Organizatorzy igrzysk w Tokio w 2020 r. zaprezentowali oficjalną maskotkę. Zabawka jak zabawka, jak to u Japończyków – trochę futurystycznie i w nawiązaniu do bajek, które ogarniają chyba tylko oni sami. Ale my nie o tym. W internecie czytamy, że to brzydota, graficzny paszkwil i bardziej gryzak dla psa niż maskota tak dużej imprezy. Tyle że naszym zdaniem, w porównaniu z projektami sprzed lat, to i tak jest jak dzieło Michała Anioła. Przyznaliśmy więc medale dla trzech najbrzydszych maskotek olimpijskich ever.
Autorem zwycięskiego projektu dla Tokio był 43-letni grafik Ryo Taniguchi. Zgłoszeń było od groma, bo ponad dwa tysiące, ale wygrała właśnie jego praca. Wszystko było w rękach japońskich dzieciaków, bo w głosowaniu wzięli udział – jak podaje MKOl. – uczniowie z blisko 17 tys. szkół. Czy nam się podoba? Prawdę mówiąc taka sobie, jutro pewnie nie będziemy o niej pamiętać, tak jak nie pamiętamy, jak wyglądała maskotka zakończonych niedawno igrzysk w Pjongczangu. Ale czy jest najgorsza?
W Korei wszystkie medale już rozdane, dlatego my przyznajemy krążki dla najbrzydszych olimpijskich maskotek. Tak brzydkich, że w osiągnięciu sukcesu nie pomógłby im nawet najwyższej jakości ruski doping.
Brązowy medal wędruje do…
… jamnika „Waldiego”, czyli frontmana igrzysk w Monachium w 1972 r. Była to pierwsza oficjalna maskotka zatwierdzona przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. I można powiedzieć, że organizatorzy igrzysk pod względem marketingowym od razu zeszli na psy.
Nic dziwnego, że wyszła taka kupa, skoro Niemcom nie chciało się nawet zlecić tego profesjonalistom. Jak opisuje Maria Rotkiewicz, autorka ciekawego opracowania „Maskotki i symbole olimpijskie”, jamnika wydumał sobie Willi Daume, szef komitetu organizacyjnego, który miał po prostu takiego zwierzaka w domu. Poza tym psy tej rasy należą do najbardziej popularnych w Bawarii. Pół biedy, że kreatywny Willi nie wziął się jeszcze za wykonanie projektu. Twórcą maskotki był bowiem znany grafik Otl Aicher, a modelem 84-dniowy jamnik o imieniu „Cherie von Birkenhof”.
Cóż, wyszło jak wyszło.
Srebrny medal otrzymują…
… Sukki, Nokki, Lekki i Tsukki, czyli maskotki zimowych igrzysk w Nagano 1998 r. W pierwszej chwili kompletnie nie mogliśmy zrozumieć „co artysta miał na myśli”, jaką głębię chciał pokazać, którym stylem operował. Bardziej wyglądało na to, że gość szukał inspiracji podczas zakupów w szmateksie grzebiąc w skrzyniach z miśkami.
A to sowy. A żeby być dokładnym, chronione sowy śnieżne. Jak tłumaczyli potem autorzy projektu, każda z nich symbolizowała jeden rok z czterech lat oddzielających igrzyska. Najciekawsze jest jednak to, że sowy pierwotnie miały być ubranymi w kurtkę i czapeczki… łasiczkami. Te dostały jednak kosza, kiedy podczas wytyczania tras narciarskich pracownicy natknęli się właśnie na chronione sowy. Japończycy uznali, że te bardziej się nadają.
Złoto olimpijskie bezdyskusyjnie zdobywa…
… „Amik”, czyli maskotka igrzysk w Montrealu w 1976 r. Twórcami tego epokowego dzieła godnego Luwru była trójka kanadyjskich artystów Yvon Laroche, Guy St. Arnaud i Pierre Yves Pelletier pod kierownictwem niejakiego Georgesa Huela.
Pamiętacie jak w filmach psychiatra podsuwa pacjentowi kartki z namalowanymi kleksami pytając, co na nich widzi? Można zażartować, że to właśnie to. Gdybyśmy byli pacjentami, moglibyśmy powiedzieć, że to owinięta wstążką rakietka do tenisa stołowego, ale równie dobrze spalony w piekarniku kurczak ubrany w coś na wzór nazistowskiej opaski. Albo czarna plama.
Tymczasem to bóbr. Organizatorzy wybrali właśnie jego, bo to dostojne zwierzę znajduje się w herbie Montrealu. Poza tym bóbr to jak wiadomo synonim pracowitości. Szkoda tylko, że projektanci tej maskotki byli leniami.
Fot. olympic.org