Premiera książki Szamotulskiego pod koniec roku – przeczytaj wstęp

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2013, 17:14 • 4 min czytania

Znany jest już wstępny termin publikacji autobiografii Grzegorza Szamotulskiego. Książka trafi na półki księgarń pod koniec roku, ale na Weszło już teraz możecie przeczytać roboczą wersję wstępu, autorstwa Krzysztofa Stanowskiego…

Premiera książki Szamotulskiego pod koniec roku – przeczytaj wstęp
Reklama

***
Nazywam się Grzegorz Szamotulski. Dla całego świata – Szamo. Mam nierówno pod sufitem, mówiąc po ludzku – uchodzę za lekko pierdolniętego, ale ten na pozór dyskwalifikujący fakt nie przeszkodził mi przez kilkanaście lat zawodowo grać w piłkę nożną. Co się nagrałem – to moje. Co widziałem – to… wasze. Bo teraz będę mówił. Słuchać, dzieciaki, dziadek siada w bujanym fotelu i zaczyna snuć opowieść.

Piłka. Gdzieś tam się w tej książce potoczy, gdzieś wpadnie, ale przecież nie będę opisywał goli, zwłaszcza, że głównie je puszczałem. Jezu, puściłem w życiu tyle goli, że na samo wspomnienie, chce mi się rzygać. Olać gole, gole są przereklamowane. Nienawidzę goli. Raz jeden, pamiętam, dostałem cztery sztuki w Paragwaju, końcówka meczu, rzut wolny. Nagle cały stadion zaczyna krzyczeć: – Chilavert, Chilavert! Co jest grane, jaki do diabła Chilavert? Patrzę z przerażeniem, bo ten wielki niedźwiedź biegnie przez całe boisko, żeby upokorzyć mnie doszczętnie. Rzadko się modlę na boisku, a wtedy się pomodliłem: – Dobry Boże, niech się dzieje co chce, ale niech ten grubas mi nie strzeli. Mogę jutro skończyć karierę, ale nie w taki sposób.

Reklama

Gorąco jak w piekle. Pogoda w sam raz by spalić się ze wstydu. Chilavert podszedł do piłki, sapiąc jak wielki zwierz. Spojrzał na mnie bez cienia współczucia. I kopnął. Centymetr obok słupka, na szczęście z niewłaściwej strony… Modlitwy zostały wysłuchane.

Nie będę opisywał treningów, chociaż trenować lubiłem i lubię. Kiedy wy będziecie o kiju do kibla chodzić, Pan Szamo – znaczy ja – po drodze walnie cztery przysiady i przewrót w przód. Porządnego treningu bramkarskiego nie przetrwałby nikt z czytających tę książkę. O treningach będzie więc mało nie dlatego, że ich nie było, tylko dlatego, że treningi to mordercza praca, a nie zabawa dla pizdusiów z zacięciem pisarskim.

Będzie o życiu. Futbolowym. Na wesoło. Ja już taki jestem, że ryj mi się śmieje, jak nie wykręcę raz dziennie jakiegoś numeru, to wyję do Księżyca. Będzie o tym, jak wygląda drużyna piłkarska naprawdę, co się dzieje w przerwie meczu albo podczas zgrupowań, jak zachowują się ci wszyscy ludzie, których znacie z gazet i telewizji. Who is who, jak mawiają Anglicy, czyli po polsku: kto jest chujem. Uspokoić muszę fanów sportu, że swojego życia opisywać w szczegółach nie mam zamiaru, za cienki Bolek ze mnie, zanudziłbym was na śmierć dokładnymi relacjami z tych wszystkich ogórkowych klubów i lig, w których przyszło mi się tarzać za coraz śmieszniejsze pieniądze. Popłynę szerzej, wyjdę naprzeciw zapotrzebowaniu. Trzymacie w ręku książkę, która równie dobrze mogłaby mieć tytuł:

„Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o polskiej piłce, ale boicie się zapytać”

Zaczynałem jako długowłosy lewoskrzydłowy, skończyłem jako łysy bramkarz, na piłce – w przenośni i dosłownie – połamałem sobie zęby. Powoływało mnie kilku selekcjonerów reprezentacji Polski i właśnie w tej sekundzie ze zdziwieniem odkryłem, że była to jedna z niewielu drużyn, z których nikt nigdy nie próbował mnie wyrzucić (poza Pawłem Janasem, ale wtedy akurat był dziabnięty, więc się nie liczy). Grałem w piłkę w sześciu różnych krajach, w osiemnastu klubach, u kilkudziesięciu trenerów. Dzieliłem szatnię z wirtuozami, z antytalentami, z leniami, ze śmierdzielami, z idolami, ze złodziejami, z pięknisiami, z fajnymi kolesiami, no i z pedałami też. Strzelali mi bramki wszyscy jak leci – od Flisa z Arki Gdynia po Ronaldo z reprezentacji Brazylii*. Czasami jednak udawało się coś obronić, chociaż z perspektywy czasu przyznaję: w planach miałem troszkę większą liczbę skutecznych interwencji.

Tak czy siak, swoje przeżyłem. Witajcie w moim pokręconym świecie. Wchodzicie na własną odpowiedzialność.

* Fałszywa skromność, celowy zabieg, mający na celu wzbudzenie sympatii u tych czytelników, którzy uważają mnie za zarozumiałego buca. W rzeczywistości byłem znakomitym bramkarzem, tylko nie zawsze zrozumianym przez napastników drużyn przeciwnych. Zdarzało się, że moje fantastyczne robinsonady zdawały się na nic, bo rywal kierował piłkę w zupełnie inny róg niż ten, w który właśnie spektakularnie zmierzałem ja. Ale to już nie moja wina. Jak wiadomo, do tanga trzeba dwojga. Świetnie rozumiał to Szewczenko, który swego czasu walił prosto w Jurka Dudka. Rzadko na swojej drodze spotykałem aż tak kumatych napastników.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama