Waldemar Fornalik nie oglądał dzisiaj meczu ekstraklasy, mimo że przecież grały czołowe drużyny poprzedniego sezonu (Lech, Śląsk, Piast), nie oglądał też żadnego meczu zagranicznego, mimo że przecież Polacy grali dzisiaj i w Niemczech, i we Włoszech, i w Holandii, i w Anglii, i w Hiszpanii, i w Turcji. Gdzie się wybrał? Ano na festyn, w trakcie którego rywalizowali panowie z brzuszkami – politycy oraz tzw. gwiazdy TVN. Selekcjoner nie ma normowanego czasu pracy, ale każdy chyba wie, że akurat w weekendy normalny trener kadry zajęć ma sporo. Od poniedziałku do piątku: fajrant. Ale nie w weekend.
Obecność Fornalika na meczu TVN kontra politycy to kpina z obowiązków, kpina z całej tej reprezentacji i kolejny powód, by facetowi wręczyć dymisję w trybie pilnym. Ile razy trener wybrał się do Turcji, by na żywo zobaczyć, jak w klubie radzi sobie Adrian Mierzejewski? Ile razy odwiedził we Włoszech Kamila Glika? Ta wyliczanka mogłaby być znacznie dłuższa, w każdym razie prawidłowa odpowiedź brzmi: więcej razy z trybun widział Tomasz Jachimka, Rafała Maseraka i posła Kucharskiego. Selekcjonerska choroba, na którą w przeszłości zapadali i Leo Beenhakker, i Franciszek Smuda, tym razem dopadła Fornalika, po którym akurat najmniej się jej spodziewaliśmy. Od początku swojej kadencji, zupełnie nie rozumie, na czym polega praca selekcjonera i ciągle myśli, że głównie na strzyżeniu żywopłotu i sprawdzaniu, czy kolejne 150 tysięcy złotych zostało przelane na konto.
Ktoś, kto zarabia 150 tysięcy złotych miesięcznie, ma zasrany obowiązek być wszędzie tam, gdzie w zawodowej piłce coś się dzieje. Wszędzie tam, gdzie występują jego aktualni bądź potencjalni podopieczni. Być może ta reprezentacja upadła już tak nisko, że wzmocnień należy szukać wśród posłów i aktorów. Ale mimo wszystko – nie sądzimy.
Niech już Czarnogóra dokona egzekucji, bo dalszego olewania kadry ze strony jej trenera po prostu nie zdzierżymy.