Zbigniew Przesmycki nt. Musiała, Grenia i nie tylko

redakcja

Autor:redakcja

17 lipca 2013, 00:47 • 12 min czytania

– Tomek Musiał ciągle jest bardzo poważnym kandydatem na sędziego międzynarodowego. Rozmawialiśmy i on ma świadomość jak powinien być przygotowany. Wystarczy popatrzeć na Szymona Marciniaka, który jest teraz powołany na zgrupowanie grupy sędziowskiej UEFA „Elite Development”. Pracuje na siłowni pod okiem specjalisty, potrafił zejść z poziomem tkanki tłuszczowej do 10,3 %. Tomek był na podobnej ścieżce. Teraz niektórzy mówią: „trzy kilo. Ile to jest trzy kilo?”. No dobrze, ale dlaczego w ogóle przytył? – zastanawia się w rozmowie z Weszło Zbigniew Przesmycki, Przewodniczący Kolegium Sędziów przy Polskim Związku Piłki Nożnej.

Zbigniew Przesmycki nt. Musiała, Grenia i nie tylko
Reklama

Za dosłownie kilkadziesiąt godzin startują rozgrywki Ekstraklasy. Od razu nasuwa się pytanie: jak przygotowani są do nich sędziowie? Opinię, jak wiadomo, ciągle mają nie najlepszą, a historie Siejewicza czy nawet ostatnio Musiała z pewnością tego wizerunku nie poprawią.
– Po pierwsze: mam wątpliwości czy uprawnione jest stwierdzenie, że mają nie najlepszą opinię, po drugie: do sezonu przygotowani są bardzo dobrze. Oczywiście, zdarzyło się Tomkowi Musiałowi, że z powodu trzykilogramowej nadwagi i 3,5% wzrostu tkanki tłuszczowej został odsunięty od prowadzenia meczu Lechia – Barcelona. Już nawet któryś z redaktorów zapytał mnie dziś czy to dla niego żółta, czy czerwona kartka, na co mówię, że to żadna kartka, tylko posadzenie na ławie. Ja ciągle mocno w Tomka wierzę. Jest sędzią, z którym wiążemy nadzieje i niezależnie od tego, co teraz przeżywa, powinien to potraktować jako lekcję pokory. W żadnym razie nie złośliwie, ale ze względu na troskę o niego i obowiązujące zasady musieliśmy go odsunąć od tego meczu i tym samym od sędziowania w pierwszej kolejce Ekstraklasy.

Przed drugą kolejką będzie już brany pod uwagę?
– Tak, będzie.

Reklama

Odchodząc od Musiała, czy wiadomo jaka przyszłość czeka dokładnie Siejewicza?
– Na szczeblu centralnym nie posędziuje na pewno, a co zrobi w jego sprawie związek wojewódzki, tego ja naprawdę nie wiem. Kolegium Sędziów nie zajmuje się ścieżką dyscyplinarną. Podobnie jak w UEFA, jest do tego upoważniony specjalny departament. Ja już nie dociekam czy Hubert obstawiał Radwańską, czy obstawiał piłkę, nie przeprowadzam dochodzeń – nie leży to w kompetencjach kolegium.

Odsunięcie Siejewicza i rezygnacja Roberta Małka sprawiają, że dwóch nowych sędziów dostanie wkrótce szansę zaistnienia w Europie. Parę osób pewnie zobaczyło już światełko w tunelu.
– Robert poprowadzi jeszcze kilka meczów dla UEFA i z końcem rundy jesiennej przestanie sędziować. Będziemy mieli wtedy dwa wolne miejsca i jestem zdania, że Tomek Musiał ciągle jest bardzo poważnym kandydatem na międzynarodowego. Rozmawialiśmy i on ma świadomość jak powinien być przygotowany. Wystarczy popatrzeć na Szymona Marciniaka, który jest teraz powołany na zgrupowanie grupy sędziowskiej UEFA „Elite Development”. Pracuje na siłowni pod okiem specjalisty, potrafił zejść z poziomem tkanki tłuszczowej do 10,3 %. Tomek był na podobnej ścieżce. Teraz niektórzy mówią: „trzy kilo. Ile to jest trzy kilo?”. No dobrze, ale dlaczego w ogóle przytył? Poluzował sobie dwa tygodnie, zrobił roztrenowanie, ale później powinien wiedzieć, co robi i każdego dnia stawać na wadze.

Trzy kilogramy to wcale nie tak mało. Przy 90 minutach w ciągłym ruchu, robi różnicę.
– Oczywiście, proszę sobie wziąć w ręce dwa półtorakilogramowe odważniki i biegać z nimi przez cały mecz. Paradoksalnie, cieszę się, że Tomek spotyka się teraz z wieloma ciepłymi głosami. To pokazuje, że jego dobre mecze nie przeszły bez echa, ale niech ta historia będzie sygnałem dla niego i pozostałych sędziów. Szczególnie zawodowych, że nawet w okresie roztrenowania wszystko trzeba robić z głową.

Wspomnieliśmy o Marciniaku. On razem z asystentami niebawem ma lecieć do Japonii.
– Tak. W ramach wymiany trójka Szymona Marciniaka posędziuje w J-League i mecz Japonia – Urugwaj, natomiast Japończycy przylecą do nas na dwa spotkania Ekstraklasy oraz Polska – Dania.

Mówiąc o nowościach: ponoć planujecie regularne obozy dla sędziów zawodowych?
– Za moment z nimi startujemy. W każdej rundzie będzie siedem takich krótkich zgrupowań. Plan jest taki, że co dwie kolejki ligowe spotykamy się w Spale. Zaczynamy we wtorek od treningu. Później analizujemy mecze w kontekście wszystkiego, co związane z sędziowskim warsztatem. Następnego dnia to samo, drugi trening, obiad i po nim rozjeżdżamy się do domów. Dokładnie tak działają sędziowie Premier League.

Może to pomoże uniknąć tak niezrozumiałych sytuacji jak ta ostatnia z liniowym Maciejem Szymanikiem? Jak to możliwe, że sędzia zawodowy nie radzi sobie z prostym testem biegowym na bieżni? Ponoć będzie kolejnym po Siejewiczu, który straci kontrakt.
– Niestety, zawnioskowałem o rozwiązanie kontraktu Maćka, bo nie może być tak, że sędzia zawodowy schodzi z bieżni po 800 metrach, kiedy do przebiegnięcia ma 4000. Tak było w ubiegłym roku i już wtedy uważałem, że trzeba mu podziękować, bo to dosyć niepoważne. Co gorsza, teraz sytuacja się powtórzyła. Maciek nie wyciągnął żadnych wniosków, zszedł z bieżni po 400 metrach. A my naprawdę zamierzamy rygorystycznie dbać o przygotowanie naszych sędziów i eliminować takie historie.

Pół-żartem, pół-serio, Kazimierz Greń zyskuje kolejne argumenty. Mówił już na naszych łamach, że podczas ostatniego posiedzenia zarządu PZPN przedstawił całą listę nieprawidłowości związanych m.in. z funkcjonowaniem Kolegium Sędziów, a pan nie potrafił na nie odpowiedzieć. Zarzucał też panu mściwość twierdząc, że jego syn – sędzia Rafał Greń – został zdegradowany, bo ojciec ośmielił się mówić na głos o tym, co – cytujemy – nadal w związku śmierdzi. **
– Proszę więc napisać, najlepiej tłustym drukiem: w Polskim Związku Piłki Nożnej nic nie śmierdzi, a tak się składa, że Kolegium Sędziów jest w strukturach PZPN-u. Czytając to, co pan Greń opowiada w mediach dochodzę do wniosku, że smród jest mu potrzebny do życia, jak rybom woda. Nie ma smrodu, to trzeba go sobie wyimaginować. Proszę o zwolnienie mnie z dalszych pytań związanych z prezesem Greniem, bo naprawdę nie mam ochoty rozmawiać o urojonych, jawnie nepotycznych zarzutach.

Pada jednak szereg zarzutów, na temat których mógłby pan zabrać głos. Greń mówi w kontekście swojego syna, że obserwatorzy zawsze bywali skłonni do układów i kiedy chcieli któregoś z sędziów zniszczyć, to przyznawali mu niższe noty. To brzmi jak sugestia, że dokładnie tak samo może być teraz.
– W Ekstraklasie i w pierwszej lidze jest to niemożliwe. Wprowadziliśmy mój autorski, trójstopniowy system oceny pracy sędziów, w którym noty obserwatorów, tych znajdujących się na stadionie, mają znaczenie drugorzędne. Tak naprawdę służą głównie ocenie jakości samych obserwatorów, którzy teraz mają pełnić rolę szkoleniowców. Poza ich notami dysponujemy jeszcze raportem obserwatora telewizyjnego, który ogląda mecz z płyty DVD i opisuje wszystkie znaczące decyzje, a także samooceną sędziego. Każdy tworzy tak zwany „mecz w pigułce”, na który składają się klipy wideo z wyciętymi najważniejszymi albo kontrowersyjnymi sytuacjami meczowymi. Później są one zawieszane na serwerze i dopiero zarząd Kolegium Sędziów ostatecznie analizuje pracę arbitrów. Pięcioosobowe gremium – ja, Tomasz Mikulski, Tomasz Rusek, Sławomir Stempniewski oraz Piotr Tenczyński. Dlatego tu już nie ma miejsca na układy. Zarzut namawiania obserwatorów do manipulacji to czysta abstrakcja.

Te ostateczne oceny również są przedstawiane w liczbach? Tak jak dotąd noty obserwatorów?
– Nie. Każdego sędziego – ujmując to w cudzysłów – wrzuca się do jednego z pięciu koszyków. Pierwszy oznacza mecz poprowadzony bez zastrzeżeń. Później są kolejne stopnie – drugi, trzeci, aż do najniższego, czyli „nie spełnił zadania”. Na podstawie tego przyporządkowania, co kolejkę tworzymy aktualny ranking. Dzięki niemu wyłoniliśmy piętnastoosobową grupę sędziów pierwszej ligi, tak zwaną grupę „top amator”, która znajduje się zaraz poniżej statusu arbitrów zawodowych.

Z ciekawości: które miejsce w tym rankingu zajął Rafał Greń?
– Dwudzieste czwarte. I proszę powiedzieć, co by pomyślało całe środowisko, gdyby znalazł się w tej piętnastce?

W wywiadzie dla nas Greń senior mówi, że jeszcze niedawno jego syn był na obozie w Turcji i jako jeden z wyróżniających się sędziów pierwszoligowych, nie popełniał błędów. Nagle spada.
– Oczywiście, że był, bo wzięliśmy też pierwszoroczniaków. Chłopców, którzy dopiero weszli do pierwszej ligi. Rafał wcześniej przecież prowadził mecze w drugiej i to mój zarząd go wówczas awansował. To że pojechał do Antalyi nie jest żadnym argumentem. Wysłaliśmy tam łącznie sześćdziesięciu sędziów, nie było to żadne namaszczenie na kolejny sezon. Znalazł się wśród nich Rafał, który po rundzie jesiennej zajmował w rankingu 25. miejsce. Był też sędzia z Małopolski który zajmował 24.

Jesteśmy po serii sędziowskich nominacji w poszczególnych ligach. Jak pan traktuje głosy, że Kolegium Sędziów foruje arbitrów z Łodzi? Z miasta, z którego pan pochodzi.
– Przypominam sobie jak przed rokiem prezes Potok miał do mnie pretensje, że z Łodzi nie został nominowany żaden sędzia. Już wtedy kontrakt zawodowy powinien dostać Paweł Pskit, ale postanowiliśmy, że sprawdzimy go jeszcze przez rok. Tomek Radkiewicz był w rankingu pierwszej ligi wyżej niż Jarek Rynkiewicz, ale słabo pobiegł dodatkowy test jojo. Do tego miał trzy kilo nadwagi, więc nie awansowaliśmy jego, tylko Jarka. Paweł Malec z Łodzi, który teraz wszedł do pierwszej ligi z pierwszego miejsca, był w ubiegłym roku piąty w rankingu drugiej ligi. Ale awansował Rafał Greń z dwudziestego, bo po prostu musieliśmy analizować każdą notę w kontekście tego jaką wiedzę mieliśmy o poszczególnych obserwatorach. Najlepszy dowód, że na drugim miejscu w rankingu drugiej ligi był wówczas sędzia z osiemnastokilogramową nadwagą. Osiemnastokilogramową!

To pokazuje tylko, że system oceniania sędziów nie był aż tak niezawodny, jak pan twierdzi. Facet mógł mieć osiemnaście kilogramów za dużo i zbierać dobre recenzje? Śmierdzące.
– Słusznie użył pan „nie był” w czasie przeszłym. To był dopiero początek mojej pracy, kiedy miałem poważne wątpliwości co do rzetelności wielu obserwatorów. Teraz oni mają cokolwiek do powiedzenia w sprawie awansów i spadków już tylko w drugiej lidze. W wyższych klasach działa system triple checking, o którym już mówiłem i przy nim nie ma żadnych obaw o wiarygodność ocen.

Zdarzyło wam się w ostatnim czasie odsunąć któregoś z obserwatorów?
– Po rundzie jesiennej odsunęliśmy pięciu z Ekstraklasy i czterech z pierwszej ligi. Ze względów merytorycznych.

Powołaliście też dwóch nowych sędziów zawodowych. Dlaczego akurat Frankowskiego i Pskita?
– Absolutnie nikt nie podważył tych dwóch kandydatur. Bartek Frankowski jest młodym, bardzo obiecującym arbitrem, w którym widzimy dużą przyszłość i potencjał. Natomiast Pskit już rok temu powinien dostać propozycję zawodowego kontraktu. Wtedy do tego nie doszło, mówiłem już o tym wcześniej, ale całym ostatnim sezonem znowu udowodnił, że mu się należy.

On też jest z Łodzi.
– To już argument wyłącznie dla populistów. Powtarzam jeszcze raz – rok temu członek ówczesnego zarządu PZPN, prezes Potok był bardzo zdziwiony i niezadowolony, że nie awansował nikt z łódzkiego okręgu. Trudno. Tu naprawdę nie ma żadnego spisku. Najciekawsze jest to, że Konwencja Sędziowska UEFA mówi, że powody decyzji o awansach i spadkach są poufne, powinny wiedzieć o nich tylko Kolegium Sędziów i administracja sędziowska. Ale skoro wybuchło takie zamieszanie, pojawiają się zarzuty – dobrze, trzeba działać trochę wbrew Konwencji i pokazać, że nie mamy niczego do ukrycia.

Kiedy padają oskarżenia o nepotyzm, wyciągane są historie o awansach bratanka Zbigniewa Bońka i syna Michała Listkiewicza. Tu też ludzie doszukują się koleżeńskich układów.
– To jest absolutna podłość, bo te awanse były w stu procentach zasłużone i do dziś nikt nie ma do nich zastrzeżeń. Młody Listkiewicz to jest facet, który był już na finałach Mistrzostw Europy U-21. Boniek to czołówka asystentów ekstraklasy, nieodłączny asystent Daniela Stefańskiego. Tkanka tłuszczowa, waga, jakość pracy – wszystko się tu zgadza.

Rozmawialiście kiedykolwiek na jego temat z prezesem? Jednak pańskim przełożonym…
– Tylko raz. Na samym początku współpracy prezes powiedział: „Zbyszek, broń Boże, żeby nie było jakiegokolwiek faworyzowania Marcina”. I tyle.

A czy to prawda, że Michał Listkiewicz bywa obserwatorem na meczach syna?
– Tak, był dwukrotnie.

I to etyczne?
– W momencie kiedy mówimy systemie obiektywizacji oceny jakości sędziego, kiedy noty obserwatorów – szkoleniowców mają charakter wyłącznie uzupełniający, bo te ostateczne wystawia zarząd, czy jest coś złego w tym, że Michał Listkiewicz przekaże uwagi własnemu synowi? Powtarzam, on ma być szkoleniowcem. Dlaczego syn ma nie skorzystać z wiedzy ojca, który biegał na linii w dwóch finałach Mistrzostw Świata. Dlaczego ma nie skorzystać, jeśli to nie od ojca zależy ocena jego pracy?

Ocena ojca jest tylko składową ostatecznej.
– Nie, powtórzę, jest to nota, która paradoksalnie służy ocenie pracy obserwatora. Zarząd wystawiając ostateczną ocenę sędziemu, porównuje ją z tą zaproponowaną przez obserwatora, i jeżeli obie się znacząco różnią, wówczas ten ostatni ponosi konsekwencje. Myślę, że to dość klarowne. Właśnie dlatego Katarzyna Wierzbowska, przewodnicząca Centralnej Komisji Szkoleniowej przy Kolegium Sędziów mogła być obserwatorem meczu, w którym na linii pracował jej mąż – Maciek Wierzbowski. To jest wręcz kolejny dowód na to, że środowisko się zmienia. Dopełniający sygnał, że jest inaczej niż było kiedyś.

Greń, wracając jeszcze raz do niego, na łamach „Sportu” porusza temat dokumentów z ubiegłorocznych egzaminów sędziowskich w futsalu. Rzekomo je spalono. Dlaczego? Jak to w ogóle możliwe?
– Na początku, żeby była jasność, dodam, że przewodniczący zespołów do spraw futsalu oraz piłki plażowej są przez nas powoływani, ale mają stuprocentową autonomię. To zupełnie inne dyscypliny, choć formalnie, dla uproszczenia, żeby nie tworzyć nowych struktur, podlegają pod nas. W ramach podziału obowiązków pomiędzy członków zarządu KS ustaliliśmy, że ja będę nadzorował plażową, a Sławek Stempniewski futsal. W międzyczasie okazało się, że nie chodzi nawet o dokumenty dotyczące egzaminów sędziów – jak mówi Greń – bo te są w komplecie, tylko o egzaminy obserwatorów, które ówczesny przewodniczący z końcem 2012 roku po prostu przepuścił przez niszczarkę. Minął czas na odwołania, wszyscy zainteresowani się z tymi arkuszami zapoznali, nie było protestów, więc po prostu się ich pozbył. Mieszka w bloku, nie ma żadnego służbowego pokoju, nie ma też, jak nas poinformował, formalnego wymogu, aby takie testy przechowywać. Zresztą po co? Są sporządzone listy z wynikami sędziów, a dwóch obserwatorów, którzy nie zaliczyli egzaminu, po zapoznaniu się z arkuszami, nie zgłosiło protestów.

Greń już zapowiedział na naszych łamach, że podejmie przeciwko panu kroki prawne. Prokuratura, pozew cywilny. Wszystkie działa wytoczone.
– Czekam z utęsknieniem, chociaż może pan włożyć te zapewnienia między bajki.

Twierdzi na przykład, że pan rozsyłał mediom zdjęcia dotyczące jego syna, szkalował go, próbował pan zamieszać przez zarządem PZPN-u, na którym miał być atakowany.
– To po pierwsze chore, po drugie naruszające moje dobra osobiste. Nie wysyłałem żadnych zdjęć, żadnych maili, żadnych SMS-ów. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że nie są to moje metody. W przeciwieństwie do prezesa Grenia, który po sobotnim „spadkowo-awansowym” posiedzeniu zarządu Kolegium Sędziów przesłał do Sławka Stempniewskiego, Tomka Mikulskiego i Piotrka Tenczyńskiego SMS-y o treści: „dziękuję za syna”. Do mnie też napisał: „Mściwy jesteś, układ działa, ale ja go rozbiję, możesz być pewny”. Na tym kończę rozmowy w mediach na temat pana Grenia, bo ciągłe tłumaczenie się, że nie jestem wielbłądem powoli zaczyna mnie już drażnić.

** Rozmowa przeprowadzona przed ostateczną decyzją w sprawie Rafała Grenia, o której pisaliśmy TUTAJ.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama