Wizja, zdrowe zarządzanie, kibice i wielkie pieniądze. Jednym słowem: Bayern

redakcja

Autor:redakcja

23 maja 2013, 16:39 • 7 min czytania

Kiedy w aspekcie finansowym kiepsko przędzie cała piłkarska Europa, a najsilniejsze kluby notują zadłużenie liczone w setkach milionów euro, Bundesliga – z Bayernem na jej czele – rośnie w siłę. Kto wie, czy Bawarczycy nie są dziś najzdrowiej i najrozsądniej zarządzanym piłkarskim klubem świata, którego roczny obrót księgowy szacuje się obecnie na 330 milionów euro, przy 170 milionach wydawanych na same płace. To jednak nie tylko wielokrotnie wyższe sumy niż w przypadku większości ligowych rywali, ale i chlubny wyjątek w skali kontynentu. Bayern od pewnego czasu regularnie w każdym roku budżetowym notuje kilkumilionowe zyski. ZYSKI – termin, który w świecie futbolu dziś niemal nie istnieje.
Aż trudno wyobrazić sobie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu klub z Monachium znajdował się na skraju bankructwa. Ledwie wiązał koniec z końcem, póki nie dokonał przełomu, przenosząc się na otrzymany w spadku po igrzyskach Stadion Olimpijski, który regularnie zaczął zapełniać się kilkudziesięcioma tysiącami widzów. Czterdzieści lat później Bayern jest już na przeciwległym biegunie. Kiedy przed kilkunastoma miesiącami Bundesliga doszła do porozumienia w sprawie sprzedaży praw telewizyjnych za kwotę 2,5 miliarda euro, stało się jasne, że niemieckie kluby dostaną do podziału rocznie ponad 620 milionów euro. – To krok miliowy dla Bayernu i całej niemieckiej piłki – nie miał wątpliwości Karl-Heinz Rummenigge.

Wizja, zdrowe zarządzanie, kibice i wielkie pieniądze. Jednym słowem: Bayern
Reklama

Jeśli spojrzeć na najbardziej chlubne lata klubowej historii, nie sposób nie dostrzec faktu, że jego siłę zawsze napędzała bawarska krew i największe talenty wyławiane w okolicy. Młodzi chłopcy, a później już legendy klubu, dla których Bayern był wówczas najznamienitszą marką w regionie i naturalnym wyborem. Tak było w przypadku urodzonego w powojennym Monachium Franza Beckenbauera, syna pracownika poczty, dorastającego w jednej z robotniczych dzielnic tego miasta. Podobnie w przypadku Seppa Maiera, genialnego bramkarza, który wychował się w malutkim bawarskim Metten. Właśnie tam został wypatrzony przez jednego z działaczy monachijskiego klubu, któremu o wyjątkowej zwinności chłopaka opowiedział jego nauczyciel. Kadra dzisiejszego Bayernu to już w znacznie większej mierze efekt gigantycznych pieniędzy wydawanych na transfery, choć i historie podobne do Maiera ciągle się zdarzają. Ma ją w swoim CV Philipp Lahm, który jako 11-latek trafił do Bayernu z małego klubiku zlokalizowanego w sąsiedniej dzielnicy miasta. Ma też wychowany na stokach Górnej Bawarii Bastian Schweinsteiger. Dzieciak, który jeszcze do czternastego roku życia zdobywał tytuły w zjeździe, po czym uznał, że nie dla niego noszenie ciężkiego narciarskiego sprzętu i skupił się wyłącznie na piłce. Cztery razy w tygodniu dojeżdżał do Monachium – 80 kilometrów w jedną stronę, by już od szesnastego roku życia mieszkać w nim na stałe, a po kolejnych trzynastu latach przekroczyć granicę stu występów w reprezentacji Niemiec.

Thomas Mueller? Holger Badstuber? Gdyby Bayern – jak Barcelona – miał swoją słynną La Masię, byliby dziś jej sztandarowymi produktami. Efektem wieloletniej pracy i pokonywania kolejnych szczebli piłkarskiego wtajemniczenia. Obaj przeszli przez wszystkie drużyny juniorskie, by stać się kluczowymi postaciami rezerw i z nich wreszcie trafić do kadry seniorów. Matthias Sammer, kiedy ogłoszono go nowym dyrektorem sportowym Bawarczyków, otwarcie zadeklarował: „Potrzebujemy od trzech do pięciu lat, by stworzyć system szkolenia na jeszcze wyższym, światowym poziomie, który mógłby lepiej zabezpieczyć naszą przyszłość”. Funkcjonowanie Bayernu od dawna cechuje pragmatyzm i podążanie za ściśle wytyczonym celem. „To klub pielęgnowany przez ludzi, którzy przez długi czas byli jego piłkarskimi gwiazdorami i dziś wciąż dbają o jego dobro. Jeśli Bayern wzywa, to jest to coś wyjątkowego. Nie można tego zlekceważyć jak pukającego do drzwi listonosza” – to jeszcze raz Matthias Sammer.

Reklama

Jednak szkolenie to jedno, a wielkie kwoty wydawane na transfery – drugie. I nie sposób dyskutować tu z faktami – monachijczycy w corocznych zakupach absolutnie dystansują krajową konkurencję. Franz Beckenbauer narzeka, że w futbolowym świecie nie brakuje dziś szaleńców, którzy psują rynek przeszacowanymi wydatkami, ale i Bayernowi przecież zdarza się to robić. Czy jest jakiś lepszy przykład od Javiego Martineza, ściągniętego do Bawarii z Athletiku Bilbao za 40 milionów euro? Sam Uli Hoeness komentował tę transakcję mówiąc: „Rozmowy od początku się nie układały. Musieliśmy dostarczyć drugiej stronie argumentów i być może przepłaciliśmy o kilka milionów, może nawet o dziesięć, ale to jest właśnie zawodnik jakiego potrzebowaliśmy”. W drodze do osiągnięcia celu nieraz trzeba pokonywać bariery i Bayern właśnie to zrobił. Kupił zawodnika, który w wieku 24 miał na koncie 250 meczów rozegranych na hiszpańskich boiskach. Zrealizował najdroższy transfer w całym oknie, porównywalny wówczas jedynie z odejściem Edena Hazarda do Chelsea Londyn i Thiago Silvy do Paris Saint Germain.

W ostatnim dziesięcioleciu tylko raz przychody ze sprzedaży zawodników przyniosły Bayernowi więcej niż w tym samym czasie wyciągnięto z sejfu na zakupy nowych graczy. Specjaliści szacują, że rynkowa wartość obecnej kadry Bawarczyków wynosi około 450 milionów euro, Borussii – 250 milionów, Schalke – 160. Bayern od lat dokonuje najdroższych transferów w całej Bundeslidze i pobija kolejne rekordy. W sezonie 2008/2009 po raz ostatni zdarzyło się, że którykolwiek niemiecki klub zakupił piłkarza droższego niż najdroższy sprowadzony w tym samym czasie do Bayernu. Włoch Andrea Barzagli poszedł wówczas do Wolfsburga za 14 milionów, ustanawiając krajowy rekord okna i wykorzystując fakt, że Bayern akurat– wyjątkowo – na poszukiwania nowych graczy się nie wybrał. W kolejnych miesiącach i latach dominował zdecydowanie jużâ€¦ Ściągnął Gomeza za 30 milionów, Ribery’ego za 25. Podobną kwotę wydał na Robbena. Nie szczędził na Neuera czy ostatnio na Goetze. Borussia ani razu nie nawiązała finansowej walki. Odpowiedziała skromnie… 17 milionami wydanymi na Reusa. Hans-Joachim Watzke mówi: – Bayern od lat realizuje ten sam program. Od dawna do jego elementów należy osłabianie krajowej konkurencji. Odpieramy ataki z Monachium, staramy się robić im na przekór. Próbujemy przeciwstawiać się środkami, jakimi dysponujemy, ale na koniec i tak to nasi zawodnicy muszą zdecydować, który klub jest dla nich lepszy. Zawsze spodziewamy się, że Bawarczycy zgłoszą się po naszych graczy – niezależnie od ich oświadczeń o solidarności.

Bayern niezwykle rzadko zyskuje finansowo na piłkarzach, których się pozbywa. Można odnieść wrażenie, że często eksploatuje ich do granic możliwości, że dla wielu gra w Bayernie już jest szczytem. Analizując kadry monachijczyków w kilku ostatnich latach próżno szukać historii podobnych do przypadku Kagawy – kupionego przez Borussię za 350 tysięcy euro i sprzedanego za 15 milionów. Albo Dzeko, na którym Wolfsburg zarobił 31 milionów – sprowadził za 6 milionów, po czym oddał Anglikom za 37.

Za Manuela Neuera, który jako dzieciak godzinami przesiadywał na stadionie Schalke, jeździł na wyjazdy, był członkiem oficjalnego fanklubu i dopingował zespół w „młynie” zlokalizowanym na północnej trybunie, Bayern bez wahania wydał ponad 20 milionów. Mimo świadomości, że kibice mogą mu rozpętać piekło. Nie zaakceptują zawodnika, który tak otwarcie identyfikował się z drużyną znienawidzonego rywala. I faktycznie, jak tylko Neuer przywlekł barwy nowego klubu, na stadionie zawisła płachta z hasłem: „Nieważne ile razy uratujesz nas od utraty bramki, my i tak cię nie zaakceptujemy”. Hoeness i Rummenigge jednak wiedzieli co robią, świadomi potencjału zawodnika, którego do nich przychodzi.

Ta finansowa wyliczanka mogłaby trwać zresztą w nieskończoność…

Kiedy do Bayernu trafił Franck Ribery, z miejsca ustanowił transferowy rekord Bundesligi. Później pobił go Mario Gomez, o którym Ottmar Hitzfeld mówił: „będzie ważny dla Bayernu jak Messi dla Barcelony”. Wtórował mu zresztą Willy Sagnol, twierdząc, że Niemiec o hiszpańskich korzeniach to jedyny gracz Bayernu, którego nie da się zastąpić. Wówczas nie wiedział jeszcze, że wkrótce objawi się gwiazda Mario Mandzukicia, który w Wolfsburgu pełnię klasy pokazał dopiero w momencie, kiedy do Manchesteru City odszedł Edin Dzeko. Na koniec został jednym z odkryć Mistrzostw Europy 2012. Wcześniej Van Gaal nie wahał się ściągnąć Robbena, mimo że jego gwiazda, przykryta osobowością Terry’ego czy Lamparda, w Chelsea nie rozbłysła w pełni, a sam Mourinho mówił: „Robben jest wzmocnieniem dla każdego klubu, pod warunkiem, że drużyna zaakceptuje jego styl”. Postawiono też chociażby na Jerome’a Boatenga, który z każdym dniem pobytu w Anglii robił się coraz bardziej sfrustrowany koniecznością gry na prawej obronie, aż w końcu oświadczył Manciniemu: „To nie jest moje miejsce na boisku. W Bayernie chcą mnie tam, gdzie czuję się najlepiej”. Kosztował 13 milionów.

Juppowi Heynckesowi idealnie udało się połączyć dopływ świeżej krwi z bawarskich drużyn młodzieżowych z wielkimi zakupami, których Bayern rokrocznie dokonuje. Kto wie czy nie jeszcze większej rzeczy dokonali klubowi prezesi, którzy mimo takiej polityki zakupowej potrafią utrzymać Bayern w świetnej kondycji finansowej i wypracowywać zyski. Przyciągać na stadion komplet 71 tysięcy widzów. Co mecz znaleźć chętnego na każde wolne krzesełko, jednocześnie zapewniając sobie gigantyczne zyski od sponsorów i tym samym utrzymywać księgi rachunkowe nie w czerwonych, a zielonych, optymistycznych barwach.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama