– Nie umiałbym czerpać przyjemności z bycia obrońcą, dla mnie to zajebiście nudne. Musisz znaleźć to, co cię uszczęśliwia. Ja mam cały czas myśli zaprzątnięte strzelaniem goli. To jak narkotyk – taki przypływ adrenaliny, jakiego nic innego nie jest ci w stanie dać. Nawet jak wygramy 4:0, ale nie zdobędę gola, będę na siebie wściekły – mówi w rozmowie z Weszło napastnik poznańskiego Lecha Christian Gytkjaer.
Kto w Lechu jest najlepszym dryblerem?
Najlepszym dryblerem… Pewnie Darko. Kiedy jest w najlepszej formie, robi rzeczy, których nikt inny nie potrafi powtórzyć.
A najlepszym podającym?
Nie wiem… Może też Darko. Ma świetną lewą nogę, potrafi dograć znakomitą piłkę, szczególnie do mnie. Generalnie nie lubię oceniać kolegów z drużyny.
Okej, to ostatnie tego typu pytanie – kto ma najlepsze uderzenie z dystansu?
Właściwie to jestem mocno zaskoczony tym, jak strzela Gajos. Strzela jak koń, bardzo potężnie. Wskazałbym “Gajowego”.
A w czym najlepszy w zespole jest Christian Gytkjaer? Swego czasu powiedziałeś w wywiadzie, że nie chcesz być tylko dobry w wielu aspektach, a dążysz do perfekcji w jednym-dwóch.
Wykańczanie akcji i strzelanie bramek. To moja specjalność. I to mimo że aż do 14. roku życia nigdy nie grałem jako napastnik. Występowałem na środku pomocy i pewnego razu, dla zwykłej przyjemności, chciałem spróbować się jako napastnik. Męczyłem mojego trenera, mówiłem: proszę, proszę, proszę, niech mi pan da raz zagrać w ataku, jeden, jedyny raz. Szczęście w nieszczęściu, pojechaliśmy na turniej, z którego bardzo szybko odpadliśmy i został nam do zagrania ostatni mecz przed powrotem do domu. Dopiero wtedy się zgodził. Strzeliłem tak wiele bramek, że nie chciał mnie już cofać do pomocy. Okazało się, że mam silną psychikę, jestem inteligentnym zawodnikiem, świadomym swoich ograniczeń. Wiem, że nie mogę być Darko, nie mogę być Trałą, walczącym w pomocy bez wytchnienia. Ale okazało się, że mam talent do “wywąchiwania” sytuacji. W Danii mówi się na to goal nose. Macie na to jakieś swoje określenie?
Nos do zdobywania bramek.
No więc nie jest moim zadaniem próbowanie wrzutek, innych rzeczy, które należą do pomocników. Muszę pracować nad tym, w czym jestem najlepszy, taka jest moja mentalność. Jeśli masz zespół zawodników niezłych we wszystkim, nie osiągniesz niczego. Ale jeśli masz zawodnika znakomitego w dryblingu, innego świetnego w zdobywaniu goli, kolejnego znakomicie trzymającego dyscyplinę w pomocy – tak wygrywasz trofea. Wiem, że nie jestem najszybszy, najbardziej techniczny, najsilniejszy, musiałem więc znaleźć inny sposób, by utrzymać się na najwyższym poziomie. Stawiam więc wszystko na inteligencję w polu karnym i umiejętność strzelania bramek. Mogę być niewidoczny przez 89 minut, ludzie mogą się wręcz zacząć zastanawiać “ten gość jest, kurwa, bezużyteczny”, a wtedy, w ostatniej minucie…
(Christian pstryka)
Wiem, że nie mam 17 lat, nie mogę już pewnych rzeczy zmienić, stać się kompletnie innym zawodnikiem.
Jesteś zadowolony z trwającej rundy, to Christian Gytkjaer takim, jakim chciałbyś siebie widzieć?
Nie. Jeszcze nie. Wciąż mogę bardzo wiele rzeczy robić lepiej. Nie jestem na przykład szczególnie zadowolony z mojej gry box to box, od pola karnego do pola karnego.
Wiesz, co łączy ciebie i Roberta Lewandowskiego?
Jest coś takiego? (śmiech)
Obaj w swoim pierwszym sezonie zdobyliście 14 goli w pierwszym sezonie w Lechu.
Tylko że on był chyba trochę młodszy, kiedy tutaj grał. W sumie, to fajnie wiedzieć.
Napastnikowi w Lechu ciążą dodatkowe oczekiwania ze względu na poprzedników? Lewandowski, Rudnevs, Teodorczyk, Kownacki – wszyscy trafili stąd do mocnych zespołów, do mocnych lig.
Za każdym razem, kiedy idziesz do dużego klubu, natrafiasz na historię jakiegoś świetnego napastnika.
Lech miał kilku w parę ostatnich lat.
Tak samo było w Rosenborgu. Gdy tam przychodziłem, z klubu dopiero co odszedł Alexander Sorloth, który dziś jest już w Premier League, a odchodził po strzeleniu 23 goli w sezonie. Tam też ciążyła na mnie ogromna presja, ale kompletnie nie zaprzątałem sobie tym głowy. Wyszło nieźle, też byłem królem strzelców.
Tutaj dodatkową presję nakładał na ciebie jeszcze Piotr Rutkowski, mówiąc że spodziewa się po tobie 15 goli.
Wprost nigdy mi tego nie powiedział. Może chciał dać do zrozumienia, że się co do mnie nie mylił. Kiedy to powiedział?
Jakoś pod koniec listopada, kiedy do piętnastki trochę ci brakowało.
No więc widzisz, nie mylił się. Ale do mnie do nie dotarło. Sam mam wobec siebie wysokie wymagania i gdybyś powiedział mi przed sezonem: oczekuję po tobie 11, 12, 13 goli, byłbym na ciebie zły. Sam jestem wobec siebie znacznie bardziej wymagający.
Ustalasz sobie konkretne cele, to jakoś pomaga skupić się na zadaniu?
Nie w pierwszym sezonie, kiedy nie masz pojęcia o tym, jak silna jest liga, jaka jest jej struktura. Nigdy wcześniej na przykład nie grałem takiej rundy playoff, jak u was. Najpierw trzeba się przyzwyczaić, dopiero potem ustalać oczekiwania. Ustalałem sobie cele, ale bardziej na zasadzie: wejść do drużyny, poznać styl gry chłopaków. Tego typu rzeczy.
Wiele osób kwestionowało twoje umiejętności na początku przygody w Lechu. Liczono ci minuty bez gola, tego typu rzeczy.
Każdy napastnik na świecie przechodzi przez takie okresy, nawet najwięksi. Jeśli strzelasz, jesteś znakomity, jeśli nie strzelasz, jesteś gówniany. Tak to jest – czasami nie możesz przestać zdobywać goli, czasami nie strzelasz w czterech-pięciu meczach z rzędu. To dlatego każdy w każdym okienku transferowym mówi, że chce znaleźć napastnika. To bardzo ciężki mentalnie zawód. Zawsze musisz być gotowy na tę jedną szansę. Wkurzasz się, jak dziesięć wrzutek do ciebie nie dochodzi, ale jednocześnie musisz być gotowy na numer jedenaście. Ale nagroda, to uczucie, kiedy strzelasz bramkę, nadaje sensu wysiłkowi. Całemu wcześniejszemu, gównianemu okresowi. Nawet najgorszemu wrogowi życzę zaznania tego uczucia. Wiem, że warto znosić rosnącą presję, że następny gol będzie tego wart.
Urugwajski dziennikarz Eduardo Galeano powiedział kiedyś, że gol jest jak orgazm.
Lepiej bym tego nie ujął. Nie umiałbym czerpać takiej przyjemności z bycia obrońcą, dla mnie to zajebiście nudne. Musisz znaleźć to, co cię uszczęśliwia. Ja mam cały czas myśli zaprzątnięte strzelaniem goli. To jak narkotyk – taki przypływ adrenaliny, jakiego nic innego nie jest ci w stanie dać. Nawet jak wygramy 4:0, ale nie zdobędę gola, będę na siebie wściekły. Zauważ, że wiele osób zastanawia się, jak Robert Lewandowski może tak cieszyć się z każdego gola, skoro zdobywa ich kilkadziesiąt co sezon. Żeby być najlepszym, musisz tego chcieć bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Mówisz, że bronienie jest nudne? Co na to Nenad Bjelica?
(śmiech) Nie mówię o pressingu, mówię o byciu obrońcą na pełny etat.
Emir Dilaver mówił na naszych łamach o tym, że w rundzie jesiennej nie każdy wiedział, w jakim klubie się znalazł, nie każdy dawał z siebie absolutnego maksa. Czujesz, że mówił też o tobie?
Kurczę, trudno mi odpowiedzieć, co nie zagrało. W jednym okienku przyszło wielu nowych graczy, wielu nowych pojawiło się w wyjściowej jedenastce. Nie zrobisz hokus pokus i nagle wszystko działa. Potrzeba czasu, mówimy nie o robotach, a o ludziach, którzy muszą się dotrzeć. Zebranie grupy dobrych piłkarzy to za mało. Sam po sobie czuję, że z każdym miesiącem odnajduję się coraz lepiej w mieście, w klubie. Zawodnicy jak Dilaver, inni nowi piłkarze, też. Jestem pewien, że możemy być jeszcze dużo lepsi. Pokażemy to w końcówce sezonu.
Statystyki mówią, że nie miałeś tylu okazji do zdobycia gola, co inni napastnicy w lidze. To była wina drużyny, twoja?
Gdyby ktoś umiał odpowiedzieć konkretami na to pytanie, miałbyś przed sobą światowej klasy napastnika. To bardzo trudne pytanie, to skomplikowane. Wszystko jest ze sobą związane. Jedną rzeczą jest umiejętność tworzenia okazji jako zespół, z czym sobie nie radziliśmy. Inną – mój ruch na boisku, współpraca z kolegami z drużyny. Może problemem była moja relacja z pomocnikami, którzy nie do końca wiedzieli, jakich ruchów, sprintów w jakim kierunku można się po mnie spodziewać. Może też źle wykonywałem pressing… Dlatego, że znalezienie jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie jest tak trudne, zdecydowanie słabszy i niżej notowany zespół może wygrać z drużyną walczącą o mistrzostwo.
Co takiego zmieniło się w twojej grze na lepsze, że wyglądasz wiosną dużo lepiej niż jesienią?
Jeśli spojrzysz na moje statystyki, nie uważam, że biegam więcej, że wykonuję więcej sprintów. Różnicę robią niewielkie rzeczy. Oglądasz mecz 1. drużyny z 12. i obie drużyny dochodzą do swoich sytuacji. Margines decyduje o zwycięstwie lub porażce. Możesz to powiedzieć też o moich występach. Robię dokładnie to samo, co zawsze.
W tej rundzie miałeś taki moment, kiedy przez dwa mecze nie umiałeś strzelić bramki, w trzecim dostałeś karnego na 1:1 w ostatniej minucie doliczonego czasu i… pudło. Łatwo można było cię wtedy skreślić. Uznać, że skoro nie strzeliłeś z jedenastki, to już się nie odblokujesz.
Wierz mi lub nie, ale to był pierwszy karny w mojej karierze, którego nie wykorzystałem. Byłem w szoku, to było jak jakiś sen. Nie mogłem zrozumieć, że piłka nie znalazła się w siatce. Ale widzisz – mówiłem, że jestem mocny mentalnie. Cztery gole w czterech meczach od razu po Koronie pokazują, że nie opowiadam bzdur.
To był twój najtrudniejszy moment w Lechu?
Było ciężko – 0:1, ostatnia minuta, bramkarz broni twojego karnego. Pomogło mi to, że graliśmy trzy dni później, przez dwa dni czułem się zdołowany, trzeciego trzeba się już było skupić na robocie. Przeżywałem dużo trudniejsze rzeczy – w barwach Rosenborga odpadnięcie z APOEL-em w eliminacjach Ligi Mistrzów po golu w ostatniej minucie, spadek z 2. Bundesligi. Ta porażka z APOEL-em cały czas do mnie wraca, nie jest to coś, co wyrzucasz z głowy. Ale spadek był jeszcze cięższy. Czegoś takiego w Lechu nie przeżyłem i mam nadzieję, że nigdy nie przeżyję.
Jaki był tam, w Monachium, stosunek kibiców do tego, co się dzieje? W Polsce parę razy w tym sezonie fani dawali już znać dość ostro, co im się nie podoba, odwiedzali piłkarzy po treningach.
Kibice wspierali nas do końca. Dopiero po ostatnim meczu, kiedy spadliśmy i kiedy na trybunach było prawie 70 tysięcy ludzi, pokazali, że są wściekli. Dużo rzeczy w klubie mogło im się nie podobać, atmosfera była beznadziejna, brano zawodników zewsząd, trenerów zewsząd. Nie było chemii, kibice to czuli. Zrozumieli, że muszą zareagować po tym ostatnim meczu. Na szczęście byłem już po zmianie w szatni, więc oglądałem w telewizji, jak wkurzeni fani zalali boisko.
Co dzieje się z Lechem na wyjazdach? Gra ten sam zespół, który w Poznaniu rozbija rywali, boisko też jest trawiaste, ma podobne wymiary i cel gry się nie zmienia. A jednak punktujecie dramatycznie.
Masz rację, bo niby wszystko jest takie samo – boisko, piłka. To siedzi w mentalności. Dziennikarze nieustannie przypominają o tym zawodnikom, to dostaje się do głów, odbiera ten jeden, dwa procenty pewności siebie, co wystarcza, żeby wygrana zmieniła się w porażkę.
Chcesz przez to powiedzieć, że podzielasz zdanie swojego trenera, że dziennikarze również wygrywają mistrzostwo z drużyną?
Patrzę na to z dwóch perspektyw – wiem, że takie rzeczy są interesujące dla mediów, ale wiem też, jak irytujące to jest dla nas. Dla zawodników, dla trenera – gdy cały czas czytasz, jaki jesteś beznadziejny.
Pogląd na VAR również masz taki jak trener Bjelica?
To, co powiem, niczego nie zmieni. Skoro takie są zasady, to będę grać zgodnie z nimi. Gramy z VAR? Okej, gramy. Gramy bez VAR? Gramy bez. Mam to gdzieś, nie na tym polega moja praca.
Trudno mi uwierzyć, że jesteś obojętny wobec VAR, gdy taka wideoweryfikacja trwa kilka minut, przy ujemnej temperaturze.
No nie jest to dobre. To nowy system, cały czas wszyscy się go uczą. Jak tylko wszystko będzie szło sprawniej, będzie lepiej. Za wcześnie, żeby oceniać jednoznacznie. Dajmy temu szansę.
Gdybyś miał głosować po sezonie: VAR zostaje czy rezygnujemy z niego, to…
Miałbym problem. To ważne, żeby piłka była sprawiedliwa, ale VAR póki co ma sporo wad – oczekiwanie na decyzję, brak komunikacji, co konkretnie było nie tak.
VAR wzbudza kontrowersje, ty też lubisz je wzbudzać zdjęciami, jakie wrzucasz do sieci. Czy raczej wrzucałeś, bo ostatnio jest już dużo spokojniej.
Zobaczymy, może jeszcze czymś zaskoczę!
W każdym razie mam dla ciebie złą wiadomość. Widziałeś, jak wygląda puchar za wygranie mistrzostwa Polski?
Nie, jeszcze nie.
Nie bardzo jest czym się zakryć.
Cóż, mi potrzeba sporo przestrzeni! (śmiech) Będę musiał wymyślić coś kompletnie nowego.
Kiedy wrzuciłeś na Instagram tamto słynne zdjęcie z pucharem, powiedziałeś, że uznałeś to za dobry pomysł, bo wypiłeś trochę za dużo pilsnera.
Uważam, że jeśli wyjdę z żoną i wypiję jedno-dwa piwa, to nie robię nic złego. Wiadomo, że to nie może się zdarzać codziennie, bo to oznacza, że masz jakiś problem (śmiech). Ale nie rozumiem też parcia na „zero tolerancji”. Jesteśmy ludźmi, nie możemy się tylko ograniczać. Jeden powie, że nie lubi alkoholu – okej. Ktoś inny ma raz-dwa razy w tygodniu ochotę wypić sobie jedno piwo, napić się wina z żoną – czy to grzech? No, wiadomo, że dwa dni przed meczem to już nie.
Co robisz w wolnym czasie, żeby zrzucić z siebie całe ciśnienie towarzyszące grze w Lechu?
Karzę moją żonę tak często, jak tylko mogę. Wykreśl to, dobra? (śmiech)
Nie ty pierwszy, Phil Neville nawet pochwalił się tym na Twitterze. Nie wiedząc jeszcze, że kiedyś zostanie selekcjonerem kobiecej reprezentacji.
Nie no, zgrywam się, bo zaraz weźmiesz mnie za nudziarza! Mam być szczery? Lubię po prostu odpoczywać. Poleżeć na kanapie, pooglądać telewizję, pospać.
Nie wyglądasz na typowego kanapowego lenia, który w czasie wolnym przesuwa tylko palcem między serialami na Netflixie.
Nie? Kurczę, a ja właśnie taki jestem. Lubię leżeć cały dzień i nic nie robić. Granie na takim poziomie jest mentalnie i fizycznie wyczerpujące. Wiem doskonale, co powiedzą ludzie: ej, grasz tylko przez półtorej godziny i tyle, finito. Ale uwierz mi, potem myślisz o tym przez pozostałe 22,5 godziny w ciągu dnia. Odkryłem, że mój organizm potrzebuje dużo odpoczynku, snu, leżenia, patrzenia w sufit i myślenia o niczym. Wyłączenia mózgu i włączenia czegoś mało absorbującego w telewizji.
Zupełnie inaczej niż twoja dziewczyna, która sporo czasu spędza z dala od domu.
Faktycznie, nie ma jej w domu przez 50% czasu w ciągu roku, tyle spędza na kutrze rybackim. Latem wyjeżdża na sześć tygodni, potem jest w domu przez sześć tygodni. Zimą jest więcej ryb, więc wyjeżdża na około trzy-cztery. To wyzwanie dla związku, ale póki co jest nam dobrze. Nie zniósłbym życia z kimś innym, kto nie ma takiej pasji. Ale nie myśl, że ona nie może usiedzieć w domu, kiedy akurat ma wolne.
Odmóżdżacie się razem.
(śmiech)
Przekonywała cię, żebyś rzucił piłkę w diabły i wypływał łowić z nią?
Namawiała mnie, żebym spróbował. Pewnie kiedyś to zrobię, bo fajnie wiedzieć więcej o tym, czym ona się zajmuje. Może podczas urlopu spróbuję być rybakiem na tydzień albo dwa.
Jest ulubienicą twojego taty przez to, jaki zawód wykonuje?
Mój ojciec pływał żaglówką na zawodach, więc to nie do końca to samo, ale faktycznie, oboje mieli dużo do czynienia z wodą.
Znacznie bliżej jej do tego, czym on się zajmował niż tobie, uprawiającemu “bezsensowny” sport.
Ojciec nauczył się lubić piłkę, teraz uwielbia oglądać mnie i mojego brata. Zaczął się tym mocno interesować, ale nie cierpiał piłki nożnej zanim nam w tym sporcie wyszło.
Odmawiał zawożenia was na treningi?
Nie, nie, nigdy. Ale zawsze bardzo mocno namawiał nas, żebyśmy robili to, w czym on się tak zakochał. Uwielbiał żeglowanie, kupował mi i bratu cały sprzęt – łódki, deski do windsurfingu. Mieszkaliśmy przy morzu w Danii, ale nie chcieliśmy tego robić. Zabawne, jak wszystko się potoczyło – nikt w naszej rodzinie wcześniej nie grał w piłkę.
Boli cię to, że w Danii raczej mało się mówi o tobie i twoich wyczynach strzeleckich?
Wynika to z tego, że nigdy nie byłem gwiazdą ligi duńskiej, ludzie mnie stamtąd za bardzo nie pamiętają, nie ma mnie w świadomości kibiców. Media lubią podgrzewać temperaturę przed powołaniami, zaczyna się giełda nazwisk, ale ja się na niej nie pojawiam. Nic z tym nie mogę zrobić.
Sprawdzasz mimo to listę powołanych szukając swojego nazwiska?
Zawsze. Jestem dumny z bycia Duńczykiem, znam paru chłopaków z pierwszej reprezentacji osobiście. Nie siedzę i nie klnę pod nosem, że nie mogę z nimi grać. Pewnie gdyby kilku wypadło z kontuzjami, otworzyłaby się przede mną jakaś tam szansa. Ale nie zaprzątam sobie tym głowy. Nie wbijam szpilek w laleczki voodoo.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. 400mm.pl/FotoPyK