Trochę lekceważyliśmy ten turniej, zresztą chyba tak jak wszyscy w kraju. W końcu to zapychacz między Euro i Mundialem, rozgrywki wakacyjne, po całym sezonie gry w klubach, z zaledwie ośmioma uczestnikami, z udziałem wędkarzy z Tahiti, bez Argentyny, bez Niemców, bez Holandii. Jednak im dłużej oglądaliśmy Puchar Konfederacji, tym bardziej żałowaliśmy, że trwa tak krótko. Niewiele kalkulacji, dużo ofensywy, umiejętności kluczowych zawodników bez zmian w stosunku do ich gry w klubach. Pomijając już Hiszpanów i Brazylijczyków, którzy swoje show rozpoczną po północy – godna uwagi gra zarówno Włochów, jak i Urugwajczyków.
Dziś mieliśmy okazję obejrzeć starcie tych „numerów dwa” w grupach wyjściowych i… było co najmniej nieźle. Jasne, nie jest to może ten poziom, który chcielibyśmy widzieć na przyszłorocznym mundialu, ale obserwując ruchy Cavaniego, Suareza, nawet Forlana czy rzuty wolne bite przez Diamantiego – mieliśmy na czym zawiesić oko. Nawet jeśli zdarzały się przestoje, nawet jeśli momentami tempo konstruowania akcji przypominało wyścig po mistrza w ubiegłym roku – wystarczyły stałe fragmenty, a wśród nich dwie wyśmienite bramki, by uznać ponad dwie godziny przed telewizorem za dobrze zainwestowany czas. Diamanti… Znowu Diamanti… Cavani. Na takie rzeczy można czekać nawet i sto dwadzieścia minut, a jeśli mielibyśmy wpływ na realizatora – powtórki puszczalibyśmy aż do kolejnego tego typu trafienia. Nawet jeśli przy tej pierwszej bramce najciekawsza była mina zaskoczonego Muslery, nawet jeśli przy drugiej wyglądał trochę „przyrosiowato” – warto było czekać.
Co nas zaskoczyło? Może nieco egoizm Cavaniego, który jeśli tylko byłaby taka możliwość, strzeliłby wszystkie pięć rzutów karnych, wcześniej wykonując wszystkie wolne, rożne, samodzielnie wykopując z „piątki” i podając bidony Włochom. Małe ADHD połączone z wyjątkowym parciem na bramkę zaowocowało oddaniem 234 strzałów, z których połowa „nieco” odbiegała od poziomu, do którego przyzwyczaił nas snajper Napoli. Zaskoczenie numer dwa – tradycyjnie rzuty karne. Wołek i Jasina, chociaż przez cały mecz przytruwali jak telemarketer sieci telefonicznej, dość trafnie ocenili: przecież seria „jedenastek” to integralny element meczu, decydujący o tym, kto dostanie brązowe krążki, a kto będzie musiał się pocieszać tym, „że to nie mundial”. Tymczasem podania do Buffona jakie zaprezentowali Urugwajczycy prezentowały poziom połowy gimnazjum i to też tylko w tych meczach, gdzie już na początku ustalało się „tylko bez takich z całej pety”. Zaskoczenie numer trzy – sam Buffon ma dopiero 35 lat i patrząc na to jak gra Zanetti, przecież zawodnik z pola, „Gigiego” przy pomyślnych wiatrach będziemy oglądać jeszcze z dwanaście, może trzynaście sezonów. Mówiąc już zaś zupełnie serio – duża klasa, nieprzemijająca zresztą z wiekiem. Nawet podczas tych dwóch serii jedenastek, w meczu z Hiszpanami, gdy wyściskał się z Casillasem i teraz, żartując z Muslerą – mieliśmy wrażenie, że oglądamy gościa, który kończąc karierę wymusi uronienie łzy nawet przez największych turyńskich twardzieli.
Aha, no i powoli chyba czas żegnać Forlana, który po pierwsze ma już dwóch naprawdę godnych następców, po drugie zaś po raz kolejny w tym turnieju udowadnia, że nie każdy może być wspominanym Zanettim. Jeśli Urugwaj dostanie się na mundial – Forlan powinien pełnić raczej rolę duchowego przywódcy, ewentualnie człowieka od atmosfery, ale z pewnością nie jednego z „ciągnących” grę. A już na pewno nie tego, który jako pierwszy podchodzi do jedenastek.
Tyle z meczu o trzecie miejsce, teraz czekamy na finał, który zgodnie z logiką powinien roztrzaskać system, zostawić nas z ogromnym niedosytem i dwunastomiesięcznym, niecierpliwym oczekiwaniem na możliwość rewanżu już podczas „właściwego” turnieju w Brazylii. Logiko, nie zawiedź nas.