Praktycznie co sezon w meczach barażowych w przeróżnych ligach dochodzi do pamiętnych rywalizacji. Sami zresztą wiecie, gole w ostatnich sekundach, wielkie pościgi, zacięta rywalizacja w serii rzutów karnych i cała reszta czynników gwarantujących olbrzymie emocje. Najświeższy przykła dostaliśmy w sobotę. W pierwszej rundzie baraży o Eredivsie niebywałej rzeczy dokonali piłkarze Dordrechtu, którzy w raptem 45 minut odrobili cztery gole straty do Cambuur, a następnie lepiej wykonywali jedenastki. Cała piłkarska Holandia niemal oszalała.
Pierwszy mecz pomiędzy obiema drużynami raczej nie zwiastował zaciętego starcia w rewanżu. Cambuur na wyjeździe bez większych problemów wbił gospodarzom cztery gole, tracąc przy tym zaledwie jednego. W perspektywie meczu na własnym boisku, awans wydawał się wyłącznie formalnością. Zawodnicy Dordrechtu mieli jednak inne plany.
Inna sprawa, że w pierwszej połowie spotkania rewanżowego nie do końca wychodziło im wdrażanie ich w życie. W 30. minucie bramkarza Dordrechtu pokonał Issa Kallon, powiększając tym samym przewagę swojego zespołu. Ten, kto pomyślał wówczas, że losy dwumeczu są już ostatecznie rozstrzygnięte, był jednak w ogromnym błędzie. W drugiej połowie goście w ciągu 25 minut załadowali cztery bramki i cała zabawa zaczęła się od początku. Z tą różnicą, że przewaga psychologiczna była teraz po ich stronie.
Potwierdziło się to zresztą w konkursie rzutów karnych. Piłkarze Dordrechtu byli bezbłędni, u przeciwników pomylił się natomiast Dan Crowley i niemożliwe stało się faktem. Raz jeszcze potwierdziło się, że w futbolu można spodziewać się tylko niespodziewanego. Swoją drogą, szukając jakiegoś porównania, do głowy natychmiast przyszedł nam rewanżowy mecz Wisły Kraków z Realem Saragossa. Scenariusz był w zasadzie identyczny, czyli zaczęło od od 4:1 i 0:1 do przerwy na korzyść Hiszpanów, a skończyło się wielkim triumfem Białej Gwiazdy.
Fot. Zrzut ekranu z gry Mortal Kombat