Prezesa klubu sportowego interesują nie tylko cyferki na tablicy wyników, ale i liczby w księgowości, kwestie organizacyjne, infrastrukturalne, transferowe, no, jednym zdaniem ma wiele na głowie. Jednak nawet jeśli ów prezes będzie znakomity pod względem ekonomicznym, na końcu i tak wspomniane zostaną mu głównie osiągnięcia sportowe. I dziś Wojciech Pertkiewicz w ten sposób kojarzy się świetnie, skoro Arka wygrała już Superpuchar i Puchar Polski, a teraz stoi przed szansą, by dołożyć trzecie trofeum za jego kadencji. Udało nam się złapać prezesa przed finałem i zamienić parę zdań, zapraszamy.
W przypadku dzisiejszego zwycięstwa będzie pan w stanie zapomnieć żenujące mecze z Sandecją i Piastem?
Nie. Negatywne doświadczenia zawsze pozostają w głowie. Na pewno dzisiejsza radość, w razie wygrania meczu, przykryje wcześniejsze niepowodzenia w postaci słabszej serii w lidze, ale trzeba pamiętać, że zaraz po finale wracamy do codzienności ligowej. Czekają nas jeszcze cztery spotkania.
Chodzi mi o to, że zawodnikom brakowało zaangażowania.
Skąd taka pewność?
Patrzę na bramki strzelone przez Piasta i nie widzę nawet elementarnego podejścia wśród zawodników Arki, żeby zablokować strzał.
Na pewno nie wyglądało to tak, jakbym oczekiwał. Nie zrzucałbym jednak tego na brak zaangażowania, nie chcę mi się w to wierzyć, przecież zawodnicy nie wyszli na ten mecz, by oszczędzać siły. W perspektywie mieliśmy spotkanie pucharowe dopiero za kilka dni. To miała być rozgrzewka, ale ze stuprocentowym zaangażowaniem. Oczy i zęby bolały, ale zawodowcy grają dla pieniędzy. Pieniądze mają za miejsce w lidze i wygrane mecze, więc nie chcę mi się wierzyć, że zabrakło zaangażowania. Nie chcę też tłumaczyć, warto by wziąć każdego indywidualnie, z boku łatwo mówić takie rzeczy. Na pewno jednak mecz wyszedł nam fatalnie – z tym muszę się zgodzić.
Arce łatwiej będzie się grało w finale Pucharu Polski, w związku z tym, że macie doświadczenie sprzed roku?
Myślę, że nie ma to znaczenia. To tak jakby powiedzieć w lidze, że będzie nam łatwiej zagrać następny mecz, bo mamy doświadczenie z zeszłego tygodnia.
Jednak już wiecie z czym to się je. Stadion Narodowy, otoczka…
Wie o tym trener, kilku zawodników też, ale dla innych będzie to nowość. Uważam, że nie ma to dla nas znaczenia. To na tyle prestiżowy mecz, że zarówno ci zawodnicy, którzy mieli okazję grać tutaj przed rokiem, jak i ci, którzy w ogóle nie mieli okazji wystąpić na tym stadionie, podejdą do tego meczu tak samo. Gramy z mistrzem Polski, kandydatem do kolejnego tytułu. Stadion będzie zapełniony, to robi wrażenie. A to, co wydarzyło się w zeszłym roku, pozostaje w annałach. Mamy puchar w gablocie, a teraz zaczyna się nowe rozdanie.
Mam wrażenie, że w przypadku porażki ten sezon zakończy się ogromnym niedosytem. Brak awansu do ósemki, przegrane derby. Ewentualna porażka z Legią, byłaby podwójnie bolesna.
Zawsze jest tak, że jest się niewolnikiem dobrej serii wyników. Przed sezonem zakładaliśmy, że gramy o utrzymanie, a wejście do ósemki jest marzeniem. Otarliśmy się o nią, więc nie traktujemy tego jako porażkę w kontekście zakładanych celów. Oczywiście – to, że uciekła nam w ostatniej chwili, jest smutne. Ale też wejście do finału Pucharu Polski drugi raz z rzędu już teraz jest sukcesem. Mówienie o ewentualnej przegranej jako złym wyniku nie za bardzo mi się składa. Przegrane derby – to był zły wynik. Regulatory motywacyjne były aż za bardzo przekręcone. Przede wszystkim w pierwszych derbach w tym sezonie, ale i kolejne nie wyglądały za dobrze. Na pewno to coś, co boli najbardziej. Ale żeby mówić, że cały sezon jest przegrany? Nie wydaje mi się. Wiosnę mamy słabą, ale trzeba patrzeć na cały sezon. To jest to, o czym mówił w waszym wywiadzie prezes Boniek. Ktoś stwierdził, że przed jakąś drużyną teraz najważniejsze mecze, a on odpowiedział, że tak samo ważne są wcześniejsze spotkania. Tego trzeba się trzymać. Pierwsze mecze w sezonie, kiedy dobrze nam szło, były równie ważne. Dzięki nim prawdopodobnie mamy ten sezon uratowany, możemy się spokojnie przygotować do meczu finałowego.
Jakie są relacje między panem a trenerem Ojrzyńskim? Poprawne, więcej niż poprawne, czy mniej niż poprawne?
Poprawne. Ani nie wysyłamy sobie wulgarnych sms-ów, ani nie zapraszamy się na święta. To współpraca stricte biznesowa. Leszek Ojrzyński jest osobą zatrudnioną przez klub do wykonywania swojej pracy. Realizuje ją, widujemy się bardzo często.
Wkurza pana, kiedy trener Ojrzyński narzeka na rzeczy, które nie działają w klubie poprawnie?
W klubie zmieniliśmy sporo rzeczy we współpracy z trenerem Ojrzyńskim. Mówię o drobnostkach, które funkcjonowały inaczej niż chciałby trener. Jeżeli przyjdzie kolejny sezon współpracy z trenerem Ojrzyńskim, to będziemy poprawiać inne rzeczy. Jeżeli dojdzie do współpracy z kimś innym – zmiany pewnie i tak nastąpią. Zapewne nawiązuje pan do tematów infrastrukturalnych. To rzeczy, których Arka – i nie tylko Arka – nie jest w stanie przeskoczyć. Jeżeli jest zima, musi być zimno, murawy są zmrożone. Funkcjonujemy na obiektach miejskich. Wiemy, że Gdyńskie Centrum Sportu wkładało dużo wysiłku, by przygotować murawę. Przegraliśmy jednak z aurą. A to, że trener chciał mieć zagwarantowaną murawę przy minus piętnastu stopniach… Też bym chciał, ale nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić.
Wszędzie było zimno, a tylko w Arce trener podszczypywał klub w mediach.
Nie tylko, ale uważam, że było to niezręczne. To tematy, które są na tyle oczywiste, że nie trzeba dodatkowo mówić o nich w mediach. Była sonda na Canal+ dotycząca muraw i trener Ojrzyński mówił, że od początku przygotowań miał okazję bodajże raz czy dwa razy trenować na naturalnej nawierzchni. A za chwilę wypowiedział się trener Lettieri, mówiąc, że oni w ogóle nie trenowali na naturalnej murawie. Także ten kłopot był nie tylko u nas. Wiadomo, że każdy szuka troszeczkę usprawiedliwienia na wypadek ewentualnego potknięcia, ale nie chcę iść w tym kierunku – mógł tak powiedzieć każdy trener. Warunki pogodowe w Polsce były na tyle ekstremalne, że granie na naturalnej murawie było trudne. Nie tylko nad morzem.
Czuje pan, że wciąż ma kibiców za sobą?
Chciałbym, żeby kibiców za sobą miała drużyna, która dobrze gra i trener, który dobrze ją prowadzi. Ja jestem od prowadzenia firmy. Kibice widzą to, co dzieje się na boisku. Mnie rozlicza rada nadzorcza i właściciele. Oni mają wgląd na szerszy wachlarz spraw funkcjonowania klubu. Nie tylko wyniki na boisku są ważne, choć Arka istnieje by grać i wygrywać, ale firma też musi funkcjonować, rachunki zysków i strat muszą się zgadzać.
Ale musi pan coś czuć, tak po ludzku, kiedy widzi banery na meczu, które pana krytykują, dają ostatnią szansę na poprawę.
Nie chciałbym tego komentować, bo to szerszy kontekst. Nie wypada mi i nie ze wszystkim chciałbym wychodzić publicznie. Niektórym środowiskom łatwiej to zrobić, więc zostawiam to bez komentarza.
Arka tym razem wzięła ze sobą szampany?
A w zeszłym roku nie miała szampanów?
Wieść gminna niesie, że Formella musiał iść do Lecha, poprosić, żeby oddali swoje.
Były szampany, były koszulki „puchar jest nasz”. Mimo tego, że nie byliśmy faworytem przygotowaliśmy się na ewentualną wygraną. I wygraliśmy.
To w końcu był szampany Arki i ich zabrakło, czy w ogóle ich nie było?
Były szampany, nie wiem, czego tutaj szukamy. A to, że Darek poszedł do Lecha, można potraktować żartobliwie. Był łącznikiem pomiędzy oboma klubami, wypożyczonym z Poznania do Arki, a dla Lecha szampany były zbędne tego dnia.
PP
Fot. FotoPyk