Niebywałe rzeczy dzieją się z publicznymi środkami w Poznaniu, radni – bez względu na przynależność partyjną – straszą prokuraturą, a prezydent miasta Ryszard Grobelny mętnie się tłumaczy. Spójrzmy bowiem, co za zaskakujący zbieg okoliczności. Lech Poznań prosi, by mu obniżyć czynsz, bo 3,1 miliona rocznie to za dużo. Miasto się zastanawia, zastanawia, w końcu mówi: – Dobra!
I zamiast trzech baniek, zostaje marne 600 tysięcy czynszu. Ale mało tego – miasto nie tylko czynsz zmniejszyło o 80 procent (albo idiota ustalił poprzednią wysokość czynszu, albo idiota ustalił obecną – innej opcji nie ma), ale jeszcze niezwykle chętnie zgodziło się zrzec swojej prowizji ze sprzedaży nazwy do stadionu.
Kilka dni później – bingo! Lech sprzedaje prawo do nazwy stadionu, na czym – wedle mediów – ma zarobić około 3 milionów złotych rocznie. Mniej więcej milion z tego dostałoby miasto, ale chwilę wcześniej ze swojej działki o dziwo zrezygnowało.
Lech więc z -3,1 miliona wychodzi w kilka dni na +2,4. Biorąc pod uwagę, że księgowy miasta i księgowy klubu mają jednak oddzielne interesy, trudno nie dojść do wniosku, że finansami Poznania zarządza ignorant. Ale czy to możliwe, by faktycznie mówić o ignorancji? Czy można być aż tak niegospodarnym? Zwłaszcza, że podobno Wielkopolska z gospodarności słynie…
Poznań na wybudowanie stadionu miejskiego wydał 747 milionów złotych. Jest to inwestycja która nigdy się nie zwróci, nie ma na to najmniejszych szans. Nawet wynajem za 3 miliony złotych rocznie to prezent dla Lecha Poznań, a teraz prezent zrobił się jeszcze bardziej atrakcyjny. Nie ma mowy o powolnym odbieraniu chociaż części zainwestowanych w obiekt środków. Wychodzi na to – tak w maksymalnym uproszczeniu – że władze miasta zrobiły prywatnemu klubowi, w którym nie mają żadnych udziałów, prezent o wartości ponad 700 milionów. Lech tam urzęduje, Lech tam gra, Lech zarządza, Lech bierze pieniądze od sponsorów.
Kibice Lecha oczywiście mogą się cieszyć, natomiast ta część Poznania, która ma piłkę nożną w głębokim poważaniu dwa razy zastanowić się przed oddaniem głosu w wyborach.