Reklama

Arka na drodze do obrony trofeum. Ależ to byłaby historia!

redakcja

Autor:redakcja

18 kwietnia 2018, 12:42 • 4 min czytania 18 komentarzy

Jak wiele różni sezon fatalny od sezonu bardzo dobrego? Czasami może to być jeden mecz, czasem jedna decyzja, bądź nawet kilka centymetrów.

Arka na drodze do obrony trofeum. Ależ to byłaby historia!

W 89. minucie zeszłorocznego spotkania Arka-Wigry Mateusz Radecki strzelił dla gości gola na 5:2, ale znajdował się na minimalnym spalonym. Tak naprawdę niepotrzebnie w ogóle szedł do tej piłki, bo ta i tak zmierzała w światło bramki i wpadłaby do niej bez jego interwencji. A wtedy gol musiałby zostać uznany. W rewanżowym meczu półfinału Pucharu Polski 2016/17 Arkę dzielił mały kroczek od kompromitacji, jaką niewątpliwie byłoby roztrwonienie u siebie wyjazdowego zwycięstwa 3:0 i odpadnięcie z pierwszoligowcem.

Podobnie na włosku wisiało utrzymanie gdynian. Pamiętamy słynną rękę Siemaszki z 36. kolejki, która ostatecznie pogrążyła wciąż walczący Ruch. Pamiętamy także zaangażowanie, z jakim w ostatniej kolejce z Arką zagrało Zagłębie. Gdyby tylko sędzia miał lepszy wzrok (potyczka z Ruchem) albo kalendarz ułożył się inaczej (z Zagłębiem), cały sezon gdynian mógłby mieć zupełnie inną, znacznie smutniejszą puentę.

Ostatecznie jednak Arka zajęła 12. miejsce w lidze, czyli z pozoru spokojnie się utrzymała, oraz zdobyła Puchar Polski, po czym poprawiła Superpucharem. Obok rozgrywek 1978/79 (11. miejsce w lidze i Puchar Polski) to zdecydowanie najlepszy sezon w całej historii klubu. Po latach nikt nie będzie pamiętał, jak blisko było porażki. Nie będzie pamiętał stylu w jakim Arka się utrzymała oraz ciężarów z półfinału PP czy podstawowego czasu gry w finale. Po zeszłych rozgrywkach pozostało bowiem trofeum w gablocie i piękna historia, która przez lata będzie obrastać legendą.

Dużo w tej kwestii ma do zrobienia także obecna drużyna, która otrzymała szansę dodatkowo zwiększyć rangę zeszłorocznego sukcesu poprzez obronę trofeum. To byłaby historia zupełnie bez precedensu, gdyby ekipa Leszka Ojrzyńskiego po raz kolejny sięgnęła po puchar na Stadionie Narodowym. Byłby to także sukces, który z obecnych piłkarzy tej drużyny, a także z jej szkoleniowca, zrobiłby najbardziej utytułowanych ludzi w historii Arki. Siemaszko, Marciniak, Marcus, Szwoch, Warcholak i reszta za chwilę mogą trafić do panteonu i po latach być w Gdyni traktowani, jak dziś traktowany jest chociażby Janusz Kupcewicz. Albo i lepiej, bo przecież własnie mogą wygrać znacznie więcej.

Reklama

Sam awans na finału i ponowna wizyta w majówkę na Narodowym to dla Arki wielka sprawa. Już przed rokiem ta drużyna pokazała, jak dobrymi momentami zamazać te słabe i teraz może być podobnie. Jeszcze przed chwilą, po przegranej walce o ósemkę i trzeciej w tym sezonie porażce w derbach z Lechią w klubie było gorąco, a kibice straszyli użyciem mocno bezpośredniej motywacji wobec piłkarzy. A za chwilę ci sami kibice mogą ponownie nosić tych samych piłkarzy na rękach. Kogo dziś interesuje, że przez 180 minut półfinałowego dwumeczu z Koroną przez 14 minut był wynik remisowy, przez 161 minut premiował kielczan i tylko przez 5 minut gdynian? Ostatecznie to piłkarze Ojrzyńskiego po raz kolejny potwierdzili swoje pucharowe umiejętności, odprawili z kwitkiem kolejnego rywala i – jak to w sporcie – teraz mówi się głównie o nich.

Tegoroczna drabinka PP nie była już dla Arka tak łaskawa jak przed rokiem, ale ponownie zaprowadziła ją w to samo miejsce. Ciężarów nie brakowało, bo mieliśmy dogrywkę ze Śląskiem, dogrywkę z Podbeskidziem oraz wyrwane rzutem na taśmę zwycięstwo z Koroną, które zapewniła zasada “away goals”. To jednak nie będzie miało absolutnie żadnego znaczenia, jeśli arkowcy ponownie zagrają swój koncert na Narodowym.

Kto stanie naprzeciw w meczu finałowym, okaże się dziś wieczorem. Piłkarze Arki na spokojnie mogą usiąść przed telewizorami i czekać na rywala. Co więcej, to właśnie oni 2 maja wystąpią w roli starych wyjadaczy. Jeśli przeciwnikiem okaże się Górnik, będzie to drużyna bez żadnego doświadczenia w grze w takiej scenerii. Przebudowana Legia to także nie jest zespół dobrze znający specyfikę gry na tym stadionie – Szymański, Niezgoda i cała plejada sprowadzonych obcokrajowców trafiłoby na Narodowy po raz pierwszy, co także może stanowić przewagę dla Arki. Jej piłkarze nie tylko bowiem wiedzą, jak tam grać, ale też pamiętają, jak wygrywać trofea.

Jakkolwiek spojrzeć, awans gdynian do finału zapewnia dodatkowy smaczek, czyli kawał pięknej historii wiszącej w powietrzu. I jedno wydaje się pewne – podopiecznych Ojrzyńskiego z pewnością stać na to, by ponownie zgarnąć pełną pulę.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...