Reklama

Inter i Napoli usypiają, Sampdoria zbiera oklep. Bywały lepsze dni z Serie A…

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2018, 23:43 • 4 min czytania 11 komentarzy

Ech… Weekendy mijają za szybko. Już jutro poniedziałek, więc znowu trzeba będzie wcześnie wstać do roboty. A skoro tak, to wypadałoby się wyspać. Nikt nie lubi zaczynać tygodnia od pójścia zmęczonym do pracy. Na szczęście z pomocą przyszły nam dziś Inter oraz Napoli, które do krainy snów wysłałyby nawet ludzi z największą bezsennością.

Inter i Napoli usypiają, Sampdoria zbiera oklep. Bywały lepsze dni z Serie A…

Może chociaż piekarze na tym skorzystają? Oni muszą wstawać tak wcześnie, że dla niektórych aż późno. Nie jesteśmy jednak pewni, czy nawet im to spotkanie się podobało, wszak było ono profanacją w ramach uprawianego przez nich zawodu. W skrócie – jedni męczyli bułę, drudzy zaś patrzyli, jak ci pierwsi męczą bułę i chyba nie do końca chcieli im przeszkadzać.

Teoretycznie to po Napoli spodziewaliśmy się więcej. Albo przynajmniej spodziewaliśmy się ładniejszej gry, lecz zamiast tego obejrzeliśmy tylko jak podopieczni Maurizio Sarriego wymieniają podania w nieskończoność. To właśnie o takiej grze mówił kiedyś Guardiola, wkurzając się, żeby futbolu opartego na posiadaniu nie nazywać „tiki-taką”, bo zakłada ona posiadanie piłki dla samego jej posiadania. Sztukę dla sztuki, którą dziś uprawiali goście. 66% posiadania futbolówki, aczkolwiek konkretów żadnych. Jakieś tam sytuacje niby się trafiały, na początku szarżował Allan, lecz zagrożenie płynące z tych akcji było znikome.

Z drugiej strony należy tu oddać Spallettiemu, iż dobrze ustawił swoją drużynę. Na przedmeczowej konferencji prasowej wymieniał ofensywne atuty neapolitańczyków, więc to całkiem naturalne, że skupił się głównie na neutralizacji tychże mocnych stron przeciwników. Niestety, on może i doceniał taką grę swoich piłkarzy, nas jednak strasznie to zmęczyło.

Dopiero w drugiej połowie coś drgnęło po jednej i drugiej stronie. Parę minut po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę mieliśmy parę ciekawych sytuacji w krótkim czasie. Najpierw w słupek, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, uderzył Skriniar. Za chwilę groźnie uderzał Lolo Insigne, a potem Koulibaly prawie zapakował Pepe Reinie samobója. Cholera, panowie, nie można tak było od razu?

Reklama

No i… Nie można było tak dłużej? Druga połowa rzeczywiście była nieco ciekawsza, ale właśnie, tylko nieco. Niby tempo się zwiększyło, niby Napoli napierało jeszcze mocniej, a Inter miał okazję do paru groźnych kontr. Kiedy jednak przychodziło do przekucia tych wszystkich nieźle zapowiadających się akcji w groźny strzał, wtedy zawsze pojawiał się problem. Trochę tak jakby zawodnicy z obu zespołów nie wiedzieli co zrobić w najważniejszym momencie – niczym Eder, po kontrze rozprowadzonej przez Brozovicia, gdy nie mógł zdecydować się na przyjęcie, zwód lub strzał. Efekt? Pinball między nogami i piłka dla rywali.

Liczyliśmy, że może chociaż Zieliński rozrusza nieco towarzystwo. Krótko po wejściu na boisko za Hamsika zaliczył groźną stratę, potem raz wpadł w pole karne i to w sumie byłoby na tyle z 20-minutowego występu Polaka. A De Bruyne siedział wtedy przed telewizorem i skromnie chichotał. Zresztą, kumple z drużyny Piotrka też nie potrafili wykorzystać paru błędów indywidualnych Interu, na przykład przy wyprowadzaniu piłki. Arek Milik? Pojawił się na murawie na ostatnie pięć minut, ale w takim czasie po prostu nie zdążył pokazać nic ciekawego.

Z tego wyniku żadna z drużyn nie może być zadowolona. Napoli, bo nie tak walczy się o scudetto. W środę Juve będzie mogło odskoczyć już na 4 oczka, jeśli w zaległym meczu pokona Atalantę. Nerazzurri? – Siedem lat bez Champions League? Nawet nie chcę o tym myśleć. Powrót do Ligi Mistrzów byłby sukcesem na miarę zdobycia Scudetto – mówił przed meczem Diego Milito. Lazio oczywiście nadal jest w zasięgu, ale jeśli Inter nie poprawi za chwilę swojej gry, to wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby Rzymianie wkrótce im uciekli. A czas goni…

Inter – Napoli 0:0

***

Kilka godzin wcześniej Crotone zlało Sampdorię aż 4:1! Był to mecz na tyle absurdalny, że nadal do nas nie dochodzi sposób, w jaki zespół z Genui został pokonany. Prawda jest jednak okrutna – gospodarze wyglądali tego dnia na drużynę, która zwyczajnie była o co najmniej klasę lepsza.

Reklama

Głównym katem bandy Giampaolego okazał się Marcello Trotta. Włoch dwukrotnie skorzystał ze szkolnych błędów Jacopo Sali. Najpierw zastępca Bartka Bereszyńskiego nie pokrył rodaka przy rzucie rożnym, a następnie sprokurował rzut karny. Trotta uderzył z „wapna”, ale Emiliano Viviano obronił. Gol ostatecznie padł – dobił Adrian Stoian. W 37. minucie było już 3-0 dla Crotone. W roli głównej znów wystąpił Marcello. Golkiper Blucerchiatich obronił strzał Benaliego, ale Trotta znów był tam, gdzie powinien, wbijając gwóźdź do trumny Sampdorii.

Druga połowa okazała się biciem głową w kalabryjski mur. Ostatecznie udało się raz ukłuć Crotone, a zrobił to Duvan Zapata.  Wynik ustalił samobójczym trafieniem Silvestre. Karol Linetty włączył niestety „tryb ducha”, zaś Dawid Kownacki nie powąchał murawy.

Crotone 4:1 Sampdoria (3:0)
1:0 Trotta 6′
2:0 Stoian 23′
3:0 Trotta 37′
3:1 Zapata 70′
4:1 Silvestre (sam.) 85′

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Weszło

Komentarze

11 komentarzy

Loading...