Henryk “Luluś” Zakrzewicz żył tak, jak chciał. A że jako zagorzały kibic Lecha marzył, by Kolejorz był najlepszy w Polsce, mając pieniądze nie liczył się z kosztami. Zmarł dziś w wieku 77 lat, ale pamięć o nim w środowisku piłkarskim przetrwa na zawsze, nie tylko w Poznaniu. Mądrze – co zauważył Radosław Nawrot z “GW – napisali kibice: “Umarł, ale zdążył zobaczyć Lecha Poznań na pierwszym miejscu”.
Był synonimem postaci niejednoznacznej. W późnym PRL-u dorobił się potężnych pieniędzy na handlu odzieżą i tkaninami, ale nie chciał, by forsa leżała na kupce. Miała krążyć. Miała służyć. Miała spełniać marzenia. I uczyniła go królem Poznania. Potem królem pierwszej ligi w jej – nie ma co się oszukiwać – szemranych czasach, a także wreszcie królem życia. Czerpał z niego garściami jak mało kto.
Królowie życia mają jednak to do siebie, że żyją chwilą, nie patrząc w przyszłość. Carpe diem bez hamulców. Luluś był tego przykładem. W 2016 roku dawny bogacz, którego stać było na wszystko, wylądował na ulicy. Brać Kolejorza pokazała wtedy siłę, pomagając zasłużonemu dla Lecha i wspierając go materialnie, a nie tylko dobrym słowem. Do ostatnich swoich dni regularnie bywał przy Bułgarskiej, nie tylko na meczach. Żył i oddychał Lechem.
Jeśli chcecie lepiej poznać Lulusia, dowiedzieć się kim był, zrobiliśmy swego czasu wywiad z panem Henrykiem.
WZIĘLIŚMY SIANO, WÓDKĘ, MERCEDESA I POJECHALIŚMY PO OKOŃSKIEGO. BYŁEM KRÓLEM ŻYCIA!
Łazarek był wtedy trenerem i przyniósł ze sobą kartki. Prezes przedstawił nas jako ludzi, którzy chcieliby zrobić mistrza. Kolej miała etaty, mogła zatrudniać piłkarzy, ale nie miała pieniędzy. Łazar dał nam te kartki, a tam było pięciu zawodników. Okoński, Kupcewicz, Adamiec, Oblewski… Piątego nie pamiętam. Transport miała dać kolej – samochody ciężarowe na przeprowadzki, wszystko – mieszkania Hołderny, my tylko pieniądze. Cinkciarze też dużo dali, bo widzieli, że mamy w tym konkretny cel. No i zaczęliśmy działać.
Ciężko było wyjąć – powiedzmy – Okońskiego?
A skąd. Jako pierwszego go zgarnęliśmy. Wzięliśmy kupę siana – już nie pamiętam ile, ale z pół miliona – wsiedliśmy w „beczkę” i pojechaliśmy do Warszawy. Mirek poszedł do Legii tylko po to, by odbyć służbę wojskową. Miał nie iść, ale się wkurwił, bo klub obiecał mu talon na Poloneza i ktoś z klubu go sobie przywłaszczył zamiast dać Mirkowi. I tak by go wzięli – stwierdził po prostu, że nie czeka na przymus i idzie od razu.
Na Legii przyjął nas Kaziu Górski. Myśmy pojechali przygotowani. Obok mojego sklepu był duży monopolowy. Jak facet z tego sklepu dostawał na kartki Vistulę, to sprzedawał. Ale jak dostał litrową Wyborową, co szła do Londynu, to aż żal było ją na te kartki oddać. Przechowywali ją u mnie w sklepie. Dałem im klucze na zaplecze, nic mnie nie obchodziło. Wieczorem to zabierali. W końcu zostawili mi dwa kartony po dziewięć sztuk. No i flaszkę – skoro mieliśmy – wzięliśmy ze sobą.
Przedstawiliśmy się i powiedzieliśmy, że my po Mirka, ale Kaziu nieugięty mówił, że on nic nie może. Przyjęliśmy parę sztekli, zjadł naszego boczku, bach, bach. Jak się ubombił to poszedł do generała.
– Panie generale, przyjechali po Okońskiego.
– Panie, pan jest odpowiedzialny za drużynę, co ja się będę mieszał… Co pan o tym sądzi?
– Mi się wydaje, że z niewolnika nie będzie zawodnika.
Kaziu dopowiedział tylko, że jemu też mam dać kopertę, generałowi to samo. Musieliśmy opłacić im meble, bo nie mieli, ale to w sekundę się załatwiło. Mirek wracał już z nami.
Takie czasy, że kopertą wszystko się załatwiło.
No a jak! Generałowie nie generałowie, wszystko. No. Adamca jak żeśmy ściągali to jego żona płakała. Pła-ka-ła. Oni mieszkali w Opolu w jakimś poniemieckim domku, a tu dostał mieszkanie. Umeblowane! Meble ze Swarzędza! Zwariowała. Zaczęła ryczeć i flaszkę przyniosła.
– Józiu, trzeba tym panom dać! Żebym ja się doczekała takich luksusów jak w Nowym Jorku…
Bo to ludzie prości byli. I tak żeśmy pozałatwiali tych ludzi, całą piątkę. To, co chciał Łazarek – miał. Wpierw zdobył puchar, potem od razu był mistrz.
Frajda to jedno, drugie – mógł pan latać z drużyną po całej Europie.
Gdzie my mogliśmy wcześniej jechać? Do NRD? Na wczasy do Bułgarii? Kto widział Włochy? Nikt! A tak za to cośmy włożyli, mogliśmy latać z drużyną. Był wyjazd do Liverpoolu – przynieśli mi paszport i miejsce w samolocie. Ty wiesz, co to był paszport? Miesiąc trzeba było czekać. Jak wiara na wczasy jechała to trzy miesiące naprzód musiała zgłaszać. A do mnie nie dość, że przyjechali, to jeszcze od ręki dali. Wcale nie żałuję tych pieniędzy. W Bilbao byliśmy, w Marsylii, w San Sebastian. W San Sebastian…
(Luluś robi rozmarzoną minę)
Jak ja zobaczyłem to San Sebastian… Te dyskoteki… No to… No nie… My tam w ogóle nie spaliśmy. Bo po co spać, skoro tu tyle do roboty?!
Trzeba się nacieszyć.
No! Dwa tysiące dolarów brałem na taką wyprawę, a Łada – dla porównania – kosztowała 1700. Poprzywoziłem masę pięknych rzeczy. W San Sebastian byliśmy w tym burdelu na plaży, w którym Kolumb dymał. Jak ja zobaczyłem te Hiszpanki… I to na plaży wszystko! Domki porobione, siedzą obok. Ło jak pięknie! A jak! Życie, człowieku! Fale lecą, wiaterek dmucha. A jak!
Szczerze? Wątpimy, by pan Henryk żałował swoich decyzji, choć strąciły go z piedestału. Jak sam powiedział: życie, człowieku! Na pewno się z nim nie rozminął.