Co roku scenariusz się powtarza. Co roku jest to samo. Stęsknieni za wielkim futbolem, który część zna jedynie z opowieści na dobranoc, sezon w sezon staraliśmy się oszukiwać. Ł»e może ten nasz mistrz, mimo letnich osłabień, wcale taki słaby nie jest? Ł»e skoro mistrzostwo zdobył, to tych upragnionych trzech rywali przejdzie? Ł»e skoro mierzymy się z drużyną silniejszą, to może ten jeden raz zlekceważą i nas? Ł»e skoro trafiliśmy podobnych sobie – w naszym mniemaniu – to ich położymy? Ł»e my naprawdę możemy tych Norwegów, Estończyków czy Cypryjczyków przeskoczyć? Balonik – co dobrze zobrazowałby Wojtek Kowalczyk – pompowany był do granic możliwości i… „Kurwa, znowu to samo”.
Gdy dwie minuty przed końcem meczu Widzew strzelał w Kopenhadze na 3:2, Michał Kucharczyk miał pięć lat, Dominik Furman – cztery. Kuba Kosecki był sześciolatkiem, a jego ojciec – jak głosi legenda – miał smukłą sylwetkę… To był rok 1996. Siedemnaście lat… „Tato, pamiętasz tamte czasy, jak to było, kiedy graliśmy w Lidze Mistrzów?”.
Skupcie się i skoncentrujcie, bo dzisiejszy wieczór może być tym, który zapisze się na kartach historii polskiego futbolu. Wieczór, o którym to wy za kilkanaście lat będziecie opowiadać.
Dalecy jesteśmy od pompowania balonika przed wieczornym meczem. Sport.pl pyta „Będzie (L)iga Mistrzów?”, a Przegląd Sportowy atakuje mocnym tytułem „Legio, musisz!”. No właśnie, czy Legia dziś musi? Jeśli tak, to na pewno nie bardziej, niż Steaua – co najwyżej na podobnym poziomie. To oni grają w silniejszej lidze, którą w poprzednim sezonie zdominowali. To oni mają większy budżet, więcej wydają na transfery i wyższe opłacają kontrakty. To oni mają też, z czym wielu próbuje się spierać, silniejszy skład. Lider i najbardziej wartościowy zawodnik Steauy, Vlad Chiriches przechodzi właśnie za 9,5 miliona euro do Tottenhamu (dziś nie zagra). Dla porównania, za dwa lata starszego Artura Jędrzejczyka Legia dostała 2,2 mln.
Te cyferki i wyliczenia nie mają jednak większego znaczenia. W tym przypadku, na szczęście, bo choćby zestawienia z Litwinami też wypadały na korzyść Lecha. Wszystko weryfikuje więc boisko, a tam… W ostatnim czasie przeczytaliśmy mnóstwo wypowiedzi przed dzisiejszym rewanżem. Jacek Kazimierski przekonuje, żeby zbytnio się nie łudzić – dziesięć pozycji, poza Kuciakiem, Rumuni mają mocniej obsadzone. Inni dodają, że Steaua, znacznie lepsza piłkarsko, w Bukareszcie miała kiepski dzień, zagrała poniżej możliwości i może już tego nie powtórzy. A taki Aleksandar Vuković przekonuje, że jeśli ktoś jest dwa razy lepszy, to Legia i nie zdziwi go… 3:0 dla gospodarzy. Chętnie napisalibyśmy „Halo, tu ziemia!”, ale to nie czas i miejsce na takie teksty.
Vuko zwraca jednak w „PS” uwagę na bardzo istotną kwestię: – Gdzieś tkwi problem, bo Legia zaczynała mecze z równorzędnym rywalem z brakiem wiary we własne możliwości… Tak, te pierwsze połowy mogły podobać się co najwyżej Vrdoljakowi. To była tragedia. W Rumunii o tym wiedzą, widzieli to tydzień temu, i pewnie spróbują od początku zaatakować. Czas – bo przecież bezbramkowy remis daje awans Legii – będzie działał na ich korzyść. Dlatego ten jeden piłkarz lepszy, jak mówi Kazimierski, może dziś zrobić różnicę, tak jak robił w ostatnim czasie ją kilkukrotnie. Ale, do cholery, nie liczmy przed kolejnym ważnym dla nas meczem, że dupę uratuje bramkarz. Nie, nie dzisiaj.
Czy Legia jest faworytem? Ciężko, raczej fifty-fifty. Ale Legia staje dziś przed niepowtarzalną szansą, jakiej w ostatnich latach nie mieliśmy – do historycznego awansu wystarczy przecież (u siebie!) nie stracić dziś gola. Tylko tyle i aż tyle… Od reformy Platiniego, która szerzej otworzyła furtkę również Polakom, mija właśnie piąty rok. Najwyższa pora z tego skorzystać.
