Siedem rzeczy, których dowiedzieliśmy się z meczu Steaua – Legia

redakcja

Autor:redakcja

22 sierpnia 2013, 00:39 • 5 min czytania

Nie będzie przesadą gdy powiemy, że Legia znajduje się w bardzo podobnym miejscu do tego, w którym przed dwoma laty była Wisła. Wyjazdowy remis to w obliczu dwumeczu równie korzystny wynik, co minimalne zwycięstwo u siebie bez straty bramki. Czego nowego dowiedzieliśmy się dzisiaj o Legii i Rumunach, a co już wiedzieliśmy i dziś zostało dobitnie potwierdzone?
7. Legijny syndrom Andrzeja Gołoty

Siedem rzeczy, których dowiedzieliśmy się z meczu Steaua – Legia
Reklama

Przed każdą walką popularnego Andrew słyszeliśmy to samo. Andrzej jeszcze nigdy nie był w takiej formie. Andrzej w sparingach demoluje rywali. Andrzej rozrywa treningowe worki samym spojrzeniem. A potem Gołota wychodził na ring i przez pierwszą rundę wyglądał jak facet, który zabłądził, szedł do kiosku po fajki, a trafił na środek ringu. Legia zdecydowanie choruje na syndrom Gołoty i w pierwszych minutach wygląda jak oczadzona. Ani Molde nie było o klasę lepszym zespołem od warszawian, ani nie jest nim Steaua, jednak przez długie początkowe minuty trudno było odnieść inne wrażenie. Legia ma w pierwszych kwadransach problemy z wymienieniem trzech podań, na połowie rywali z piłką jest równie sporadycznie co Energetyk Rybnik w finale Pucharu Polski, pod własną bramką uskutecznia chaos, słowem: słania się na linach z niepewną gardą.

6. Trzej przyjaciele z boiska, obrońca, obrońca i bramkarz

Reklama

O środek obrony najbardziej zamartwiano się na Łazienkowskiej przed tym sezonem. Teraz jednak wydaje się, że jest on jej najmocniejszym punktem, bowiem duet Rzeźniczak – Dossa gra naprawdę nieźle w kolejnym bardzo ważnym meczu. Chyba niejednemu kibicowi dzisiaj ulżyło, gdy Jodłowiec schodził z boiska, a Kuba był przesuwany na stopera. Za nimi gra natomiast Kuciak, który póki co ciągnie ten zespół za uszy z rundy do rundy i za chwilę tak wciągnie go do piłkarskiego eldorado. Gracz dla warszawian bezcenny. Pracuje na złoty pomnik na Charlesa de Gaulle’a, w miejsce palmy.

5. Doskonałe skrzydła Steauy

Cóż to jest za duet, Tanase i Popa, naprawdę nie można nie docenić klasy rywali. Po niektórych ich zagraniach ręce same składają się do oklasków. Obaj ze znakomitym pokrętłem w nodze, świetną techniką, dryblingiem, obaj potrafiący zrobić coś z niczego. Ich jedynym problemem jest fakt, że nie mają już z kim za bardzo poklepać w środku, Piovaccari to stojak, który czeka na jedną akcję w meczu, kombinacyjnie nie potrafi zagrać nic. Również młody Stanciu na ofensywnym pomocniku to jeszcze nie jest ten poziom. Na pewno jednak wyłączenie tych dwóch graczy jest kluczem do osiągnięcia dobrego wyniku w rewanżu.

4. Wawrzyniak, czyli człowiek loteria

Mieliśmy dziś okazję zobaczyć typowego „Wawrzyniaka”, a więc sytuację, gdy Rumiany w kluczowej sytuacji daje się wkręcić tak w swoim polu karnym, że aż ślizga się i ląduje z nosem w trawie. Początkowo Steaua grała na Tanase, ale jak wyczuli Wawrzyniaka, to co chwila Popa dostawał piłkę. Poza tym jak zawsze, trzy dobre akcje przeplatane jedną tragiczną. Taki jest Wawrzyniak, niezły piłkarz ale też i tykająca bomba w obronie, gracz który zawsze jest w stanie zrobić kupę. Pytanie czy Legię, mierzącą w europejski poziom, stać na takie ryzyko.

3. Ł»yro, czyli piłkarz z Archiwum X

Gdy Helio Pinto przyszedł do Legii w wywiadach opowiadał, że najbardziej z kadry warszawian zaimponował mu Ł»yro. Tak samo Rumuni przed meczem wśród najbardziej cenionych graczy mistrzów Polski wymieniali właśnie młodego skrzydłowego. Co chwila wysłuchujemy, jak to o Michała bije się pół Bundesligi, a potem przychodzi mecz. I nie wiadomo jak uzasadnić to wszystko. Jak połączyć to, co zostało powiedziane o nim, z tym co oglądamy, tajemnica jak na odcinek z Mulderem i Scully. Dziś Ł»yro zaprezentował się jak zawodnik podwórkowy. Złapał żółtą kartkę, gdy do spółki z Wawrzyniakiem dali ograć się jak dzieci Popie. Podsumowaniem jego ofensywnej indolencji było „podanie” do Koseckiego, gdy nieatakowany z 40 metra zagrał piłkę poza boisko. Kolejny raz w ważnym meczu po prostu spala się psychicznie.

2. Gdy Legia próbuje się murować, pole karne grozi katastrofą budowlaną

Po tym, jak Legia wyrównała, na blisko kwadrans zdołała przejąć inicjatywę na boisku. Naprawdę miło się wówczas oglądało, jak zaskoczeni Rumuni patrzą na klepiących swobodnie piłkę legionistów. A potem Polacy postanowili z tego zrezygnować i zamurować się przed własnym polem karnym. I mieliśmy oblężenie. Rozpaczliwie wybijaną piłkę. Interwencje Kuciaka, kolejne rożne, wolne, wreszcie – dużo fartu. Legia nie potrafi się murować przed własnym polem karnym, gdy się cofa, to ani trochę nie wygląda to jak solidna garda, tylko wypięty tyłek z przylepioną kartką: kopnij mnie. Albo musi nad tym więcej pracować (tylko kiedy, przecież nie w lidze?), albo raczej próbować grać na posiadanie piłki.

1. Zwycięstwo trzeba wyszarpać

Czym Steaua rozniosła Legię w pierwszej połowie? Walką. Kazimierz Węgrzyn podsumowując pierwsze 45 minut powiedział, że „Rumuni wyglądają jak ujadające pieski wypuszczone z bramy, a Legia jak na zwolnionym tempie”. Liczne straty wynikały z tego, iż zawodnik po przyjęciu nie dostawał trzech metrów wolnego miejsca i 30 sekund na podjęcie decyzji, jak to ma miejsce w polskiej lidze, tylko od razu dopadał do niego z pełnym impetem Rumun. Ciekawy był przypadek Kucharczyka, który podejmował złe decyzje, robił dryblingi na bezgłowego jeźdźca, raził niedokładnością. Ale jak mu się chciało grać, jak zasuwał – to trzeba docenić. Szczególnie, że to się ostatecznie opłaciło, miał wszak swoją wcale nie małą rolę przy bramce. Rumunom w drugiej połowie spiłował zęby gol, ale też i Legia wyszła na zupełnie innej motywacji. Jeśli tylko ją zachowa, jeśli tylko gracze będą gryźć równo z trawą całe następne 90 minut, to jesienią powinniśmy usłyszeć hymn Champions League w Polsce nie tylko z telewizora.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama