Mistrzowie przyjęli lekcję z pokorą. Świetna Brazylia!

redakcja

Autor:redakcja

01 lipca 2013, 01:51 • 3 min czytania

Hiszpanie w swojej złotej erze nie stracili jeszcze gola w żadnym z finałów. Ani razu nie musieli odrabiać strat i napędzać tej swojej maszyny ze świadomością, że do sukcesu nie wystarczy im jedna bramka. Dziś musieli zmierzyć się z zupełnie inną, dawno zapomnianą historią. Niech obrazu sytuacji dopełni jeszcze jedna statystyka, mówiąca, że od 29 lat ani razu nie stracili bramki tak szybko. A jeśli liczyć tylko mecze oficjalne – od 38. Brazylijczycy mieli w tym turnieju i lepsze, i gorsze momenty. Tym razem ten lepszy przyszedł zaraz po pierwszym gwizdku sędziego. I o dziwo trwał i trwał, i skończyć się nie chciał.
Gdyby nieco lepiej przymierzył Oscar, już w pierwszych dziesięciu minutach mogło być 2:0. Gdyby Fred – idealnie dostrzeżony przez Neymara, mimo bliskości trójki obrońców – nie kopnął prosto w Casillasa – 2:0 byłoby po dwóch kwadransach spotkania. Można gdybać jakim wynikiem kończyłaby się ta pierwsza połowa przy większej skuteczności Brazylijczyków, ale zamiast gdybania wystarczą fakty, bo oni koniec końców niczego nie mogą sobie dzisiaj zarzucić. Hiszpanie nie potrafili odpalić, sprawiali wrażenie nieprzygotowanych na taką grę przeciwnika i zdecydowane ataki pressingiem już na ich własnej połowie. Wszystkie najważniejsze ogniwa tej niezniszczalnej dotąd tiki-taki były przez gospodarzy idealnie trzymane w ryzach, pod pełną kontrolą. Ani Mata, ani Pedro, ani Iniesta nie wiedzieli jak przejąć kontroli nad meczem, rozhulać tego ofensywnego potwora, którego widzieliśmy dziesiątki razy i to w najważniejszych spotkaniach. Wielokrotnie ważniejszych i bardziej prestiżowych niż finał Pucharu Konfederacji.

Mistrzowie przyjęli lekcję z pokorą. Świetna Brazylia!
Reklama

Pytanie brzmiało: czy tak grająca Brazylia wytrzyma? Czy nie siądzie, czy nie da się złamać?

Tymczasem z każdą kolejną minutą utwierdzała nas w przekonaniu, że nie ma najmniejszego zamiaru. Hiszpanie przez całą pierwszą odsłonę mieli de facto jedną bardzo dobrą okazję, rozwiązaną fenomenalną interwencją na linii bramkowej Davida Luiza, który powinien dziś wracać do domu z tytułem najbardziej efektownego i efektywnego bramkarza spotkania. Na Brazylijczyków ta jedna próba to było zdecydowanie za mało tym bardziej, że kolejną petardę odpalił Neymar. Strzelił czwartego gola w turnieju i znów tej urody, że trudno przejść obok niego obojętnie. Inteligentnie wrócił ze spalonego, a potem huknął z taką siłą, że Casillas nie miał prawa na czas wyciągnąć ręki. Gdzieś w tle ostatnich występów Neymara ciągle toczy się dyskusja – czy on naprawdę taki dobry, czy tylko tak nadmuchano atmosferę wokół niego. Do znudzenia powtarza się argumenty, że należy powstrzymać zachwyty, póki nie zobaczymy go w Europie, co najmniej jakby Brazylijczycy cierpieli na deficyt talentów i zwykli zachwycać się jednym prostym kopnięciem piłki. Cóż, obejrzeliśmy tego chłopaka w meczach z Japonią, Meksykiem, Włochami, Urugwajem oraz Hiszpanią. W czterech z pięciu trafił do siatki, do czego dołożył dwie asysty. W jednym tylko sezonie zdobył dla reprezentacji PIĘTNAŚCIE BRAMEK. O dwie mniej niż Robert Lewandowski w 54. występach od 2008 roku.

Reklama

Statystyka po pierwszej połowie mówiła – Hiszpanie nigdy w meczu tej rangi nie odrobili dwubramkowej straty. Fakt, że nieczęsto ostatnio mieli ku temu okazję, przywykliśmy już do ich dominacji, ale dzisiaj dla brazylijskiej Maracany przewidziano inny scenariusz. Trzeci gol Freda, później pudło Ramosa z rzutu karnego i w zasadzie po 55. minutach można było już ryzykować tezę, że mamy po meczu. Pozamiatane.

Tak było w istocie. Brazylijczycy zrobili swoje – ze znaczną nawiązką. Scolari poukładał te chaotycznie porozrzucane klocki, choć on z pewnością wie, że ciągle musi trzymać rękę na pulsie, bo za rok rozmowa może być inna. Hiszpanie mają jeszcze czas, żeby odrobić lekcję. Dawno nikt im takiej nie zaserwował.

PS Poza stadionem też nie zabrakło fajerwerków…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama