Sven-Goran Eriksson chyba właśnie sam rozwiązał zagadkę pod tytułem – jak to się stało, że tak szanowana niegdyś persona nagle stała się rozmieniającym na drobne piłkarskim turystą? Szwed, licząc tylko pięć ostatnich lat, pracował w Meksyku, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Tajlandii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Chinach, a w międzyczasie łapał się jeszcze mniejszych „robót” w Anglii – w Notts County i Leicester City. Raz był trenerem, za chwilę dyrektorem technicznym czy generalnym, mniejsza już o tytulaturę, bo i tak w większości przypadków trudno było uznać te przygody za owocne sportowo.
„Samir Khan – to prawdopodobnie jedyna osoba na świecie, której nienawidzę” – tak Eriksson mówi teraz na łamach The Telegraph o swoim byłym doradcy. Doradcy finansowym, któremu kiedyś bezgranicznie zaufał, a dziś ciąga się z nim po sądach, oskarżając o wyprowadzenie 10 milionów funtów z prywatnego majątku. Szwed przyznaje w rozmowie, że przez lata był świetnie opłacany, zarabiał ogromne pieniądze, siłą rzeczy więc coś mu jeszcze zostało, ale kiedy tylko zostawał bez pracy, pojawiał się problem. 10 milionów funtów piechotą nie chodzi.
Eriksson zaskakująco szczerze opowiada o tym, że musiał zaczął sprzedawać to, czego się wcześniej dorobił, bo za sprawą działań Khana banki „usiadły” mu na hipotekach. Mówi o nieruchomościach w Szwecji, których już się pozbył. Albo o wymarzonym domu – starym budynku, który kupił, później wyremontował, a teraz będzie musiał się go pozbyć, bo jest tak duży, że trzeba by zatrudniać ludzi do jego utrzymania, a raczej nie może sobie na to pozwolić. Samirowi Khanowi ufał przez lata. Poznali się w 2004 roku. W połowie 2007 Khan przejął kontrolę nad jego finansami. Dokumenty sądowe dość brutalnie obnażają głupotę Erikssona, który pozwolił na to, by doradca miał niemal nieograniczony dostęp do jego majątku i mógł robić z nim, co tylko wymyślił. Stracił ponoć sporo pieniędzy na inwestycjach w ziemię i rynek mieszkaniowy. Zresztą, kasa miała też wypływać bokiem na prywatne potrzeby „doradcy”, który kupował za nią dzieła sztuki, a nawet urządzał dom na Barbadosie.
Eriksson zarzeka się, że pracy w egzotycznych kierunkach wcale nie podejmował z myślą o tym, by się odkuć. Mówi, że znów chciał być trenerem. Poza tym Chiny są piękne. Ale coś mówić musi, kiedy konto już nie tak wypchane, jak być powinno.