Super Piątek nie do końca super. Wiśle zwycięstwo wymknęło się z rąk…

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2013, 23:58 • 3 min czytania

Tak zwane „Super Piątki” ostatnio nie były zbyt super, dzisiaj pierwsze 135 minut walki (umownej) nie przyniosły ani jednego gola, na szczęście druga połowa spotkania Wisła – Jagiellonia wiązała się już z prawdziwymi emocjami. Paweł Brożek okazał się brakującym elementem, by ktoś w polu karnym nie tracił głowy i odegrał piłkę dokładnie tak, jak trzeba. A Patryk Małecki ze sprytu i dokładności kolegi potrafił skorzystać. Ten duet zapewniłby Wiśle trzy punkty, gdyby z tyłu nie czaił się Osman Chavez, atakujący każdego, kto przebiega w pobliżu. Bezsensowna, przesadnie agresywna interwencja, rzut wolny i strzał Balaja w myśl zasady: „byle w bramkę, Miśkiewicz puści”.
Ostatnio na naszych łamach Andrzej Kałwa zastanawiał się, czy strzał w Miśkiewicza powinno się liczyć jako strzał w bramkę, czy jednak jako strzał w Miśkiewicza. Dzisiaj okazało się, że jedno nie wyklucza drugiego. Balaj huknął w sam środek i to już w zupełności wystarczyło, Miśkiewicz zgłupiał i piłkę przepuścił.

Super Piątek nie do końca super. Wiśle zwycięstwo wymknęło się z rąk…
Reklama

Wisła nie grała źle, Jagiellonia też nie grała źle, bliżej zwycięstwa byli gospodarze, ale tak naprawdę remis zasłużony. W krakowskim zespole bardzo dobry Arkadiusz Głowacki (znowu) i zaskakująco niezły Bunoza, za to wciąż tyleż ruchliwy, co nieprzekonujący Boguski. W zespole gości irytujący i wiecznie roztrzepany (ostatnio – jak zwykle) Tomasz Kupisz, wspierany przez podejmującego równie złe wybory Dawida Plizgę. Za to Piątkowski jakby przyzwyczajał się do ekstraklasy i dzisiaj już wyglądał na napastnika, który może Jagiellonii w tym sezonie trochę pomóc.

O drugim meczu (chronologicznie – pierwszym) chcielibyśmy coś napisać, ale po długim zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że nie wiemy, co. Można byłoby bowiem napisać, że Podbeskidzie gra ciągle bez napastnika i że to widać – ale przecież pisaliśmy to już po trzech poprzednich kolejkach. Moglibyśmy napisać, że Zagłębie Lubin jest skrajnie nędzne, ale i to nie kwalifikowałoby się jako myśl odkrywcza. Zaskoczyło nas tylko jedno: mecz, w którym równocześnie zagrali Rybansky oraz Gliwa zakończył się wynikiem bezbramkowym. Rybansky próbował dodać temu nudnemu spotkaniu trochę emocji i trzy razy zostawił bramkę pustą, ale lubinianie nawet i tego nie potrafili wykorzystać. Chyba już można z pełną odpowiedzialnością napisać, że mamy rzadką okazję obserwować w akcji największego bramkarskiego patafiana w historii rozgrywek o mistrzostwo ekstraklasy.

Reklama

W Bielsku piszczy bieda, za to wciąż żywa jest wiara w cuda. Po cudzie z wiosny, teraz działacze chyba czekają na cud jesienny. Pytanie, czy dwa razy da się zagrać na takim samym poziomie, i to bez Demjana i z Rybanskym zamiast Zajaca. Oczywiście, jest to pytanie retoryczne. W Lubinie za to dalej piłkarze są syci i to też widać po tym, jak poruszają się po boisku.

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama