Trudno nie narzekać na Śląsk, skoro on tak często znęca się nad nami oraz swoimi kibicami. Niedawno Jana Urbana zastąpiono Tadeuszem Pawłowskim, licząc na poprawę zarówno stylu jak i wyników. Nadal jednak odnosimy wrażenie, że w gra tej drużyny jest na tym samym poziomie organizacyjnym co wcześniejsza budowa jej obecnej kadry – w obu dominuje przypadek i podejście na zasadzie „jakoś to będzie”.
Właściwie tylko momentami Wojskowi potrafią wznieść się ponad przeciętność. Tak jak na przykład w ostatnim meczu z Wisłą, gdy przycisnęli gospodarzy i wydawało się nawet, iż będą w stanie przerwać passę pierdyliarda meczów bez zwycięstwa na wyjeździe. Kilka kombinacyjnych akcji dawało nadzieję, że coś tam wreszcie zatrybiło, ale po kolejnych gongach Carlitosa nadzieje zostały rozwiane.
Często i nie bez powodu narzekamy na Tarasovsa, który ma już profesorskie doświadczenie w tym, czego nie należy robić w obronie, zauważamy chaotyczność całej obrony, podkreślamy nieskuteczność Robaka, ale nie mniej szwankuje obecnie także druga linia Śląska. W defensywie kuleje asekuracja i współpraca pomiędzy formacjami, co trudno jest zmierzyć liczbami, lecz nawet oko niezbyt czujnego widza dostrzeże w tym chaos. W ofensywie z kolei zawodzi skuteczność, wszak wszyscy pomocnicy wrocławian zdobyli w tym sezonie tylko 8 bramek (z czego 4 Pich), co jest drugim najgorszym wynikiem w całej lidze. Wiadomo, nie jest to ich podstawowe zadanie, aczkolwiek ukazuje uzależnienie ekipy z Dolnego Śląska od wcześniej wspomnianego Robaka czy też Arkadiusza Piecha. A że ten pierwszy się zaciął – w ostatnich 11 meczach do siatki trafił tylko raz – to tylko obnaża bezradność jego kolegów w ataku.
To paradoks, bo Tadeusz Pawłowski opowiadał, że aż sześciu z nich najlepiej czuje się występując na dziesiątce. Z tego z kolei wynika jak słabo w roli dyrektora sportowego spisał się Adam Matysek, skoro nie potrafił odpowiednio zbilansować kadry Śląska. Budował zespół na już, lecz ten, jako całość, zawiódł kompletnie. Za chwilę zaś potrzebna będzie w nim kolejna przebudowa, nie tyko ze względu na średnią wieku wyjściowej jedenastki, ale także – lub przede wszystkim – poziom sportowy poszczególnych graczy.
Weźmy choćby Sito Rierę. Hiszpan występował na tylu pozycjach, że już zdążyliśmy zapomnieć czego właściwie oczekiwano od niego w chwili, gdy był ściągany. Nie mamy teraz na myśli tego, iż jest bezbarwny, bo to byłaby znaczna przesada. Pod względem efektywności jednak da się sporo mu zarzucić. Uogólniając – Sito uznaje się za playmakera, więc czy 7 asyst zaliczonych w ciągu dwóch sezonów może imponować? Czy podziw budzi fakt, iż w bieżących rozgrywkach stworzył kolegom tylko 6 sytuacji bramkowych, co plasuje go na 39. miejscu wśród wszystkich zawodników Ekstraklasy? Odpowiedź twierdząca na któreś z tych pytań sugerowałaby szaleństwo takiej osoby. Latem zresztą kończy mu się kontrakt i szczerze mówiąc, nie jesteśmy zbytnio przekonani, czy przedłużenie go byłoby dobrym pomysłem.
Ale jeśli o Hiszpanie możemy powiedzieć, iż zawodzi, to gdzie w tej skali znajduje się Kamil Vacek? Jego przygoda ze Śląskiem jest nie tylko nieudana, lecz także niezbyt zrozumiała. Jak to często u nas bywa, Czech przystąpił do sezonu nieprzygotowany i sporo wody upłynęło pod wrocławskimi mostami, zanim doszedł do właściwej sprawności. To go poniekąd tłumaczy, natomiast dziwne było przydzielanie mu sporej liczby defensywnych zadań. W efekcie z gracza, który w fenomenalnym sezonie Piasta strzelił 5 goli i zaliczył 8 asyst, zrobił się piłkarz po prostu marnujący swój potencjał. W tym sezonie zaliczył dopiero jedno kluczowe dogranie, a czekał na nie aż do końca lutego i meczu z Lechem Poznań.
Właściwie tylko do Michała Chrapka można mieć mniejsze pretensje, choć i on ostatnimi czasy obniżył loty. Przed przerwą zimową w naszych zestawieniach zrobił średnią ocen na poziomie 5,15, o której cała reszta Wojskowych mogła tylko pomarzyć. Zresztą, to samo dotyczyło większości ligowców. Ale ostatnio już pozyskany z Lechii zawodnik zjechał do 3,8, równając poziomem do Vacka czy Riery. Nie utracił, lecz zagubił gdzieś większość atutów, które prezentował na jesień. To on brał wówczas na siebie ciężar gry, bo pomimo otrzymywanych zadań defensywnych potrafił błysnąć także odważniejszym podaniem prostopadłym czy dłuższym przerzutem. Teraz daleko mu do tamtej formy. Chrapek jakby nam sprzeciętniał, a taki Dragoljub Srnić też na razie nie pokazał, iż jest w stanie nadrobić braki za kolegów, szczególnie w grze do przodu.
Szukamy powodów takiego stanu rzeczy, bo to po prostu dziwne, by gracze o umiejętnościach wyróżniających ich na tle reszty ekstraklasowców nagle zapominali jak się gra w piłkę. Sam Tadeusz Pawłowski zdaje się upatrywać takiego stanu rzeczy w przygotowaniu fizycznym swoich podopiecznych, wszak jakiś czas temu zaordynował testy wydolnościowe i ponoć – delikatnie mówiąc – nie był z nich zadowolony. I nie, nie trafia do nas argumentacja o natłoku meczów w tym czasie, o której swego czasu wspominał Chrapek. Sześć spotkań na przestrzeni miesiąca to nie jest skrajnie wycieńczający terminarz, o ile oczywiście zachowujesz dobrą formę.
– Zmęczenie było widać po Srniciu. Może nie obawialiśmy się o kondycję wszystkich, ale o większości już tak – mówił Pawłowski po spotkaniu z Sandecją. A skoro wrocławianie nie potrafili zdominować nawet jej, o czym świadczą wyrównane statystyki (po 50% posiadania, po 11 okazji bramkowych, podobna liczba stałych fragmentów etc.), to tylko dowodzi tego, iż praca wykonana zimą nie była wystarczająca. Dlatego też Pawłowski czeka na przerwę reprezentacyjną jak na zbawienie, bo chce poprawić kondycję piłkarzy, którzy obecnie nie są w stanie utrzymać wysokiej intensywności przez 90 minut. – Nie mieliśmy świadomości, iż drużyna pod względem motorycznym jest w takim stanie – dodawał nowy prezes Śląska, Michał Przychodny, w Przeglądzie Sportowym.
To wszystko może martwić trenera oraz zarządców klubu, bo już dziś do Wrocławia przyjedzie Wisła Płock, która akurat pod względem fizycznym radzi sobie świetnie. – Statystyki mówią, że Wisła wykonuje dużo sprintów, mają też bardzo szybkie skrzydła – przyznawał Pawłowski na przedmeczowej konferencji prasowej. A to oznacza mniej więcej tyle, że jeśli Nafciarze faktycznie narzucą wysokie tempo, to Wojskowi nie będą musieli walczyć tylko z nimi, lecz także własnymi słabościami. Gdyby w takich okolicznościach przyszło rywalizować im na wyjeździe, chyba już moglibyśmy skreślić ich szanse, wszak w tym sezonie jeszcze nie wygrali w gościach. No ale że mecz odbędzie się we Wrocławiu, może chociaż dzięki temu gospodarze nawiążą równorzędną walkę?
Fot. 400mm.pl