Po końcowym gwizdku emocje jeszcze nam nie opadły, ale jesteśmy pewni, iż nawet na chłodno napisalibyśmy to samo – właśnie obejrzeliśmy prawdopodobnie najciekawsze spotkanie w tym sezonie!
Wiecie jak fachowo nazywa się to, co dziś oglądaliśmy na Etihad Stadium? Blitzkrieg. Ewentualnie inwazja, nawałnica lub szalony szturm. Trudno było nadążyć wzrokiem za piłką, bo tak szybko krążyła między jedną błękitną koszulką a drugą, gdzieś pomiędzy tymi czerwonymi, których przy ogromnym nacisku wydawało się jakby mniej. Nieważne, że w tym wszystkim było tyle porządku co w redakcji w sobotę rano. City narzuciło takie tempo oraz intensywność, że aż żal było mrugać, aby niczego nie przegapić.
A działo się na tak wiele, iż powyższego określenia wcale nie użyliśmy w formie hiperboli. Mieliśmy w tym meczu wszystko. Dosłownie WSZYSTKO. Od kosmicznego pressingu w wykonaniu podopiecznych Pepa Guardioli, przez mnóstwo fauli taktycznych, wynikających ze strachu The Reds, ostre wejście a’la Sadio Mane z 13. minuty, żółte kartki sypiące się jak z rękawa, słupek po strzale Bernardo Silvy, no i oczywiście gola strzelonego już w 2. minucie przez Gabriela Jesusa po asyście Sterlinga. Uch, od samego wymieniania tych wszystkich rzeczy można byłoby się porządnie zgrzać!
Niestety, po boisku biegał też Mateu Lahoz, który – jak to ma zwyczaju – również pragnął zostać głównym aktorem wieczoru. Szczególny popis dał pod koniec pierwszej połowy, kiedy Leroy Sane wbijał gola na 2:0 do pustej bramki. Chwilę wcześniej Loris Karius wybrał się na grzyby, a James Milner przypadkowo odbił piłkę tak, iż zmierzała do siatki, a niemiecki skrzydłowy tylko ją dobił. No i co w tej chwili zrobił hiszpański arbiter? Tak, zgadliście, odgwizdał spalonego, co za absurd! W ogóle nie dziwimy się furii w jaką wpadł Pep Guardiola, który tuż po gwizdku wrzeszczał zaciekle na arbitra i gestykulował wymownie w jego kierunku, za co w przerwie został odesłany na trybuny.
Zresztą, kto wie czy i przy pierwszym trafieniu Obywateli nie popełnił błędu. Sterling naciskał wówczas na Van Dijka, a gdy już zepchnął go pod linię boczną, wpadł w niego jak taran. Kilka sekund później Anglik podawał do Brazylijczyka, ale nie mamy pewności, czy tamta akcja powinna w ogóle potoczyć się dalej. Dobrze chociaż, że Lahoz nie zdecydował się na podyktowanie karnych dla City, kiedy najpierw przypadkiem w rękę ułożoną wzdłuż ciała oberwał Milner, albo gdy Sterling kładł się na murawę czując delikatny kontakt ze strony Robertsona.
Mimo to jednak musimy przyznać – gol na samym początku spotkania to było najlepsze co moglibyśmy sobie dzisiaj wymarzyć pod kątem „rozpędu” tego meczu. Wijnaldum mówił przed nim o wielkiej pewności siebie, jaką The Reds zyskali dzięki zwycięstwie sprzed tygodnia, ale po trafieniu Jesusa rozpadło się ono jak zamek z piasku w starciu z walcem drogowym. Zawodnicy Kloppa nie mogli wyprowadzić pół składnej akcji, a za każdym razem, kiedy City pojawiało się tuż przed ich polem karnym, skrajnie panikowali. Nawet nie udawali, iż zamierzają przejąć kontrolę nad meczem – piłka lądowała pod nogą któregoś? Bach! Laga byle dalej od własnej bramki. A za chwilę kolejna błękitna nawałnica.
I wtedy właśnie nastała 56. minuta, kiedy Momo Salah wprawił całą liverpoolską społeczność w ekstazę. To była desperacka akcja w wykonaniu Sadio Mane, który po odebraniu podania od Egipcjanina w pojedynkę zaczął przedzierać się między defensorami Manchesteru. Z linii bramkowej wyszedł Ederson, ale w wyniku zamieszania to Salah do niej dopadł, ominął leżącego Brazylijczyka i z ostrego kąta strzelił na 1:1. Jeśli jutro na Anfield, w miejscu gdzie znajduje się trybuna „The Kop” dla fanatycznych kibiców The Reds, ruszy budowa piramidy, nawet brewka nam nie drgnie ze zdziwienia. Trafienie Roberto Firmino na 2:1 tylko przypieczętowało wykonany już przez Egipcjanina wyrok.
Wyobrażacie sobie, jaka impreza musi w tej chwili trwać w czerwonej części Liverpoolu? Ile kufli z piwem pofrunęło w powietrze, a potem rozbiło się o podłogę? Ile stołów połamało się od tańców na nich? Ale dziś nikt nie zrobi kosztorysu tych szkód. Liczy się tylko awans do półfinału, dzięki któremu żaden fan The Reds tej nocy spokojnie nie zaśnie.
Manchester City 1:2 Liverpool (1:0)
1:0 Jesus 2′
1:1 Salah 56′
1:2 Firmino 77′
Fot. NewsPix.pl