim zginął człowiek. Ale nie była to tragedia, której nie dało się uniknąć. Wręcz przeciwnie – zanosiło się nad nią od dawna, a władzy wygodnie było udawać, że niczego niepokojącego nie dostrzega. Na stadionach odpalano więcej i więcej środków pirotechnicznych, a wszyscy się wzajemnie oszukiwali: kluby oszukiwały, że nie wiedziały o planach kibiców, ochrona oszukiwała, że próbuje powstrzymać sprawców przed wniesieniem niebezpiecznych przedmiotów na stadion. A sami sprawcy oszukiwali, że są na tyle rozsądni, że należałoby dać im wolną rękę i czekać na wystrzałowe efekty bez zbędnego stresu.

Reklama

Szesnastoletni Tomasz z Krakowa może i nie był niewiniątkiem, ale nie sądził, że z meczu derbowego nigdy nie wróci. Materiał pirotechniczny wybuchł mu niemal w oku, doszło do krwotoku w mózgu, w wyniku którego zmarł. Można powiedzieć, że to wielki pech, ale można też – mimo wszystko – że to wielkie szczęście, iż na ostrzeliwanym, wręcz bombardowanym sektorze, ofiar nie było więcej. Ale i jedna wystarczyła, by na ulicach Krakowa wybuchła wojna partyzancka, w trakcie której bojówki kibiców jednej i drugiej drużyny napadały na siebie.

Tak, to fikcyjny scenariusz, ale do jego realizacji nie brakowało wiele – może kilku centymetrów, może pół metra. Nikt, kto wystrzeliwał materiały w stronę sektora gości dokładnie nie celował. To, że ktoś nie zginął, jest więc zwykłym przypadkiem. Dokładnie takim, jak brak zabitych po ciśnięciu siekiery w tłum spacerowiczów. Jeśli ktoś uważa, że przesadzam, może zapoznać się z listą ofiar pirotechniki – w różnych zakątkach świata na stadionie ginęli ludzie, ponieważ ktoś coś wystrzelił, albo ktoś czymś rzucił. A jeśli taki „ktoś” nie potrafi przewidzieć potencjalnych konsekwencji swoich czynów – np. tego, że rzucona w kogoś rozpalona do ogromnej temperatury raca może zrobić krzywdę – to znaczy, że jest zbyt głupi, by funkcjonować w społeczeństwie.

Stadion piłkarski w Polsce to jedyne miejsce, w którym można realnie kogoś narazić na utratę zdrowia lub życia, a później po prostu pójść do domu. Podobne zachowanie na ulicy, w sklepie, w restauracji czy autobusie od razu spotkałoby się ze stanowczą reakcją policji. Na stadion jednak przychodzisz, robisz, co chcesz – odpowiednio się wcześniej kamuflując – a potem wracasz do domu zjeść rosół. Ustawa o imprezach masowych to bubel, z którym nikt nic nie robi. Kluby zmuszane są do pokrywania olbrzymich wydatków na wynajmowanie ochrony, przy czym ta ochrona – o czym wszyscy wiedzą – zawsze będzie pełniła jedynie rolę paprotek. Żadna prywatna firma ochroniarska nie wygra starcia ze zorganizowanymi grupami chuligańsko-mafijnymi, bo ochroniarzami nie są byli komandosi z GROM-u, tylko często ludzie na rencie albo dorabiający studenci. Z prawdziwymi przestępcami muszą walczyć ludzie wyszkoleni do walki z przestępcami, a ochroniarz przydaje się co najwyżej do tego, by wyprowadzić podpitego jegomościa ze strefy VIP. Do zwalczania zorganizowanych grup przestępczych działających na stadionach ochroniarz pracujący na umowie-zlecenie nie jest ani wyszkolony, ani wyposażony, ani też wystarczająco opłacany. Z kolei do opracowania koncepcji zwalczenia stadionowych gangów nie jest prezes klubu – on płaci podatki także po to, by państwo wywiązywało się ze swoich zadań.

Czy coś się zmieni? Nic. Dopóki nikt nie zginie. Komisja Ligi wlepiając śmieszne kary będzie udawała, że w sumie nic się nie stało, Cracovia będzie udawała, że zabezpieczyła mecz najlepiej, jak potrafiła, policja będzie udawać, że wyłapuje przestępców, jak potrafi, a politycy – że obecna ustawa w sposób optymalny pomaga dbać o porządek podczas imprez masowych. Naprawdę potrzebujemy trupa, by ludzie się obudzili. Ale spokojnie, trup też będzie.

*

Na razie trupa nie ma, z akcentem na „na razie”. Tym razem sytuacja powtórzyła się na Stadionie Narodowym – znowu w powietrzu fruwały rakiety. I tak jak wtedy w Krakowie, tak i teraz w Warszawie policja nie zrobiła nic.

Reklama

Żaden organizator meczu – czy nim będzie Cracovia, Wisła, Legia, Lech, Lechia, Piast czy PZPN – nie jest w stanie walczyć z przestępcami. Gdyby ci sami przestępcy weszli na targi książki regularnie organizowane na Stadionie Narodowym, nie wymagalibyśmy od organizatorów skutecznego pomysłu na zwalczanie ich. Wymagalibyśmy tego od państwa. Dlatego podobnie jak jesienią, tak i teraz znowu napisałem tekst do „PS”. Taki…

Raz jeszcze się udało. Wystrzelona rakieta, raca, flara czy jak to się nazywa nie trafiła w stojące na trybunie dziecko, nie wypaliła mu oka, nie doprowadziła do śmierci, co przecież w takich wypadkach wielokrotnie się na świecie zdarzało.

Latające z sykiem środki pirotechniczne trafiały a to w dach, a to w telebim, a to w krzesełko, bo potencjalna ofiara zdążyła się uchylić. Nie będzie zdjęć zabitego chłopczyka, więc nie będzie dymisji ministra, konferencji komendanta policji, wystąpienia prezydenta, debaty w Sejmie, marszu na ulicach, czołówek w gazetach i na portalach. Niczego nie będzie. Można udawać, że nic się nie stało. Może za rok znowu szczęście nam dopisze.

Gdyby jakakolwiek osoba w taki sposób strzelała do ludzi spacerujących ulicą Marszałkowską, w ciągu sekundy na nogi postawione zostałyby wszystkie okoliczne patrole policji. Podejrzewam nawet, że policjanci wyjęliby pistolety z kabur i potraktowali przestępcę jak potencjalnego terrorystę. Proszę spróbować to sobie wyobrazić – idziecie wzdłuż Domów Towarowych naprzeciwko Pałacu Kultury, a szaleniec celuje do was wybuchającymi rakietami. Uciekalibyście w popłochu i czekali na interwencję służb. Byłoby dla was oczywiste, że sprawca zdarzenia zostanie ujęty, pytanie tylko, czy dostatecznie szybko, aby nie zrobić nikomu krzywdy.

Ile osób mogłoby iść jednocześnie ulicą Marszałkowską? Pięćset? Tysiąc? A teraz przenieśmy się na PGE Narodowy, wypełniony przez blisko 50 000 osób. To, co jest dla nas oczywiste – że na ulicy strzelać w ludzi nie wolno – na stadionie przestaje oczywistym być. Mimo że ludzi więcej, możliwości ucieczki mniej, a jeszcze dochodzi ryzyko wywołania paniki. A jednak nikt nie interweniuje.

Na stadionie można strzelać do ludzi bez konsekwencji. Na sektorze nie pojawiła się policja, nikt nie podjął nawet próby aresztowania sprawcy. No, moooże uda się go zidentyfikować dzięki monitoringowi, ale to dopiero za jakiś czas, poza tym miał kominiarkę, więc może się nie uda. Mijają dni i nic się w tej sprawie nie dzieje.
Ale spróbujmy jeszcze raz zestawić stadion z normalnym życiem. Gdyby do waszych drzwi zapukał jegomość w kominiarce, to z radością byście mu otworzyli, czy też przestraszyli się nie na żarty? Raczej to drugie. Jeśli ktoś w maju zakłada kominiarkę, to przecież wiadomo, że nie dlatego, że się przeziębił. Zamierza na coś lub na kogoś napaść, ewentualnie w innym zakresie złamać prawo. Czy więc osoba w kominiarce jest od razu namierzana i wyprowadzana ze stadionu? A gdzie tam! Ona sobie po tym stadionie chodzi.

Mam pytanie do polskiej policji: dlaczego stadiony są miejscem, w którym nie obowiązuje prawo? Dlaczego przestępcy nie są zatrzymywani? Gdyby strzelec z Marszałkowskiej schował się w wagonie metra, to każda osoba z tego wagonu zostałaby prześwietlona, aż do namierzenia poszukiwanego. Dlaczego na stadionie tak nie jest? Dlaczego wystarczy wejść między grupę kolegów, by zagwarantować sobie spokojne opuszczenie obiektu? Jak długo będziemy drżeć ze strachu, czy przestępca nie wyceluje rakiety właśnie w nas? Jak długo będziemy widzieć, że uchodzi mu to płazem?

Szanowni policjanci, gdzie jesteście? Widzę was przed meczami, jak kierujecie ruchem. Czy naprawdę to jest wasze główne zajęcie? Przepuszczanie samochodów? Czy podstawą waszej działalności jest to, by nie denerwować przestępców i nie prowokować do intensywniejszego łamania prawa? Nic, tylko być przestępcą w tym pięknym kraju.

*

Kiedy na ulicy we Francji czy w Holandii imigrant zacznie biegać z nożem, mówimy często o akcie terroru.

Dlaczego więc w przypadku zajść na Stadionie Narodowym o akcie terroru mówi tak mało osób? Przypadkowe ofiary, tłum, możliwość wywołania paniki. Dlaczego podczepiamy to zachowanie pod zwykłe chuligaństwo? Tylko z uwagi na brak efektu w postaci braku ofiar śmiertelnych?

Podczas dyskusji pojawia się argument, że aresztowanie kogokolwiek na stadionie jest niewskazane z uwagi na nie do końca jasną reakcję tłumu. Mówiąc krótko – interweniujący policjanci mogliby dostać łomot od osób postronnych.

Chciałem w związku z tym zapytać… Scenariusz wcale nie science-fiction. Odpalana jest pierwsza rakieta i od razu pech: trafiony człowiek umiera. Czy pozwalamy wystrzelić rakietę numer dwa? No tak, przecież wejście w tłum nie jest wskazane. No więc rakieta numer dwa też okazuje się śmiercionośna. Mamy dwa trupy na stadionie i co dalej? Czekamy aż terrorysta wystrzeli trzecią, czwartą, piątą, szóstą i siódmą rakietę? Czy może go unieszkodliwiamy na miejscu, nawet po prostu go zabijając ostrą amunicją? Czy ktoś by twierdził, że zastrzelenie sprawcy było przesadą? Pewnie nie.

Mamy dwa scenariusze.

Pierwszy – rakiety latają i nikogo nie zabijają. Policja nie interweniuje, ludzie mówią, że to w porządku.
Drugi – rakiety latają i zabijają. Policja zabija sprawcę, ludzie mówią, że to w porządku.

Moim zdaniem rozdźwięk między tymi scenariuszami jest zbyt wielki, bo różnica polega tylko na tym, czy rakieta poleciała metr w lewo, czy metr w prawo.

Mnie się nie mieści w głowie, że na stadionie można dopuścić się strzelania rakietami do ludzi i że można z tego stadionu wyjść, pojechać do domu i pójść spać. Nie mieści mi się w głowie, że policja nie robi wszystkiego (a wręcz nie robi nic), by momentalnie ująć sprawcę. Nie mieści mi się w głowie, że sprawca nie jest ujęty do dziś. Wszystkim otworzą się oczy jak ktoś tą rakietą w oko dostanie. Będziecie mieli wtedy cały timeline na Facebooku czy Twitterze zasrany zdjęciami ofiary i tacy będziecie wtedy mądrzy, że należało reagować wcześniej.

*

My się wszyscy wzajemnie oszukujemy.

Na Stadion Narodowy po raz pierwszy wjeżdżam o 9.30 rano. Facet przeszukuje mnie tak dokładnie, że aż czuję się nieswojo, bo niebezpiecznie zbliża się do granicy nieprzyzwoitości.

Pytam: – Po co tak sprawdzacie?
– Żeby niczego nie wniesiono na finał.
– Przecież i tak wszystko zostanie wniesione, tylko będziecie się musieli na moment odwrócić.

Wchodzę na turniej dzieci („Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”) i facet maca mnie po nogach, mimo że mam identyfikator z napisem „organizator”. Kilka godzin później wjeżdżam samochodem, już nie jako organizator, ale kibic.

– Proszę zatrzymać auto i otworzyć bagażnik.

Zawsze jest to samo. Podchodzi facet do otwartego bagażnika, spogląda do środka bez zbędnej refleksji i pozwala mi jechać. Jeśli w bagażniku jest torba, to do niej nie zagląda, bo i po co?

Bagażnik ma dwa poziomy – pod podłogą zmieści się jeszcze bomba atomowa, ale kogo to interesuje? Nie muszę wychodzić z samochodu i nikt nie sprawdza, co mam w kieszeniach. Nie muszą wychodzić też inni pasażerowie. Nikt nie zagląda do schowków w środku, nikt nie zagląda pod siedzenia. Zawsze to samo: – Proszę otworzyć bagażnik.

To zaledwie ułamek przestrzeni, gdzie w samochodzie można coś przewieźć. Mógłbym wwieźć cały arsenał i nikogo by to nie obchodziło, bo ważne jest to, abym na sekundę otworzył bagażnik.

Czy mnie ktoś potem sprawdzi? Czy zajrzy do plecaka? Czy sprawdzi co mam w kieszeni? Nie. Przecież pokazałem bagażnik.

Typowa prowizorka. Ustawodawcy udają, że taka ochrona jest potrzebna. Organizatorzy imprez udają, że tej ochronie dobrze płacą, a ochrona udaje, że pracuje. Wszystko zgodne z literą prawa, ale niezgodne ze zdrowym rozsądkiem. Pic na wodę.

Ale przecież udawać trzeba. Bo gdybym ja wjeżdżał samochodem i gdyby ten samochód miał zostać dokładnie przeszukany, to zajęłoby to piętnaście minut. Gdyby więc chciano przeszukać wszystkie, trwałoby to wieczność. Kibice niezmotoryzowani musieliby się ustawiać do kontroli takiej, jak na lotniskach. Proszę zdjąć pasek, zdjąć buty, położyć zawartość kieszeni w koszyczku… Uuu, weź tak skontroluj 50 000 ludzi.

Dlatego zamiast kontroli jest kontrola udawana.

Czy tylko mnie zastanawia, czemu ona służy? Żeby znaleźć kanapki z serem?

*

Napisał do mnie czytelnik, Marcin. Dość ciekawie. Nazwiska nie podaję, bo nie zapytałem, czy mogę.

Panie Krzysztofie,

Rozwijając trochę głos w dyskusji, którą Pan przeprowadził, a jednocześnie uzupełniając go o stronę, która zajmuje się bezpieczeństwem naprawdę od środka chciałbym uzupełnić kilka kwestii. Po pierwsze widać, ze lobby kibicowskie w Polsce stało się bardzo mocne i od wielu lat dyskusja tylko trwa i trwa i trwa … a jak to wołają kibice na stadionach “a my swoje”. Zastanawiam się na przykład dlaczego nikt z PZPNu, kibiców, sponsorów nie zabiega tak mocno o legalizację alkoholu powyżej 3,5% w strefach VIP i lożach. Na mecz jedzie Prezydent, politycy, Prezes Boniek i od wielu lat piją kieliszek wina do obiadu nielegalnie, albo stosując jakąś fikcję z wyłączeniem strefy VIP ze terenu imprezy masowej. I to jakoś nikomu nie przeszkadza!

Ale żeby zalegalizować piro, które z natury jest niebezpieczne to dyskusja trwa i trwa i trwa i co roku wraca. A czym bardziej łamane jest prawo, czym bardziej chuligani narozrabiają …. tym głośniej słychać takie głosy jak Pana kolegi “palić, palić, zalegalizować” 🙂

I nie przekona mnie nikt, że coś co ma temperaturę między 1200 a 1800 stopni palenia jest bezpieczne !!!

Zresztą … ja mam gdzieś gdy jeden ultras z drugim sobie kurtkę spali czy oczy wypali. Ja nie godzę się, że małe dzieci, chłopcy, rodziny, osoby starsze czy chore na astmę muszą oddychać przez szaliki i uciekać ze stadionu jak to było 2 maja. Byłem, widziałem i mam zdjęcia!

Gadaliście Panowie w sumie o tym incydencie jakby tylko groźne było strzelanie z rakietnic. Bzdura!! Mówimy o patologii polskiej piłki gdzie finał PP kibole/ bandyci przygotowują 2500 środków wybuchowych. Nie 2 nie 5 nie 25 a 2500 !!!! To mniej więcej 400 kg ładunku wybuchowego w różnej formie.

Gdzie my ku… żyjemy !???? Co to jest Aleppo?? Grozny????

A Panowie mówicie o 7 bandytach! 47 000 ludzi a Wy gadacie o 7 bandytach!

Dramat. Tam prawo zostało złamane 450 racy przy odpaleniu każdego ze środków. Tam doszło do złamania prawa kilkaset razy po jednej i drugiej stronie… Zasłanianie twarzy! Tak, tak. Tego zabrania ustawa o BiM!
Tam doszło na bramie nr 10 do wtargnięcia na teren imprezy masowej i nie zastosowanie się do poleceń służb informacyjnych i porządkowych. To jest jawne łamanie prawa.

A potem w studiu Łapa i Olkiewicz mówią o jakiejś nieuchronności kary, braku odpowiedzialności zbiorowej. Panowie, powiem krótko i dosadnie: “pierdolicie Hipolicie”. Może w tej formie będzie łatwiej.

Race są bezpieczne?? Olkiewicz z kolegami przejdzie kurs pożarowy i BHP??? Niech strażakiem zostanie! 14 lat temu jedna z rac rzuconych przez kibiców Pogoni Szczecin na stadionie Arki (jeszcze starym) trafiła policjanta w twarz (na ułamek sekundy). Miał akurat podniesioną przyłbice w hełmie, a akurat szturmowaliśmy sektor, bo kibicie Pogodni łamali płoty i chcieli się zetrzeć z Arką na trybunach. Ten policjant stracił wzrok w jednym oku. Odszedł ze służby. Niech Olkiewicz w Łapą staną naprzeciw tego policjanta i powiedzą “race są bezpieczne”. Śmiało.

Mógłbym tak jeszcze długo pisać i pisać, ale książka by z tego powstałą. Dla mnie bowiem to praca od 20 lat.

*

Na razie jeszcze wszyscy żyją. I wszyscy mają oczy. Jeszcze raz się udało.

Ale dobrze, zostawmy to na moment. Jestem na meczu z 4-letnim synem. Lubi piłkę, zna piłkarzy, chce mieć fryzury jak oni i chce grać jak oni.

Co to jest za drużyna
Co śledziem jebie tak
Jebana kurwa świnia
Arka Gdynia

I nie ma drugiej takiej
Co śledziem jebie tak
Jebana kurwa świnia
Arka Gdynia

– Tato, co oni śpiewają?
– A nie wiem, nie słyszę dobrze.

Ja rozumiem, że stadion to nie teatr, naprawdę. Ja nawet rozumiem, że ta pioseneczka ma skoczną melodię. Ale do cholery: to jest zanurzanie się w szambie. To jest właśnie jeden z powodów, dlaczego sporo ludzi woli omijać stadiony.

No to siedzę z synem i z jednej strony ktoś mi „jebie śledziem”, z drugiej skandowanie „Arka Gdynia was jebała”, w środku ja z dzieckiem i uszy krwawią. Pewnie zbyt szybko zdziadziałem, skoro odczuwam niesmak. Pewnie więc to moja wina. Siedzę i słucham tych prymitywnych wulgaryzmów, mając nadzieję, że syn ich nie wyłapie. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że za chwilę i tak musimy na moment wyjść, bo wygania nas dym i unoszący się w powietrzu popiół.

Tłum się nakręca i śpiewa o Arce, nawet gdy przed nim stają żądni świętowania piłkarze dzierżący trofeum. Dość szybko się zorientowali, że przynajmniej przez jakiś czas nic tam po nich.

Ja lubię jak się tłum nakręca. Jest takie piękne nagranie z centrum handlowego w Brazylii, gdzie argentyńscy fani nieśmiało zaczynają śpiewać, aż w końcu…

Tylko w tej piosence jak chcą dogryźć Brazylijczykom, to śpiewają “Maradona był lepszy niż Pele” i to jest fajna zarzutka, na poziomie. A teraz wyobraźmy sobie centrum handlowe, w którym kibice zaczynają śpiewać:

Co to jest za drużyna
Co śledziem jebie tak
Jebana kurwa świnia
Arka Gdynia

No naprawdę, zastanówmy się, w jakim kierunku zmierzamy. Możecie mnie naobrażać na sto sposobów, możecie wyśmiewać moje oderwanie od rzeczywistości, a i tak będę apelować – zastanówmy się, w jakim kierunku zmierzamy. Przecież to są przyśpiewki rodem z poprawczaka, i to raczej z jego mniej inteligentnej części. Ja wiem, że stadion to nie teatr, serio. Ale poprawczak też nie.

*

Nie chciałem pomylić słów, więc wyszukałem je w necie. Natrafiłem na taki fragment (legionisci.com):

Oprócz tradycyjnych wiązanek “J… sędziego i całą rodzinę jego”, “Sędzia weź sznur…”, pojawiła się “sędziowska” nowość w postaci okrzyku “Sędzia ślepy ch…, sialalalala” oraz dialogu “Sędzia! Co? Ślepy ch…u”.

Nowość: „Sędzia ślepy chuj, sialalalala”.

Gratuluję, serio. A potem jacyś poważni niby ludzie siadają do pisania opracowań, dlaczego na stadiony przychodzi tak mało rodzin. Pewnie dlatego, że Kucharczyk nie trafił w bramkę.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

249 komentarzy

Loading...