Jarosław Kołodziejczyk, prezes Piasta Gliwice: – Trener Brosz pracuje u nas o wiele lat za krótko

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2013, 15:42 • 9 min czytania

– Kiedy prezes zajmuje się wybieraniem i ocenianiem zawodników, to jest automatyczny koniec klubu. To tak jakby przyszedł do mnie trener i powiedział: „słuchaj, masz sobie zmienić sekretarkę”. Odpowiedziałbym mu: „spadaj”. Nie mogę narzucić trenerowi własnego zdania, bo później on mi z ludzkiej złośliwości powie, że tego piłkarza nie chce. Ja będę mu płacił pensje, a on będzie grzał ławę. Dlatego staram się być pasywny i wypowiadać swoje zdanie na zasadzie: „tak, stać nas” albo „nie, nie stać” – mówi prezes Piasta Gliwice Jarosław Kołodziejczyk, z którym zamieniliśmy dziś kilka słów na temat bieżącej sytuacji w zespole beniaminka, który niespodziewanie walczy o grę w pucharach.

Jarosław Kołodziejczyk, prezes Piasta Gliwice: – Trener Brosz pracuje u nas o wiele lat za krótko
Reklama

Regularnie przekonuje pan w mediach, że wiecie na czym stoicie i ewentualna gra w pucharach nie będzie dla was wyzwaniem organizacyjnym, a jedynie sportowym. Czy mimo tego kreślicie już jakieś wstępne plany, żeby przypadkiem nie zostać czymś zaskoczonym na ostatnią chwilę? – W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy odbyły się w Gliwicach mecze Polska – Włochy i Polska – Niemcy reprezentacji młodzieżowych, więc mamy już pewne doświadczenie jak organizować tego typu międzynarodowe wydarzenie. Obiekt Piasta jest zresztą zbudowany z myślą o tym, by takie imprezy robić u nas nawet znacznie częściej. Spełniamy wymogi UEFA, ludzie czekają na podobne widowiska, dlatego myślę, że poradzimy sobie bez problemu. A czy damy sobie radę sportowo? Nie mam pojęcia. Dopóki nie spróbujemy, trudno będzie sobie na takie pytanie odpowiadać.

Ewentualne eskapady do dalekiego Kazachstanu czy Azerbejdżanu też was nie zaskoczą?
– Finansowo na takiej wyprawie możemy nawet zarobić. Robiłem już nawet sondaż wśród członków naszego klubu biznesu i zainteresowanie jest spore. Myślę, że w razie czego oni wręcz sfinansują taką podróż dla siebie i dla drużyny. Sto osób – w tym właśnie kibiców – może polecieć jednym samolotem.

Reklama

Może pan szczegółowo wyjaśnić na czym polegają zastrzeżenia komisji licencyjnej, która objęła was nadzorem infrastrukturalnym? Z tego co wiem, chodzi o łatwe do wyeliminowania drobiazgi.
– Nie mieliśmy lodówki, noszy, brakowało miejsc na ławkach rezerwowych. Mimo że stadion był projektowany zgodnie z wymogami, to w międzyczasie ktoś zmienił przepisy i nie wprowadził vacatio legis. Myślę, że nie jest to w porządku, takich zmian powinno dokonywać się z wieloletnim wyprzedzeniem. Jeżeli czegoś ma być na stadionie więcej, to inwestor powinien o tym wiedzieć wcześniej, a nie tak, że nagle musimy wyrzucić ławkę rezerwowych albo ją pociąć na kawałki, a potem wstawić trochę większą. Nie jest to zbyt poważna sprawa, a będzie nas kosztować osiem tysięcy złotych – razy dwa, czyli prawie dwadzieścia tysięcy za tak drobną poprawkę.

Poza tym, że będzie was to kosztowało, rozumiem, że na czas te poprawki wprowadzicie?
– Raczej tak. Zleciłem już ich wykonanie, wszystko powinno być w terminie.

Przed Piastem mecz z Koroną, która – jak pokazuje ten sezon – zupełnie nie radzi sobie z grą na wyjazdach. Choć jest też dla wasz gorsza informacja, bo w związku z finałem Ligi Mistrzów musicie zagrać w czwartek, co raczej nie zachęci tłumów do przyjścia na stadion.
– Korona jest zespołem nieobliczalnym, stać ją na wszystko, także przygotowujemy się mocno, żeby dać jej radę. Tym bardziej, że w poprzedniej rundzie zaliczyliśmy z nią spektakularną klęskę. Na terminy i pogodę narzekać nie zamierzamy, bo na to nie mamy najmniejszego wpływu.

Do końca sezonu czekają was spotkania z Koroną, wyjazd na Konwiktorską i na koniec mecz z dzielnie walczącym o utrzymanie Bełchatowem. Przyjmujecie, że to dla was korzystny układ?
– Mamy szacunek do każdego z tych rywali i z każdym zagramy tak, jakby był to mecz o puchary.

Śledząc pana medialne wypowiedzi można odnieść wrażenie, że kiedy tylko zaczyna się rozmowa o potencjalnych wzmocnieniach drużyny, pan przyjmuje pozę: „a czy my mamy słaby skład, żeby go jeszcze wzmacniać?”. Wciąż nie zmienia się pańska optyka?
– A czy ja nie mam racji?

Kwestia aspiracji.
– Naszym głównym celem było utrzymanie w Ekstraklasie, jak każdego beniaminka. Jestem bardzo mile zaskoczony jak nam ułożył się ten sezon, ale uważam, że w swoich wypowiedziach miałem rację.

Pierwsza połowa ostatniego meczu z Podbeskidziem trochę wymknęła wam się spod kontroli, ale w drugiej wreszcie zobaczyliśmy takiego Piasta, jakiego coraz częściej zdarza nam się chwalić.
– Uważam, że gramy bardzo dobrze, natomiast oczekiwania są coraz większe, ludzie coraz częściej chcieliby, żebyśmy grali co najmniej jak Barcelona. Cóż, odrobinę nam jeszcze do niej brakuje. W tej rundzie mieliśmy mecze i lepsze, i gorsze. Były dobre momenty, były całkiem złe…

Natomiast ciągle wychodzi z tego pozytywna całość.
– Byłem ostatnio na finale Ligi Europy, która Benfica powinna bezdyskusyjnie wygrać, bo prezentowała się o klasę lepiej. Gdyby Chelsea nie nazywała się Chelsea, pewnie śmiało moglibyśmy powiedzieć, że w pierwszej połowie grała padlinę. A jednak wygrała. Dlatego nas też warto oceniać całościowo. Piłka to gra zespołowa, Nie można wyciągać wniosków przez pryzmat kilkudziesięciu minut.

Patrząc więc całościowo – wypada odnotować, że Piast jako jeden z niewielu klubów w Ekstraklasie od dawna ma stabilizację jeśli chodzi o sztab szkoleniowy. Trener Brosz, choć było to dawno temu, przetrwał w Gliwicach silne naciski. Sporo osób domagało się jego zwolnienia.
– Powiem szczerze: trener Brosz pracuje w Piaście o wiele lat za krótko.

Chce pan zrobić z Brosza polskiego Sir Alexa Fergusona?
– Ale to jest idealny przykład.

Tylko jakoś nie przystaje do realiów, w których się poruszamy.
– Oczywiście, ale moim zdaniem nie ma innej drogi. Proszę zapytać jakiegoś kolegi – biznesmena, jak często zmienia w firmie, na przykład, główną księgową. Zmienia raz na firmę, jak poprzednia odchodzi na emeryturę. My niestety w kółko fundujemy sobie zmiany trenerów, zmiany sztabu, robimy medialne igrzyska. W Piaście, póki mam na to wpływ, raczej tak nie będzie. Jak się ma jakiś plan na własną pracę, to trzeba go wykonać, nie można dać się rozkołysać zewnętrznym naciskom.

Twarde menedżerskie podejście.
– Serce trzeba zachować dla przyjaciół, natomiast Piast to spółka prawa handlowego, firma i nie można do tego inaczej podchodzić. Jeśli ktoś ma sentymenty, to powinien się tym zajmować najwyżej hobbystycznie. Ja zajmuję się zawodowo. Nie wyobrażam sobie w roli prezesa klubu pasjonata, który będzie kierował się wyłącznie sercem i swoimi sympatiami – to gotowa recepta na porażkę. Nie można być ślepo zapatrzonym na szybki wynik sportowy, bo to zwykle kończy się tragicznie. Wydaje się coraz więcej, a efekt jest coraz gorszy. Przykłady mamy w wielu klubach.

Obiecaliście piłkarzom jakieś dodatkowe premie poza tymi, które ustaliliście na początku sezonu?
– Wszystko zostało policzone dziesięć miesięcy temu. Od tamtej chwili zawodnicy dokładnie wiedzą za co i ile pieniędzy dostaną.

A przy tym zakładają pewnie, że faktycznie dostaną, co w polskich warunkach wcale nie jest takie oczywiste. Niedawno w magazynie ligowym Polsatu pan zdawał się być wręcz oburzony mówiąc o realiach, w których większość klubów nie wypłaca pracownikom nawet regularnych pensji.
– Bo to jest oburzające i dla mnie zupełnie niezrozumiałe. W Piaście, jak dotąd, nikt nie został oszukany. Jak widać, mamy pomysł, który od kilku miesięcy dobrze działa, ale nie dam sobie ręki uciąć, że ona działa na dłuższą metę. Za dwa, trzy lata powiem czy nasza recepta się sprawdziła.

Czy w klubie pojawiają się oferty dla czołowych zawodników? Nie da się ukryć, że kilku z nich tym sezonem mogło się nieźle wypromować. Choćby Podgórski – pierwszy przykład z brzegu.
– Na razie nic oficjalnego się nie pokazało. Tomasz jest z nami związany i myślę, że nie rozpatruje możliwości odejścia.

Pan naprawdę nie obawia się, że czekając z negocjacjami nowych umów do ostatniej chwili, sytuacja w którymś momencie może się nieco wymknąć spod kontroli?
– Cały czas czekam i nie przypuszczam, żeby cokolwiek wymknęło się nam spod kontroli. Robimy to samo od dwóch lat – mamy dogadanych zawodników, negocjujemy z nimi tylko wysokość kontraktów, umowy podpisujemy w ostatnim momencie. Parę okazji oczywiście nam uciekło, ale zakładam, że uda nam się zakontraktować tych zawodników, których chcemy dalej widzieć w klubie.

Jesteście aż tak konkurencyjni? Skąd to silne przekonanie?
– A kto w tej lidze lepiej płaci? Legia, Lech… Jak ktoś tam odejdzie, cóż, ja nie będę zatrzymywał. Ale tak – mam silne przekonanie, że jesteśmy konkurencyjnym klubem na polskim rynku. Płacimy dobrze, a przede wszystkim robimy to regularnie i na czas. Przychodzi pierwszy dzień miesiąca, my wykonujemy przelewy. Od wielu miesięcy nie zdarzyły mi się żadne zapytania o to, kiedy wypłaty będą na kontach. Po drugie – nie podoba mi się emocjonalne podejście na zasadzie: „muszę mieć zawodnika X za wszelką cenę”. Wolnych piłkarzy jest na rynku mnóstwo. Jak nie przyjdzie jeden, to na jego miejsce może przyjść pięciu innych o porównywalnej klasie. Jeśli ktoś mówi, że to nieprawda, to oznacza tylko, że ma źle rozpoznany rynek. Ale kiedy ja mówiłem, że obserwujemy stu różnych zawodników, to się ze mnie publicznie śmiano. Dziennikarze ze mnie kpili…

Ilu obserwujecie dziś?
– Kilkudziesięciu.

W jaki sposób? Z całym szacunkiem, trudno was posądzać o rozbudowaną siatkę skautów.
– Mamy kilku znajomych, którzy dla nas pracują i obserwują zawodników na bieżąco.

Wchodzą w grę kolejne nabytki z kierunku hiszpańskiego?
– Właśnie dzisiaj gościmy hiszpańską delegację. Mamy przyjaciół, którzy raz na jakiś czas do nas przylatują z różnymi nowymi pomysłami. Hiszpania jest świetnym rynkiem, chyba drugim po niemieckim, doskonale przygotowującym młodych ludzi do uprawiania piłki nożnej. W Polsce niestety mamy problem z tym, że lat temu dwadzieścia czy trzydzieści nie zainwestowano w obiekty szkoleniowe. Nie ma żadnych wojewódzkich ośrodków, w których funkcjonowałoby – dajmy na to – pięćdziesiąt różnych grup młodzieżowych objętych sensownym programem. Tego nam brakuje.

Próbujecie w ogóle rozwijać to szkolenie w Piaście?
– Próbujemy. Być może za kilka lat zobaczymy efekty. Dopiero podnosimy je na w miarę przyzwoity poziom, do tej pory był to robione raczej incydentalnie i niesystematycznie. Chcemy uruchomić system szkolenia od gimnazjów, być może w przyszłym roku od podstawówki. Natomiast we wspomnianej Hiszpanii to działa od dawna i dlatego także na tym rynku próbujemy szukać perełeczek.

Czy w pana opinii Ruben Jurado – patrząc z perspektywy czasu – się taką okazał?
– Myślę, że dobrze zapisał się w historii klubu. Wystarczająco dobrze, a sztab szkoleniowy cały czas nie powiedział ostatniego zdania na temat jego przyszłości. Ja nie będę się wtrącał, bo kiedy prezes zajmuje się wybieraniem i ocenianiem zawodników, to jest automatyczny koniec klubu. To tak jakby przyszedł do mnie trener i powiedział: „słuchaj, masz sobie zmienić sekretarkę”. Odpowiedziałbym mu: „spadaj”. Nie mogę narzucić trenerowi własnego zdania, bo później on mi z ludzkiej złośliwości powie, że tego piłkarza nie chce. Ja będę mu płacił pensje, a on będzie grzał ławę. Co z tego, że ja sobie wymyślę jakiegoś zawodnika, kiedy nie wiem czy on pasuje trenerowi do koncepcji. Dlatego staram się być pasywny i wypowiadać swoje zdanie na zasadzie: „tak, stać nas” albo „nie, nie stać”.

Ma pan już wiedzę na co będzie was stać w najbliższej przyszłości? Jak może wyglądać kolejny rok budżetowy w porównaniu z obecnym, w którym macie – zdaje się – sumę 18 milionów złotych?
– Czekamy na dotacje. Dopóki nie wiem jaką sumę przeznaczy dla nas miasto, nie potrafię powiedzieć na co nam wystarczy, a na co będzie brakować, ale jesteśmy dobrej myśli.

Rozmawiał PAWEف MUZYKA

foto: piast.gliwice.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama