Od kiedy cztery lata temu zawrócił z drogi donikąd, z każdym kolejnym sezonem nabierał rozpędu. Pożegnał etap nieudacznika, uporał się z kontuzjami, właśnie stąpa po szczycie. Gareth Bale – od dzisiaj najdroższy piłkarz na świecie. Co z tego, że nie zdobył jeszcze Złotej Piłki, co z tego, że nie wygrał Ligi Mistrzów. On nie ma na nawet żadnego mistrzostwa, a i tak przechodzi do historii. Maradona, Gullit, Baggio albo ostatnio Kaka, czy Ronaldo – wszystkich zostawił w tyle. Sto milionów euro… Tyle lat mówiło się o magicznej tej granicy, a przekroczył ją 24-latek, który trzy lata wstydził się stanąć przed kamerą.
Czy jest warty takich pieniędzy zgody nie ma i nie będzie. Nie nam to rozstrzygać. Ale jedno jest pewne: Florentino Perez znowu dopiął swego i znowu na tym nie straci. To piąty z rzędu rekord ustanowiony przez Real Madryt. Mieli w Madrycie świetnego Figo, mieli wirtuoza Zidane’a, kupowali Kakę, gdy ten był najlepszy na świecie albo Ronaldo, który w czołówce jest do dziś.
A teraz Bale…
Saga trwająca kilka miesięcy. Nieustanne gierki na linii Perez – Levy. Dyktowanie coraz to nowej ceny. Aż w końcu pach – sto milionów. Jedni powiedzą „uff”, bo trwało to tak długo. Inni wzruszą ramionami, bo w świecie piłki wydarzyć może się dziś zupełnie wszystko. Jeszcze inni powiedzą, że właśnie jesteśmy świadkami niesamowitej historii. Spójrzcie tylko na ten wykres.
Cruyff przechodzi do Barcelony i nie kosztuje nawet miliona. Maradona notuje dwa rekordy w karierze, ale – jak na dzisiejsze realia – przechodzi za drobne. Potem są m.in. Papin, Shearer, Ronaldo, Vieri, Crespo… CV pełne sukcesów, masa goli w reprezentacjach, gabloty ze Złotymi Piłkami. I nagle pojawia się Bale. Zawodnik bez triumfów, który światu objawił się dopiero trzy lata temu, najpierw strzelając hat-tricka na Giuseppe Meazza, a później w rewanżu robiąc wiatrak z doświadczonego Maicona.
Dziennikarze lubią wspominać tamte mecze. Lubią przywoływać narodziny piłkarza, który po wielkim sukcesie wstydził się stanąć przed kamerą, a zapytany, co zrobi z pamiątkową koszulką, odparł, że odda do pralni, bo przecież za kilka dni gra mecz z Boltonem. Wtedy jeszcze nie wiedział, w jakim kierunku podąży jego kariera, jak mocno ewoluuje jako zawodnik.
Alex Ferguson podsumował kiedyś karierę Ryana Giggsa w Manchesterze United jako „20 lat włóczenia się w tę i z powrotem na tym cholernym lewym skrzydle”. Gdyby ktoś w ten sam sposób chciał zrecenzować Bale’a – nie dałby rady. Lewy obrońca, lewy pomocnik, skrzydłowy, z czasem środkowy pomocnik, aż w końcu zawodnik, który biega wszędzie tam, gdzie może zrobić różnicę. W poprzednim sezonie strzelił 26 goli, chociaż nie jest napastnikiem. On, piłkarz, któremu kiedyś doczepiono łatkę nieudacznika, bo w pierwszych 24 meczach ligowych w barwach „Spurs” nie wygrałâ€¦ żadnego.Â
Droga donikąd trwała dwa lata i cztery miesiące, dokładnie 1533 minut na boisku. W tym czasie dalej przebiegał setkę w okolicach 11 sekund, dalej jako jedyny piłkarz Premier League potrafił przebiec ponad kilometr w tempie wyższym niż 21 km/h, ale gdy przychodził koniec meczu, na tablicy wyników zawsze widniała porażka. Tom Huddlestone stwierdził, że z przegranych zwykle się nie żartuje, ale dla Bale’a zrobiono wyjątek. Pat Sheehan z „The Sun” napisał, że to jakaś klątwa, a gdy podobnych opinii zebrało się jeszcze kilka, Walijczyk nagle przestał podnosić się z ławki. Przegrał rywalizację z Koreańczykiem Lee Young-pyo, coraz częściej zaczął rozważać oferty z Birmingham albo z Nottingham. Był nawet czas, że Martin Jol chciał go wziąć do Ajaxu i pewnie tylko głos Harry’ego Redknappa zdecydował o tym, że wychowanek Southampton został przy White Hart Lane.
– Nie szukam lewego obrońcy, bo nie znajdę lepszego od Bale’a – powiedział, gdy najpierw na początku sezonu 09/10 przełamał klątwę, wpuszczając go na ostatnie minuty wygranego meczu z Burnley (5:0), a potem stopniowo wprowadzał do pierwszego składu. Gdy w kwietniu w ciągu trzech dni młodzian dał „Spurs” wygrane nad Arsenalem i Chelsea, było już jasne – właśnie nadciąga nowa gwiazda.Â
Legenda mówi, że wszystko zaczęło się od włosów, że Bale przed 2009 roku to nieustanny hipochondryk, który kulał po byle dotknięciu, a na boisko bez przerwy poprawiał fryzurę. Harry powiedział mu wprost: przestań się tym, kurwa, zajmować! Nie wiemy, ile w tym prawdy, ale podobno któregoś razu szydząc z piłkarza przyniósł mu nawet do szatni suszarkę. Wkrótce spirala zaczęła się nakręcać: wygrany w pojedynkę mecz ze Stoke (2:1), cztery asysty w spotkaniu z Young Boys Berno (4:0), hat-trick z Interem. Wszystko w przeciągu miesiąca.Â
Ewidentnie było widać, że Bale to już nie tylko obrońca, że częściej woli atakować, a że pod względem wydolności i szybkości zostawia konkurencję w tyle, trzeba mu na to pozwolić. W plebiscycie Stowarzyszenia Piłkarzy Zawodowych (PFA) został wybrany najlepszym zawodnikiem 2010 roku w Anglii, Robbie Savage stwierdził, że już teraz warty jest 50 mln funtów, a Micah Richards dodał, że to jakiś absurd, bo ten piłkarz biegnie, biegnie i przestać nie chce.Â
Pochłaniał przestrzeń, jakby futbol nagle przestał być dla niego ciężarem, jakby w ciągu roku, ktoś niczym w grze komputerowej wszedł w jego parametry i w każdym elemencie gry dodał mu po kilka procent. Po Internecie do dziś chodzi prześmiewczy screen z gry komputerowej, gdzie sprint Maicona ma wartość 87, a Bale’a, który na White Hart Lane wydawał się dwa razy szybszy tylko 83. Dziś błędu nikt by już nie popełnił. Tak samo, jak nikt nie nazwie go Christianem Bale’m, aktorem z Hollywood, co w przeszłości zdarzyło się nawet Alexowi Fergusonowi.
Swoje piłkarskie Hollywood budował pomału, w wieku 8 lat zaczynając szkolenie w szkółce Southampton, by kilka lat później ze względu na problemy ze wzrostem mięśni prawie z niej wylecieć. Namowy rodziców przekonały prezesów klubu, że warto poczekać, w międzyczasie wygrywał zawody lekkoatletyczne (4 minuty i 8 sekund na 1500 metrów), na WF-ie dostał zakaz gry lewą nogą, a w klubie ktoś tak dopasowywał charaktery, że zamieszkał w jednym pokoju z Theo Walcottem.Â
Dziś obaj wiedzą, że lepiej trafić nie mogli. Są najmłodszymi debiutantami w historii Southampton, piłkarzami, przy których zawsze między wierszami pojawia się słowo „talent”, a o ich wyczynach prędzej przeczytamy w „The Guardian” niż w „The Sun”. Julia Upson, gosposia w bursie przy Hill Lane określiła ich jako grzecznych i dobrze wychowanych. Harry Redknapp stwierdził, że Walijczyk to nieliczny piłkarz, którego nie trzeba kontrolować, bo nawet, gdy dostał szampana za zwycięstwo z Interem, to i tak odstawił go na półkę.Â
Jego rówieśnik, były kolega z Tottenhamu, Giovanni Dos Santos kilka lat temu zalany w trupa sprawdzał londyńskie bruki, ówczesny kapitan drużyny Ledley King lubił obrażać ochroniarzy i sikać na środku ulicy, Bale do tego całego towarzystwa pasuje średnio. Nie odgrywa ról. Nie flirtuje z paparazzi. Na treningi długi czas chodził pieszo, a w przeciwieństwie do wielu gwiazd Premier League dziewczynę ma jedną i tą samą jeszcze z czasów liceum, o czym zresztą co chwile przypomina, biegnąc po bramce do narożnika i układając z dłoni serducho. Podobno taki sam gest robi Justin Bieber. Podobno nie podoba się to kibicom. Bale ma gdzieś wszystkie podobno, bo na boisku i poza nim już dawno przyzwyczaił, że robi wszystko po swojemu. Nie tyka jedynie rzutów karnych, po tym jak w listopadzie 2010 roku sparzył się w meczu z Werderem Brema w Lidze Mistrzów.Â
Zarzuca mu się, że lubi symulować. Jeśli jakiś piłkarz Tottenhamu padał bez sensu na polu karnym przeciwnika – zawsze był nim Bale. Kiedy w Anglii na nowo rozpoczynała się debata o „nurkowaniu”, w tle przeważnie widać było jego nazwisko. Sam Bale wzrusza ramionami. Zaprzecza choć nieraz pewnie zapaliła mu się lampka, że piłkarz, który w wieku 16 lat debiutuje w reprezentacji Walii, który dostaje łatkę drugiego Giggsa, symulować raczej nie powinien. Zwłaszcza, że wciąż ciągnie się za nim historia, jak to przed igrzyskami olimpijskimi sfotografował się w koszulce Wielkiej Brytanii, by potem zrezygnować z turnieju ze względu na kontuzję pleców. Dziwnym trafem o kontuzji nie mówił kilka dni później, gdy razem z Tottenhamem rozpoczął przygotowania do nowego sezonu.Â
Kontuzje, te na serio, to zresztą ważny etap w jego karierze. Moment wyhamowania, po tym jak okrzyknięto go trzy lata temu najlepszą lewą nogą świata. Przekleństwo ma na imię Charlie, nazwisko Adam – aż dziwne, że piłkarz tak dobry technicznie, mający na boisku tyle do zaoferowania dwa razy założył maskę bandyty i szarpnął się na zdrowie Bale’a. To wyglądało trochę jak kontuzja Luca Nillisa, słynny banana leg, po którym największy złoczyńca przyszedłby i przeprosił. Adam nie przeprosił. Bale nazwał go tchórzem, a kibice założyli facebookowy profil, mówiący o piłkarzu, który od maja 2011 roku poluje na życie kolegi po fachu.Â
Dzisiaj nikt już jednak do tego nie wraca. Adam – owszem zaliczył jakościowy skok, przeszedł z Blackpool do Liverpoolu, ale tylko na moment, bo właśnie osiadł w Stoke. Bale odwrotnie – jednego miesiąca zrobił krok do przodu, w kolejnych wykonał ich kilkanaście.
A teraz znowu. Kolejny skok. Real Madryt. Prawie 16 milionów funtów rocznie. 300 tysięcy tygodniowo. 43 tysiące dziennie… Chyba nikt w historii piłki nie zrobił tak wielkiego przeskoku w tak krótkim czasie. Powtórzmy jeszcze raz – sto milionów euro, miano najdroższego piłkarza świata. No właśnie, na razie tylko najdroższego…
W poniedziałek o 13.00 oficjalna prezentacja. Bagaż oczekiwań – ogromny. Schody zaczynają się właśnie teraz.
Świat patrzy na Bale’a.
GRAB

