Przemysław Kaźmierczak dzisiaj przeszywał obronę Pogoni Szczecin genialnymi 50-metrowymi podaniami (dwa niewykorzystane w pierwszej połowie, jedno wykorzystane w drugiej), a do tego strzelił taką bramkę, że – to u niego reguła – włączył się do rywalizacji o gola sezonu. Cóż to był za strzał z powietrza! Radosław Sobolewski, który przecież w podobny sposób, ale jednak nie aż tak pięknie, trafił w meczu Górnik – Piast, musiał zagwizdać z uznaniem. A Paweł Buzała podrapał się po głowie i zapytał: – Czy aby na pewno zdobyłem najpiękniejszego gola w tej kolejce?
Od początku sezonu wreszcie – po słabszej rundzie jesiennej poprzednich rozgrywek – Kaźmierczak prezentuje się na miarę swoich możliwości, nie tylko odbiera piłki, ale jeszcze niemal w każdym spotkaniu obsługuje swoich kolegów świetnymi zagraniami – wystarczy tylko przypomnieć asysty w spotkaniach z Brugge. Dzisiaj jego z jego dokładnymi podaniami za cholerę nie mogli sobie poradzić stoperzy Pogoni. Ilekroć piłka leciała w ich kierunku, nie potrafili się dobrze ustawić i wpadali w panikę. Tę nadzwyczajną efektywność dostrzegł Waldemar Fornalik i powołał pomocnika Śląska do reprezentacji. I tu trzeba zakrzyknąć: brawo! O to przecież chodzi, by wyróżniający się w ekstraklasie zawodnicy dostawali nagrodę w postaci wezwania na mecz kadry – co wpłynąć pozytywnie powinno nie tylko na Kaźmierczaka, ale w ogóle na wszystkich ligowców.
Pogoń miała wrocławian na widelcu, nie miała prawa tego spotkania nie wygrać, należało tylko zagrać rozsądne i spokojne 45 minut. Ale to 45 minut w wykonaniu szczecinian było aż za spokojne, zbyt senne i denne. – Ten remis to dla nas porażka – powiedział Dariusz Wdowczyk. Śląsk ciągle w tym sezonie pozostaje bez zwycięstwa, ale już niedługo: w następnej kolejce podejmuje Widzewa Łódź, a to – przy całym szacunku dla dobrego startu łodzian – powinno się skończyć w oczywisty sposób.
Pierwsze zwycięstwo w sezonie zanotował Lech Poznań, po ciekawym meczu z Koroną. Ciekawym, bo atakowały obie strony, ale do bramki trafić potrafili tylko gospodarze. Kielczanie wciąż rozpaczają po zwolnieniu trenera Ojrzyńskiego. Jak opisał ostatnio redaktor Miklas, opijają jego zwolnienie na smutno (miał pecha, bo chciał odpocząć akurat w tym hotelu, w którym ekipa Korony urządziła szkoleniowcowi pożegnanie), za to niezwykle intensywnie. Dodatkowo zawodnicy wyszli w Poznaniu w takich oto koszulkach….
Ładny gest, chociaż trochę sekciarski. Mimo wszystko, lepiej o ich współpracy z Ojrzyńskim świadczyłoby, gdyby wreszcie wygrali jakiś mecz na wyjeździe, bo bilans ostatnich osiemnastu takich spotkań prezentuje się następująco: 0 zwycięstw, 5 remisów, 13 porażek. Zdecydowanie rozsądniej o dobre imię szkoleniowca byłoby powalczyć na boisku, a nie na koszulkach, bo akurat na koszulkach to umie każdy głupi. Dodatkowo, na koszulkach było o „walce”, „bitwie”, „przyjaźni”, „rodzinie”, „atmosferze” czy „wierze”, za to nic o graniu w piłkę. A chyba jednak o granie w piłkę, a nie o atmosferę chodzi w pierwszej kolejności.
Ojrzyńskiego zastępował Sławomir Grzesik i na konferencji prasowej stwierdził, że „bramki Lecha były szczęśliwe i przypadkowe”, Korona miała „niefarta”, a mecz był „nieszczęśliwy”. Idź chłopie zagraj w totka, zamiast zabierać się za prowadzenie ekstraklasowych zespołów. To, że żadnej z akcji nie potrafiliście zakończyć jakimkolwiek strzałem, to nie był niefart, tylko pierdołowatość.
Lech zrobił swoje i nawet kusiło nas, by go pochwalić, ale w porę przypomnieliśmy sobie, że dopiero co odpadł po dwumeczu z Ł»algirisem Wilno i z tego powodu uczcimy występy „Kolejorza” tygodniem ciszy.


