Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

21 maja 2013, 15:07 • 10 min czytania

David Moyes podpisał sześcioletni kontrakt z Manchesterem United. Jak na tamtejsze warunki, rzec można, że wzięli faceta na okres próbny… Tę informację przyjęto z wielkim zrozumieniem, nawet w Polsce, gdzie przecież żaden klub trenera nie zatrudnia. Ł»aden, nie pomyliłem się. Są tylko „osoby tymczasowo pełniące obowiązki”. Bo przecież trener w poważnym futbolu to taki gość, który może drużynę ułożyć po swojemu, wywalić nawet cały skład, jeśli cały mu nie pasuje, zatrudnić samych nowych zawodników, jeśli czuje, że tego właśnie potrzeba. A potem może tę grupę ludzi trenować w kierunku własnych idei, przez rok, przez dwa… Różnie to bywa.
Rozumiemy to doskonale, gdy mowa o np. o lidze angielskiej, ale zatykamy uszy, gdy chodzi o ligę polską. Chcemy przenosić wzorce z Zachodu, o tak, ciągle powtarzamy, że Anglia to, Anglia tamto, ale kiedy jest czas, by te wzorce naprawdę przenieść, to robimy po swojemu. Byle jak. A wszystko na żądanie kibiców, którzy tak raz dziennie by kogoś wywalili, zanim włączą Canal+ i zaczną napawać się atmosferą angielskich boisk. I zanim napiszą na Facebooku: „Ferguson, 26 w jednym klubie, szacunek!”.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

W Polsce trener niczego nie osiągnie, ale nie dlatego, że jest słaby. Moim zdaniem – jest niezweryfikowany. Może jest słaby, ale może nie, nikt tego nie wie. Jeśli ktoś mu daje drużynę, to przecież nie dlatego, że ta drużyna grała bardzo dobrze, tylko dlatego, że grała bardzo źle. Skoro grała bardzo źle, to przecież nie dlatego, że miała w składzie samych świetnych piłkarzy. Przychodzi więc szkoleniowiec i z reguły ma bramkarza, który puścił dwadzieścia szmat w rok, pomocnika, który nie zanotował żadnej asysty i napastnika, który trafia raz na rundę. Ma do tego zespół nauczony zachowań, które nowy trener ma prawo uznać za złe. Co może zrobić? Jakie dostaje narzędzia? Ł»adnych. Dostaje polecenie – za dużo nie zmieniaj. Pogadaj z nimi, może natchnij jakoś, popracuj nad atmosferą, weź do kina czy coś.

Kiedy przychodzi trener, to znaczy, że coś nie działało. Jeśli coś nie działało, to wymaga naprawy. Naprawa często wymaga wymiany starych części na nowe. Albo innej koncepcji pracy całego mechanizmu. Albo jednego i drugiego. To jak z naprawą samochodu. Jeszcze nie słyszałem, by ktoś naprawił niejeżdżący samochód poprzez rozmowę motywacyjną („jedź, mój polonezie, jedź!”).

Reklama

Potrafię sobie wyobrazić, że do dowolnego polskiego klubu (np. wkrótce zmiana czeka Wisłę i Jagiellonię) przychodzi trener i mówi: – Czternastu piłkarzy do zwolnienia, ośmiu z przyczyn sportowych, a sześciu z przyczyn mentalnych. Potrzebuję dziesięciu milionów złotych na nowych graczy. Inaczej tego nie biorę.

Powiecie – absurd! Jak dziesięciu, śmiech na sali, mrzonki, nikt tyle nie da. A przecież tak to właśnie powinno wyglądać. Kwota jest umowna.

Rafa Benitez w Liverpoolu wydał 229 milionów funtów na nowych piłkarzy (część tej kwoty odzyskał ze sprzedaży starych). Sprawdzam kurs funta… Zaraz, zaraz… Daje to ponad 1,1 miliarda złotych! Ale co tam Benitez. Ranieri w Chelsea potrafił wydać 150 milionów funtów na nowych graczy (Scott Parker za dychę i Damien Duff za piętnastaka – trzeba mieć nie po kolei w głowie), a później kolejne 160 milionów funtów Mourinho dorzucił w dwa następne. Jeśli jeden trener, który wydał MILIARD złotych bije się z drugim trenerem, który wydał PÓŁTORA MILIARDA, to siłą rzeczy musi to być rywalizacja na innym poziomie, niż nawalanka dwóch bejów pod monopolowym.

Wróćmy więc do tych umownych dziesięciu milionów… Czy gdyby trener polskiego klubu zażądał na wzmocnienia jednej setnej tego, co wydaje trener w Anglii, to byłoby to z jego strony bezczelnością? A jednej dwusetnej? Jeszcze raz: nie w kwocie rzecz, ale w tym, by trener był osobą faktycznie decyzyjną. Moyes na dzień dobry dostał od Manchesteru United sześć lat, w trakcie których wyrwie kilka chwastów, przegoni kilku bumelantów, kogoś sobie drogo kupi, kogoś tanio sprzeda, pomajstruje przy taktyce. Zrobi WفASNÄ„ drużynę. Który trener w Polsce zrobił własną drużynę? Który miał komfort wymiany 11 zawodników z podstawowego składu i z niego nie skorzystał?

Każdy zbiera odpadki po pracy wywalonego na pysk poprzednika i próbuje udawać, że migusiem upichci coś smakowitego.

Futbol to oczywiście nie tylko kasa, można wygrać więcej, a wydać mniej. Jednak w Polsce z reguły wydać nie możesz. Analizujemy taktyki wymyślane przez wielkich szkoleniowców, ich koncepcje gry, spijamy złote myśli z ich ust… Martin Jol mówi: – Jeśli nie strzelisz gola w ciągu trzech podań po przechwycie, to już nie strzelisz, wszystko opiera się na szybkim ataku, gdy przeciwnik nie jest ustawiony… Powiedzcie mi, jak możemy ocenić polskiego trenera, jeśli on ma swoją ulubioną wizję, np. lubi właśnie przeprowadzać błyskawiczne kontry z użyciem szybkich skrzydłowych? Potrzebuje do tego po pierwsze – wiadomo – szybkich skrzydłowych, po drugie kogoś, kto do nich zagra długą piłkę. Ale w klubie na jednym skrzydle emeryt, na drugim kulawy, dograć też nie ma kto. W jaki sposób taki trener może zrealizować swój plan? Nowych nie kupi, nawet starych nie sprzeda (mają kontrakty, trzeba ich trzymać). Owszem, mógłby sobie znaleźć jakichś młodych, powoli klecić zespół, ale przecież zanim skleci, to zostanie zwolniony – bo powiedzą, że drużyna nie robi postępów.

Kiedyś pytam jednego…
– A ci twoi pomocnicy to nie mogliby tak trochę dłużej utrzymywać się przy piłce, pokopać trochę w środku pola?
– A ty ze swoim instruktorem tenisa nie mógłbyś tak poprzebijać trochę dłużej, tak z trzydzieści uderzeń bez siatki czy autu?
– Nie, bo jeszcze nie umiem.
– No i oni też nie umieją.

I druga scenka, dawna trzecia liga, lata temu. Mówi trener do prezesa…
– Prezesie, musimy kupić piłki do treningu.
– Teraz to ja przez ciebie muszę najpierw kupić mecz!

Pewnie mało kto pamięta, że na początku sezonu trenerem Ruchu był Tomasz Fornalik. Wywalili go, zanim dobrze usiadł. Dwóch piłkarzy z Chorzowa mówiło mi wtedy: – Bardzo dobry szkoleniowiec! Ale co z tego, jeśli dostał trzy razy w czapkę i prezes uznał, że pora na kogoś nowego. Później ten sam prezes – w końcu światowiec – powie, że podziwia Manchester United i przez myśl mu nie przejdzie, że Ferguson przez pierwsze nie mecze, ale całe lata w MU zdawał się być rzadkim parodystą.

Polscy trenerzy nie korzystają z podstawowych narzędzi – nie mogą dobierać sobie zawodników (a jeśli już, to tylko zawodników bezrobotnych, czyli nędznych) i nie mogą powoli dziergać sobie drużyny. Na pierwsze nie ma kasy, na drugie nie ma czasu. A przecież ostatnie sezony pokazują, że cierpliwość popłaca. Waldemar Fornalik nie od razu podbijał ligę z Ruchem Chorzów, Górnik Adama Nawałki – bez względu na tę wiosnę – też dopiero po jakimś czasie zaczął odpowiednio funkcjonować. W pierwszej lidze faworytów postraszył Dolcan Ząbki, w którym trener nie zmienił się od trzech lat! Najlepsze wyniki odnoszą ci, którzy pracują długo i można zadać sobie pytanie: czy dlatego pracują długo, bo są dobrzy, czy są uważani za dobrych, ponieważ pracują długo? Do przemyślenia.

Za chwilę wyleci Hajto, który niczego wielkiego póki co w Białymstoku nie zrobił, ale też niczego jakoś bardzo nie popsuł. Ot, średnie wyniki średniej drużyny (wyniki może trochę poniżej średniej, ale bez dramatu). Uznamy zgodnie, że się facet nie nadaje, może to i prawda, ale… może nie. Bo nigdy się nie dowiemy, co by było, gdyby popracował dłużej. Nigdy się nie dowiemy, czy nie wyciągnąłby wniosków, nie ocenił należycie piłkarzy, z którymi przyszło mu pracować i czy nie przeprowadziłby rozsądnej selekcji. Nigdy też nie dowiemy się, czy nauczyłby się czegokolwiek na własnych błędach.

* * *

Sytuacja z Tomaszem Fornalikiem w Ruchu jest znamienna. Prezes był pewny, że ma szkoleniowca na lata, a nie miał nawet na miesiąc. Odwidziało mu się. W Poznaniu Izabella فukomska-Pyżalska chciała budować piłkarską potęgę i uznała, że jak będzie zmieniać trenera dwa razy w trakcie rundy, to zawodnikom wyjdzie to na dobre. Cóż, właśnie Warta spada do drugiej ligi. Przykładów można podawać mnóstwo, ale wszystko sprowadza się do jednego pytania: czy prezesi w ogóle zastanawiają się, kogo chcą mieć na ławce i dlaczego? Czy wiedzą, który trener będzie chciał grać z kontry, a który atakiem pozycyjnym i jakimi piłkarzami dysponuje?

Prezes Borussii Dortmund zapytany, dlaczego zatrudnił Kloppa, odparł: – Bo jak graliśmy z prowadzonym przez niego Mainz, to zawsze nam się wydawało, że ich jest więcej na boisku.

Klub wysyłał skautów na treningi prowadzone przez Kloppa, obserwował, jak reaguje w sytuacjach kryzysowych, jak kieruje drużyną, jakim generalnie jest człowiekiem, jaką taktykę będzie stosował i czy będzie ona odpowiednia dla Borussii. Który prezes w Polsce zastanawia się, czego oczekuje od szkoleniowca? Który zastanawia się, dlaczego chce powierzyć zespół człowiekowi X, a nie Y? U nas to działa jednak na innych zasadach, znanych z telewizji: „bęben maszyny losującej jest pusty, następuje zwolnienie blokady i rozpoczynamy losowanie”.

Warto przeczytać fragment znakomitej książki Grahama Huntera „Barca, za kulisami najlepszej drużyny świata”. Kataloński klub był kiedyś blisko zakontraktowania Jose Mourinho, wysłannicy Barcelony spotkali się z portugalskim trenerem w Lizbonie. Wiedzieli, że potrzebują człowieka, który będzie chciał grać systemem 4-3-3 (ciekawe, czy prezes Jagiellonii wie, jakim systemem ma grać jego zespół w następnym sezonie), a ten warunek Mourinho spełniał, ponieważ podobne ustawienie wielokrotnie stosował w Chelsea. No dobrze, do rzeczy…

Jednak podczas spotkań po prezentacji – Ingla i Begiristain rozmawiali z Mourinho indywidualnie, by potem znów dyskutować we trójkę – pojawiła się kwestia, która zaniepokoiła obu Hiszpanów. Igla to potwierdza: – W pewnym momencie powiedziałem do niego: „Jose, nasz problem z tobą polega na tym, że za bardzo grasz z mediami. Jest w tym zbyt wiele agresji i prowokacji. Trener jest symbolem klubu. Trzy konferencje w tygodniu, rozmowa z mediami przez godzinę, otwieranie ognia w różnych kierunkach – to wszystko jest sprzeczne z naszym stylem”. Odpowiedział na to: „Wiem, ale na tym właśnie polega mój styl pracy i tego nie zmienię”. I dodał: „Spójrzcie na Van Gaala. Za jego pierwszej kadencji był twardy, arogancji i odniósł sukces. Za drugim razem zachowywał się w klubie jak matka, zupełnie zmienił styl i poległ”. Podsumowując naszą wizytę u Jose Mourinho trudno było zaprzeczyć, że potrafi być uprzejmy, nawet czarujący, bardzo simpatico. Świetnie się wspólnie bawiliśmy, rozmawiając o futbolu, o ideałach, jakie wyznaje. Mourinho słynął jako numer jeden i rzeczywiście był najlepszy w promowaniu się. Niestety jednak nie słuchał tego, co mówią inni.

I to było kluczem. Dla Ingli i Begiristaina linia rozumowania Mourinho stała się jasna. Uważał, że skoro w Barcy zapanował chaos, którego efektem były złe wyniki, jej zarząd nie zna dróg wyjścia – zna je tylko on. Nie usłyszał sygnałów ostrzegawczych, kiedy dyrektorzy wyraźnie namawiali go do wyrzeczenia się miłości polemik. Wyraźnie było widać, że pomylił się w ocenie, do kogo w klubie należy władza. Mourinho uważał, że jego wyniki z FC Porto i Chelsea, pełna kontrola nad transferami w obu klubach, dzięki dominującym wpływom Jorge Mendesa, jego przeszłość na Camp Nou i umiejętność trzaskania biczem (której nie posiadał Rijkaard) czynią z niego rozdającego karty. Była to, według jego standardów, zdecydowanie błędna ocena. To Ingla i Begiristain mieli bowiem asa w rękawie. Od nich zależało, komu oddadzą drużynę i nie czuli się zdesperowani, by zrobić to natychmiast. Nie byli skazani na Mourinho, bo już w tym momencie przeczuwali, że to Guardiola najlepiej nadaje się na zbawcę Barcelony.

Ingla wracał z Lizbony z potwierdzeniem wszystkich najgorszych przeczuć – postawa Mourinho była nieodpowiednia. Begiristain miał podobne obawy. Był co prawda przekonany, że jeśli Mourinho zostanie trenerem Barcy, za 3,5 miesiąca, w czerwcu 2008 roku, drużyna na pewno zacznie odnosić sukcesy. Dyrektor sportowy wiedział jednak, że Mourinho nie zrozumie, dlaczego klub nie chciał pożarów w mediach, dwa, trzy razy w tygodniu, wywołanych jego grami psychologicznymi z trenerami rywali. Co więcej, Bask zdawał sobie sprawę, że wartości, które tak bardzo ceni się w Barcy – bezwzględny szacunek dla przeciwnika i przyjmowanie porażek z godnością – Mourinho nigdy nie przyswoi sobie nawet w połowie.

Był pewny na sto procent i pozostaje do dziś dzień, że Barca pod wodza Mourinho trenowałaby pilnie, grała przyzwoicie, pragmatycznie i zdobywała trofeum za trofeum. Jednakże byłyby to zwycięstwa pyrrusowe, bowiem zachowanie Portugalczyka kosztowałoby socios i zarząd utratę międzynarodowej renomy Barcelony i zaprzeczenie wszystkich niematerialnych idei, tak istotnych w klubie. „Mes que un club”? To Mourinho był czymś ważniejszym niż klub.

U nas trenerowi zadaje się jedno pytanie: – Weźmiesz to do czerwca, za dyszkę?

Najnowsze

Ekstraklasa

Jagiellonia w więzieniu! W Alkmaar „nie chcieli Polaków”, jak jest teraz?

Szymon Janczyk
YouTube Logo
Jagiellonia w więzieniu! W Alkmaar „nie chcieli Polaków”, jak jest teraz?
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama