Na boisku nie bał się nikogo i niczego. To jego rywale obawiali się najbardziej, w pewnym momencie w hobby zamienił nawet ich zastraszanie. Już za młodu zaczął rozstawiać przeciwników oraz kolegów z drużyny po kątach i nie przestał ani wtedy, gdy jako gówniarz wszedł do dorosłej szatni, ani kiedy wylądował na obczyźnie. Nie gryzł się w język, a kompromisy, miłe słówka i klepanie po plecach nie były dla niego. On wyznawał filozofię szybkiej żółtej kartki. Na boisku i w życiu. Zameldować się butami na nogach przeciwnika, a potem zastanawiać, co dalej.
– Jak poznałem Adama, to on był jednym z wielu młodzieżowców wchodzących do drużyny. A jednak już wtedy był wojownikiem, w sumie aż za bardzo, bo grał łokciami i to trochę raziło. Pojawiały się głosy pretensji, że ja czy inni trenerzy tego nie temperowaliśmy. Moim zdaniem to boisko powinno zweryfikować jego zachowanie, zrobić porządek, jeśli zachodziła potrzeba. Tak się jednak nie działo, więc Adam pozwalał sobie na wiele. Zwracałem mu uwagę, ale skoro sędziowie często nie karali tych zachowań, to Adam nadal robił rywalom krzywdę. Choć też momentami wynikało to z ferworu walki – wspomina swojego podopiecznego Piotr Piekarczyk, były trener GKS-u Katowice.
Tego, czego nie oduczył się przy Bukowej, nie wyzbył się aż do ostatniego meczu w karierze. To sprawiło, że w kolejnych klubach bił wszelkie kartkowe rekordy. W najbardziej urodzajnych pod tym względem sezonach wyłapał po osiemnaście takich upomnień. Wiedział przy tym, jak uniknąć kartki czerwonej, o czym w swojej biografii opowiada Grzegorz Szamotulski:
– Będzie kartka.
– Czerwona czy żółta?
– Żółta na pewno, boję się czerwonej.
– A za co?
– Jest tam taki frajer u przeciwników. Od dawna chcę go zapierdolić. Ale mam plan. W pierwszej minucie sędziowie nie dają czerwonych. To znaczy dają, ale rzadko. Pierdolnę go w pierwszej minucie.
Gdy tylko arbiter rozpoczął mecz, Adam wypadł jak z katapulty z naszej połówki i znienacka władował się makabrycznym wślizgiem w nogi upatrzonej wcześniej ofiary.
Sędzia podbiegł – żółta! I ostra reprymenda. Krzyczy:
– Ostatni raz! Ostatni raz!
Gdy widział u przeciwnika oznakę słabości, od razu dociskał go do ściany. W swojej książce „Szamo” wspomina też, jak jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zmiażdżył psychicznie Andreasa Ivanschitza.
W zespole gości Marcin Adamski. Adam pochodzi do niego i mówi:
– Zobacz, co zrobię z tą waszą pizdą.
Następnie kieruje się w stronę Andreasa Ivanschitza, wschodzącej gwiazdki austriackiej piłki. Dobry zawodnik, ale miękki, o słabej psychice. Adam staje przed nim, jego twarz staje centymetr od twarzy skołowanego pomocnika Rapidu.
Nagle…
Adaś zaczyna warczeć. Ale nie tak warczeć jak silnik traktora, to jest raczej ryk wściekłego lwa. Warczy tak, że normalny człowiek zeszczałby się w gacie ze strachu. Nie wiadomo przecież, czy ten szaleniec za chwilę naprawdę nie ugryzie.
– Argh! Argh! Arghhhhhhhhh!!!
Ivanschitz aż skulił się przerażony. W meczu nie zanotował ani jednego udanego zagrania, a zaraz po przerwie poprosił o zmianę. Ilekroć widział podbiegającego Adama, marzył tylko o tym, by pozbyć się piłki na czas.
Tak samo bezpardonowy jak na boisku i w tunelu prowadzącym na murawę, był i w rozmowach. Prywatnych, ale i tych przelanych później na papier. Jak wspomina jego ojciec Ryszard, zapłacił za to reprezentacyjną karierą.
– Żałował, że nie zaistniał w reprezentacji. Ale było w tym trochę jego winy. Gdy grał w Leverkusen, Christoph Daum zwolnił go na mecz kadry w ostatniej chwili, Janusz Wójcik zdążył już w jego miejsce powołać bodaj Dariusza Gęsiora. A że Adam raptus, to powiedział parę słów za dużo, pokłócił się z Wójcikiem. Potem fiknął też do Pawła Janasa, że nie powołał do kadry jego, ważnej postaci ligi austriackiej, tylko Kałużnego, rezerwowego, który często lądował nawet na trybunach.
***
Fragment wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”:
– Jak pan skomentuje powołanie do reprezentacji Radosława Kałużnego?
– Jestem zaskoczony.
– Pytamy, ponieważ gra pan na tej samej pozycji. A raczej pan gra, a Kałużny ogląda mecze z trybun.
– Ja do Radka nic nie mam, to jest bardzo dobry piłkarz i bardzo dobry kolega. Jednak nie ma miejsca w składzie Bayeru, a siedzenie na ławce lub na trybunach to za mało, by dostawać powołanie. Nie wydaje mi się to w porządku wobec zawodników, którzy co tydzień rozgrywają swoje spotkania. Choćby wobec takich piłkarzy jak ja. Trener Janas uważa, że liga austriacka jest słaba, a wydawało mi się, że już Austria Wiedeń w Warszawie pokazała, jaki naprawdę jest poziom futbolu w tym kraju.
– Janas powinien wreszcie przyjechać do Austrii?
– Na pewno by mu to nie zaszkodziło. Sięga po Kałużnego i nie wiem, na czym to opiera.
***
– Adam nie powinien tego wywiadu udzielać, ale miał duże pretensje do Janasa. Kiedy Janas pojechał już na mecz do Austrii, Adam akurat nie strzelił karnego. Nigdy nie pudłował, ale wtedy obecność Janasa go zdeprymowała. Nigdy nie miewał tremy przed meczami, a jednak wtedy poniosły go nerwy – dodaje pan Ryszard.
Ojciec, pan Ryszard
Selekcjonerów pouczał odnośnie dokonywanych wyborów, a trenerów… zwalniał. Jako że był ulubieńcem prezesa GKS-u Mariana Dziurowicza, miał u niego ogromny posłuch. Gdy więc nie do końca było mu po drodze z trenerem Piotrem Piekarczykiem, szepnął jedno czy dwa złe słowa i pozbył się problemu.
– Przy okazji meczu w pucharze UEFA z Bordeaux, zdjąłem go w przerwie. Miał kontuzję i widać było, że nie jest w grze. Popełniał masę błędów, mogliśmy zaprzepaścić ten dwumecz, Francuzi stwarzali sytuacje i trzeba dziękować Januszowi Jojce, że to wybronił. Wiedziałem, iż zdjęcie go będzie niepopularną decyzją, Dziurowiczowi zależało na jego promowaniu, puchary były wizytówką, możliwością pokazania zawodników, których się wystawia na sprzedaż. Wiem, że zadra za zmianę w meczu z Bordeaux w nim została. To wyszło po moim zwolnieniu. Sam Adam przyznał mi się później, iż trochę do tego zwolnienia dołożył, rozmawiając w pewnym momencie o mnie z Dziurowiczem. Ale chyba nie dawało mu to spokoju, bo przyjechał po roku od mojego zwolnienia i mnie przeprosił – wspomina były szkoleniowiec Gieksy.
Jego zdanie respektował nie tylko Marian Dziurowicz dostrzegający w nim potężny talent, który będzie w stanie sprzedać za granicę za niezłe pieniądze, pozwalające klubowi na pozostanie konkurencyjnym. W pewnym momencie wraz ze Sławomirem Wojciechowskim w mocnym uścisku trzymali całą szatnię GKS-u.
– Kiedy grał w GKS-ie, pracowałem jeszcze w ośrodku TVP Katowice, często bywałem przy Bukowej. Był taki czas, że miał razem ze Sławomirem Wojciechowskim taką kontrolę nad całą szatnią, że zawsze tylko oni stawali do wywiadów. Pamiętam jak kiedyś chciałem przeprowadzić rozmowę z jednym z młodych piłkarzy, jakaś historia z nim była, to powiedział mi, że ma zakaz od tych dwóch zawodników – wspomina Bożydar Iwanow, dziennikarz Polsatu Sport.
Rozstawianie po kątach zaczęło się jednak znacznie, znacznie wcześniej. Adam nigdy nie miał szczególnego respektu dla starszych, na co pozwalały mu naprawdę duże umiejętności piłkarskie. I nie tylko.
– Brał udział we wszystkich olimpiadach, był postacią numer jeden, jeśli chodzi o sport. Biegi, przełaje, tenis stołowy. O piłce nawet nie wspominam, bo nie było na niego mocnych. Jak tylko zaczął chodzić, od razu coś kopał. Widziałem, jak brylował wśród większych, taki malutki, gówniarz byście powiedzieli, a technikę dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. Gdy w Ozimku robili nabór, był dwa lata młodszy niż rocznik, ale namówiłem trenera żeby go sprawdził. Pamiętam, jak po gierce trener zaprosił mnie do biura i powiedział, że Adam wpadł im w oko. Tak to się zaczęło – opowiada nam ojciec Adama.
Jak już wpuszczono lisa do kurnika, to nie było wyjścia – musiał zacząć grasować. Praktycznie każdy turniej oznaczał nagrody dla najlepszego piłkarza, najlepszego strzelca. W końcu zainteresowała się nim Odra Opole, gdzie wsławił się golem w derbach z Kluczborkiem. Odra przegrywała 0:1, Adam, 16-latek, podszedł do rzutu wolnego i pięknie strzelił na 1:1. Już wtedy można było dostrzec, jak zadziorny to zawodnik i jak ważną broń w jego arsenale stanowić będzie pasja, zaangażowanie, ocierające się często aż o agresję.
– Trener Kluczborka, Antoni Kot, były piłkarz reprezentacji Polski, wydzierał się na Adama, do sędziego wołał, że musi dostać czerwoną kartkę. Agresywny był, „rzucał” zawodnikami z Kluczborka – wspomina pan Ryszard. – Adam nakręcał się przed meczami, nakręcał innych, wjeżdżała adrenalina. Widać było u niego tę chęć przywództwa już gdy grał w podstawówce. Był bardzo dobry, sam wygrywał mecze, więc czuł się pewnie. Ustawiał kolegów na boisku, pozostawali całkowicie pod jego wpływem.
Leon Brylczak, trener Adama jeszcze z czasów gry w Małejpanwi Ozimek, wspomina go tak: – Przyszedł do nas do trampkarzy, bo młodzików wówczas jeszcze nie mieliśmy. Dojeżdżał z Radawia piętnaście kilometrów na motorowerku, ewentualnie ojciec podwoził go na treningi trabantem. Był bardzo, ale to bardzo pracowity. Rzadko się zdarzało później, by tacy chłopcy tu trafiali, potem trafili się jeszcze Waldek Sobota i Paweł Olkowski. Oni nie widzieli poza piłką życia. Adam był impulsywny, nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Dawałem go do starszych grup, żeby go trochę poskromić – jak nie na boisku, to chociaż w szatni mieli go przywracać do porządku.
Łatka walczaka, konia do biegania i pierwszego gracza do podjęcia boiskowej rękawicy – również w razie walki w dosłownym jej znaczeniu – przylgnęła do niego na stałe. I nie ma, że boli.
– Pamiętam, jak Adam pojechał do Kluczborka na zgrupowanie kadry opolszczyzny. Kilka dni wcześniej złamał rękę w zawodach międzyszkolnych. No ale pojechał, a później patrzę, że został wyróżnionym zawodnikiem. Byłem niesamowicie zaskoczony, przecież pojechał z ręką w gipsie. Adam dopiero później przyznał mi się, że z kolegą zdjęli w pociągu ten gips i założyli mu go z powrotem w drodze do domu.
Ten ciąg do gry pomimo przeciwności, ale także czysto piłkarskie umiejętności sprawiały, że niektórzy byli w stanie schować godność do kieszeni, byle tylko Adam grał dla ich drużyny. Wśród nich na przykład dawny i obecny trener Widzewa, Franciszek Smuda.
– Bardzo chciał mieć Adama w Widzewie. Problem w tym, że kiedyś Adam w “Przeglądzie Sportowym” niepochlebnie wypowiedział się o Smudzie, jeden na drugiego trochę w mediach naskakiwał. Ale Smuda powiedział, iż nie interesuje go to, co Adam mówił, bo on potrzebuje jego umiejętności na boisku. To zresztą ciekawa historia, bo Adam skasował pieniądze za transfer, o którym Marian Dziurowicz nic nie wiedział. “Dziura” nie chciał słyszeć o sprzedaży, Adamowi groziło zawieszenie, ale on bardzo Adama lubił. I załatwił to jakoś polubownie z prezesem Widzewa, Ludwikiem Sobolewskim.
O jakiej skali talentu mówimy? Pewne pojęcie dał nam były piłkarz GKS-u Katowice Sławomir Wojciechowski.
– Spokojnie poradziłby sobie w obecnych czasach, występowałby w reprezentacji Polski. Gdyby go porównać do kogoś z dzisiejszej kadry, to na pewno nie okazałby się słabszy od Krychowiaka. Był to piłkarz z wysokimi umiejętnościami, bardzo ambitny i waleczny. Jeśli miałbym wskazać jego najsilniejszą stronę – charakter. Ale też nie nazywałbym go przecinakiem, on naprawdę umiał grać w piłkę.
Piotr Piekarczyk, trener w GKS-ie Katowice: – Przeszkodziło mu zrobić karierę to, że nie dał się umieścić w ramach taktycznych. Nastawiał się na „ja”, trudno było mu narzucić schematy. Docierało to do mnie, że w Leverkusen mu nie wyszło, bo tam – jak w każdej poważnej lidze – decyduje taktyka. On jej nie lubił, nie chciał się do niej dostosować. Zresztą, jak byłem drugi raz w GKS-ie, to występował z Wojciechowskim na środku pomocy i nie dawałem mu żadnych zadań. On ze Sławkiem ciągnęli grę, wiedzieli, co mają robić, żadnych schematów, byli indywidualistami i tę drużynę ciągnęli za sobą.
Piotr Świerczewski, kolega z czasów GKS-u Katowice: – Kiedy miałem 16-17 lat, Adam przyszedł do GKS-u Katowice. Dzieliłem z nim pokój. Super nam się żyło. Wiedziałem, że ma duży potencjał na dobrego zawodnika, co potem potwierdził. Wspominam ten czas jako bardzo wesoły. Dużo dowcipkowaliśmy, ale gdy trzeba było pracować na boisku, to nie pękał przed nikim. Był bardzo zdecydowanym i twardym zawodnikiem. Na początku uczył się mocno przy starszych, doświadczonych graczach. Wspólnie zdobyliśmy Puchar Polski. Później coraz silniejsza stawała się jego pozycja w drużynie. Wiedział, czego chciał, a na boisku nie odpuszczał nikomu.
Zdjęcie z czasów gry w GKS-ie Katowice, fot. NewsPix.pl
***
Fragment wywiadu dla „Gazety Opolskiej”:
– Pańskie boiskowe atuty?
– Sądzę, że zaliczyć do nich mogę waleczność i niezłą technikę.
– A jakie elementy gry wymagają poprawy?
– Nieco słabiej gram lewą nogą i głową. Przydałaby się także większa szybkość.
– Przeciwko komu w polskiej lidze gra się najtrudniej?
– Zdecydowanie przeciwko Legii Warszawa i Ruchowi Chorzów. Jeśli idzie o jakiegoś konkretnego zawodnika, to nie boję się nikogo.
***
Nie bał się nikogo. Zapytany, czy nie wystraszył się odpowiedzialności po decyzji Piechniczka, który powierzył mu opiekę nad Maldinim w meczu z Włochami, odpowiedział: – Nie. Przed meczem czułem się bardzo dobrze. Byłem świetnie przygotowany. Cieszyłem się, że zagram przeciwko wicemistrzom świata. Czułem, że nie będzie źle. Zremisowaliśmy wówczas 0:0.
Inny przykład, z czasów jego występów w Admirze Wacker Modling:
– Czujesz się na siłach występować w polskiej kadrze?
– Ostatnio graliśmy z Groclinem i grał przeciw nam ten… Z kadry, po kontuzji… Jak on się nazywa?
– Sobolewski.
– O, właśnie on. Pytałem Tomka Iwana czy to ten sam, który występował w reprezentacji i jak usłyszałem, że tak, trochę się zdziwiłem. Kontuzja kontuzją, ale gorszy na pewno nie jestem.
– Sobolewski to nie jest twój jedyny rywal. Kukiełka, Lewandowski…
– Kukiełka to niezły piłkarz, ale wiecznie kontuzjowany.
Recenzja Christophera Dauma, który prowadził Leverkusen, Austrię Wiedeń, a więc i Adama:
– Może nie dostawałem szansy, bo Daum za dużo wciągał do nosa i na treningach niewiele widział…
I jeszcze pamiętna historia, opisana przez “Super Express”:
– Śmierdzisz Polską – krzyknął przed telewizyjnymi kamerami reprezentant Austrii, Dietmar Kuehbauer. Obrażony Polak rzucił się na austriackiego chama. Obaj piłkarze, zamiast udzielać wywiadu, skoczyli sobie do oczu i zaczęli się bić.
Ta scena pokazywana jest od wczoraj we wszystkich austriackich wiadomościach sportowych. Po meczu Mattersburg – Sturm Graz (1:1) Polak czekał przed kamerą, aby udzielić wywiadu. Miał go udzielić razem z Kuehbauerem. Austriak, który wkrótce zagra przeciwko Polsce, stwierdził: – Z tym śmierdzielem wywiadu nie udzielę! Śmierdzisz Polską!
– Ty wieśniaku! Weź swój traktor i wyp… stąd, zanim cię zabije! – odkrzyknął polski pomocnik po niemiecku. Mówiąc o wieśniaku użył słowa „bauer” (chłop), w nawiązaniu do nazwiska Kuehbauer (…). Gdyby nie zdecydowana interwencja innych, doszłoby do bójki.
– Czekałem na łobuza pod szatnią, żeby mu porządnie dołożyć, ale nie mogłem go namierzyć. Jestem cały podrapany po tych szarpaninach z s…synem – mówi „Super Expressowi” wciąż wściekły Polak. – Nienawidzimy się z nim od dawna, już w Bundeslidze mieliśmy na pieńku. A w Austrii nie ma meczu, żebyśmy nie dostali za starcia ze sobą żółtej czy czerwonej kartki. W sobotę też było ostro i za faul na nim otrzymałem żółtą. Trzy lata temu pauzowałem za faul na nim przez trzy mecze i dostałem pięć tysięcy euro kary, bo okazało się, że w ferworze walki złamałem mu nos.
Poza boiskiem też nikomu nie popuścił. Był zadziorem, a za swoimi szedł w ogień. – Zdarzało się, że się pobiliśmy, ale to normalne, jak to dzieci. Brat za bratem też zawsze stanął, jeśli widział, że się z kimś szarpię, to stawał w mojej obronie, skoro byłem młodszy – wspomina brat, Łukasz. A ojciec, pan Ryszard, dodaje: – Kiedyś na dyskotece Adam był z Łukaszem i jacyś inni goście napadli na Łukasza. No to Adam włączył się w to, pomógł mu.
O wielu piłkarzach w historii polskiej piłki można mówić jako o charakternych. Ale jeśli ktoś miałby stanowić punkt odniesienia, wyznaczyć maksymalną wartość na skali waleczności, to tylko on.
11 czerwca 2008 roku w swoim mieszkaniu w Klagenfurcie Adam Ledwoń popełnił samobójstwo.
– Wykręcił do mnie jakiś austriacki nieznany numer i okazało się, że to Kazik Sidorczuk dzwoni. Dla mnie to było dziwne, bo z Kazkiem rzadko rozmawialiśmy. Powiedział, że ma złą wiadomość dla mnie. Pomyślałem: Adam się pobił w knajpie, była rozróba, wypadek samochodowy. Cokolwiek. Gdy powiedział, co się stało, rzuciłem telefonem w ścianę. Byłem w szoku, bo po prostu w to wszystko nie wierzyłem. Nigdy bym nie powiedział, że jest z nim źle. Gdybym wiedział, że ma depresję, to wsiadłbym w samolot i od razu mu pomógł. Nie dał po sobie niczego poznać – mówi brat piłkarza, Łukasz Ledwoń.
– Trochę ochłonąłem po tym wszystkim, co się stało, ale trudno dojść do siebie po takiej tragedii, po śmierci syna. Co sobie to odświeżę, to mięknę od razu. Nie lubię tego. Jak włożę jakąś starą kasetę, trudno mi to oglądać na nowo – ojciec Ryszard.
– Dla mnie to był szok. Nie mieliśmy większego kontaktu po jego odejściu z GKS-u, ale to był człowiek twardy, wojownik na boisku i poza nim. Ktoś inny? Może. Ale on? Nie… Nie dało się wyczuć w nim słabości psychicznej – Piotr Piekarczyk.
– Rozmawiałem z Adamem niedługo przed jego śmiercią, to była normalna rozmowa, śmiechy-chichy, nie dał niczego po sobie poznać. Szok jest przy każdej śmierci, ale tym bardziej, gdy umiera człowiek tak silny i młody. To samobójstwo w ogóle do niego nie pasowało, że taki gość, z taką mocną osobowością, może targnąć się na swoje życie. Każdy z nas przyjął to z niedowierzaniem – Sławomir Wojciechowski.
– Pierwsza myśl była taka, że w to nie wierzyłem. No bo jak można popełnić samobójstwo? Nie docierało to do mnie. No ale jak widać rodzinne sprawy wpłynęły na to, że się chłopak załamał. Najgorsze jest to, iż takich rzeczy nie widać. Jak ktoś ma rękę złamaną, to daje się ją w gips i każdy o tym wie. Jak kogoś boli nerka, to nie widzimy, ale wtedy wyje się z bólu. A jak ktoś ma problemy psychiczne, to trudno jest to dostrzec, zanim zrobi się za późno – Piotr Świerczewski.
– Nie wiedzieliśmy, czy robić program, czy nie. Nie wiedzieliśmy, jak zareagować. Dotarło to do nas tuż przed studiem albo już w trakcie studia. Zakończyliśmy program zaraz po tej wiadomości, bo co można mówić, gdy zdarzyła się taka tragedia. Wychodziliśmy z założenia, że futbol przedstawiamy profesjonalnie, ale przy tym humorystycznie, więc tym bardziej nie chcieliśmy kontynuować. Uznaliśmy, że to nie czas na chichranie się, na takie błahostki – Bożydar Iwanow.
Każda śmierć jest szokiem. Chyba nigdy nie można się na nią w stu procentach przygotować. Nawet jeśli ktoś usłyszał wyrok i lekarze dają mu trzy miesiące życia, to dla jego bliskich zawsze jest to termin odległy, absurdalny, wręcz nieistniejący. Gdy ten dzień jednak nadchodzi, jakkolwiek dobrze trzymać gardę i tak dostaje się cios, a opadając na deski, przez głowę przechodzi myśl, że to wszystko i tak wydarzyło się za szybko. Co więc powiedzieć, kiedy odchodzi osoba taka, jak Adam? Mocna fizycznie, to raz – uprawiał przecież zawód specyficzny, wymagający przygotowania kondycyjnego i siłowego na najwyższym poziomie. Grał też na pozycji, która rzucała go w środek boiskowych wydarzeń. Dwa: ze wspomnień jego bliskich wyłania się obraz człowieka niezwykle mocnego psychicznie, lidera, gościa pozbawionego strachu.
Każdy, tylko nie on.
A jednak.
Lecz problem Ledwonia nie zaczął się przecież 10 czerwca tamtego feralnego roku. Artykuły traktujące o problemach z psychiką piłkarza można znaleźć już na początku jego kariery, w czasach gry w GKS-ie Katowice. „Sprawa Adama L.”: Po pierwsze pytanie, czy jest w ogóle sprawa Adama Ledwonia. Nie przyjechał w czwartek na dopołudniowy trening. Tłumaczył się „podłamaniem psychicznym”. Podobno obarcza się winą za kilka straconych przez GKS bramek i punktów. Ma kłopoty osobiste. W niedzielę grał w drużynie rezerwowej GKS Katowice. I to wszystko? Mamy nadzieję, że tak. Adam Ledwoń w dobrej formie potrzebny jest nie tylko GKS Katowice na ligę i europejskie puchary, ale także młodzieżowej reprezentacji Polski.
Piekarczyk: – Starałem się go wychowywać. Gdy na przykład nie przyjechał na trening, czy się spóźnił, to rozmawiałem z nim o tym. Tłumaczyłem mu: Adam, ja 15 lat grałem i się nigdy nie spóźniłem, nie opuściłem treningu. Miał głupie tłumaczenia, a wiadomo było, o co chodzi. Czasem wówczas kruszał, potrafił się rozpłakać, mimo że był hardy. Czy były to jednak szczere łzy?
Dużo mówiło się też o trudnym środowisku, w jakie piłkarz wpadł w Opolu. Dalej Piekarczyk: – Żona nas prosiła, żebyśmy go temperowali. Wędkę mu daliśmy, braliśmy na ryby, pilnowaliśmy go, ale czasami był nie do powstrzymania. Taki miał charakter, wyszedł z trudnego towarzystwa w Opolu i ono było silne, telefon zadzwonił i jechał. Niejednokrotnie żałował, przepraszał, nie był taki, że robił po swojemu i nic go nie obchodziło. Jednak jak telefon dzwonił, to często jechał. W latach młodzieńczych Adama w GKS-ie jego kłopoty były zamiatane pod dywan. Wielu ludzi, patrząc na to przez palce, zamiast mu pomagać, robiło krzywdę.
Na pewno problem trudno było zlokalizować, przecież nawet gdy Adam mówił, że kiedyś się powiesi – jak przed meczem z Austrią, jeśli Polacy mieliby go nie wygrać – każdy traktował to jak żart. Wspominając ostatnie dni Adama, Bożydar Iwanow przypomina sobie jednak pewne niepokojące sygnały. – W jego oczach było coś dziwnego. Czułem w nich niepokój, jakby myślami znajdował się gdzieś indziej. Podczas naszego pobytu w Bad Waltersdorf, w studio był ciałem, ale jakby go nie było. Pamiętam, że Tomek Hajto musiał mu pożyczać bodaj krawat albo pasek do spodni, żeby przypiął mikroporty, bo sam zapomniał.
Że nie wszystko jest w porządku czuł też ojciec. – Adam poszedł do studia Polsatu, był Borek, Boniek bodaj. Nie dawało mi spokoju, że wtedy wyglądał jakoś tak niechlujnie. Zawsze lubił się dobrze, elegancko ubrać, a wtedy nie miał krawata, koszulę jakąś nie taką. Zadzwoniłem potem do niego, to uspokajał: „tato, czasami i tak musi być”. To nie dawało mi spokoju.
Wciąż to jednak bardziej na zasadzie “wydawało mi się” niż “dostrzegłem u Adama poważny problem”.
Nie było tajemnicą, że Ledwonia trapią kłopoty osobiste. – Wszystko to, co się stało, miało związek z żoną. Konflikt między nimi już trochę trwał. Syn miał swój charakter, ona swój, nie było między nimi porozumienia, nie dogadywali się. Swoje zrobiły pieniądze, jak były, to kobiety obrastały w piórka, robiły z siebie nie wiadomo jakie paniusie. Mariola, kiedy on był na meczach czy zgrupowaniach, wyjeżdżała do Opola, zostawiała go samego. Z tym nigdy nie mógł się pogodzić, nie rozumiał tego. W końcu żona wyjechała od niego całkowicie, bez słowa. To było jakoś w kwietniu, kilka miesięcy przed tym, kiedy to się stało. To go ostatecznie załamało, nie wytrzymał psychicznie. Miałem do niej trochę pretensji. Jego wina też w tym była, mówię o tym pół na pół. Może gdyby czasami inaczej postąpił, swój związek jakoś poskładał, byłoby okej. Do dziś pretensje mam do niej tylko o to, że wyjechała stamtąd, nic nie mówiąc, jak złodziej. Pozabierała karty, a Adam został na lodzie. Był to jeszcze rok szkolny, Adam dostał telefon ze szkoły, gdzie są dzieci. Sam był zaskoczony, nie wiedział, co jest grane. Krew mnie zalewała, bo trenował w Kaernten, po czym od razu wsiadał w samochód do Opola, tam, gdzie wyjechała Mariola. I tak co parę dni – Kaernten-Opole-Kaernten. 500 kilometrów w jedną stronę. Denerwowało mnie to. Ale on dążył do tego, aby się z nią jakoś porozumieć. Słyszałem, że był moment, że zapaliło się światełko w tym tunelu, ale szybko zgasło. Jak ostatni raz wyjeżdżał od nas z domu, mówiłem do żony, żeby jechała z nim, żeby nie przebywał tam sam. Ja bym pojechał, ale pracowałem wtedy w Niemczech, nie było szans na jakiś urlop. Żona powiedziała tylko, że on nie potrzebuje nikogo z nas, tylko swojej żony. No i pojechał sam. A potem ni stąd, ni zowąd, stała się ta tragedia – opowiada tata Adama.
– Kłócili się, żona się spakowała, zabrała dzieci i wyjechała, ale nikt nie myślał, że on z tego powodu popełni samobójstwo. Adam chciał zerwać kontrakt w Klagenfurcie i przenieść się do Admiry, skąd było bliżej do Opola. Do końca sobie nie wyjaśnili co i jak, nie mam jednak kontaktu z żoną Adama, dokładnie więc nie wiem, na czym stanęło. Adam twierdził, że daje radę i wszystko prostuje. Nie chcę w tym grzebać, 10 lat minęło. Stało się, jak się stało. Moje pretensje do niej Adamowi życia nie wrócą – mówi brat piłkarza.
Mama Ledwonia: – On przed popełnieniem samobójstwa napisał list do Marioli. Nie ujrzał światła dziennego. Oddaliśmy go żonie. Było w nim, że ją kocha, że kocha dzieci, żeby się nimi zaopiekowała. I koniec. Brat dodaje: – I że Adam przeprasza za wszystko.
Nie jest również tajemnicą, iż Ledwoń lubił wypić, choćby wtedy, przed tragedią, w jego domu trwała kilkudniowa impreza. – Masa znajomych przyjechała. Potem czytałem, że podejrzane było, że przy jego ciele znaleziono butelkę wódki, bo on wódki nie pił. Ale ta nie należała do niego, tylko któregoś ze znajomych. Z Kluczborka, z Opola, z Katowic dużo ludzi się zjechało. Jak zaczęły się problemy rodzinne, zamiast rozwiązywać je normalnie, próbował to robić z pomocą alkoholu. Kieliszek nigdy nie pomoże uporać się z kłopotami, nie dał sobie tego powiedzieć. Ale to był dorosły człowiek, nie mogłem całe życie prowadzić go z żoną za rękę. Próbowaliśmy wpływać na niego, ale niewiele to dało. Skończyło się tak, jak się skończyło.
– Przed tym, co się stało, rozmawiałem z Adamem przez telefon, powiedział mi, że wyjechali od niego goście, którzy byli w Austrii przy okazji Euro. Stwierdziłem, żeby wyluzował, bo już się zameldował w klubie na chorobowym, trzy dni na to wykorzystał. Spytałem, gdzie jest, odpowiedział, że w knajpie, wypije dwa piwa na kaca i wraca do domu spać – mówi brat.
– Adam musiał to zrobić na skutek krótkiego, sekundowego impulsu. Chwilę później już by tego nie zrobił. On tak działał. Najpierw robił, potem żałował. Szalał, by po chwili być spokojnym jak baranek. Gdy coś mu się w głowie zapalało, nikt go nie mógł zatrzymać. Tylko on sam! I zatrzymałby się, gdyby nie zabrakło mu czasu – mówił jego znajomy w tekście, który opublikowaliśmy na Weszło po samobójstwie piłkarza.
Problemy rodzinne, alkohol, skłonność do podejmowania nieprzemyślanych decyzji. Dopasowując elementy tej układanki możemy twierdzić, iż właśnie one skłoniły Ledwonia do takiego kroku. Ale w sumie chyba nawet nie chodzi o to, by bawić się w psychologa i szukać odpowiedzi na pytanie “dlaczego?”. Trzeba zrozumieć jak wielkim i jednocześnie piekielnie trudnym do dostrzeżenia problemem jest depresja. I że pod żadnym pozorem nie można lekceważyć najdrobniejszych niepokojących sygnałów, tłumacząc się, iż “tej osoby to na pewno nie dotyczy”.
Bo nawet najtwardsi z pozoru ludzie, którzy – tak się przecież w przypadku piłkarzy wydaje – mają w życiu wszystko, czego dusza zapragnie, od wewnątrz mogą być trawieni przez niewidzialnego intruza. Intruza tak perfidnego i tak przebiegłego, że był w stanie przekonać silnego, charakternego człowieka, Adama Ledwonia do targnięcia się na własne życie.
SZYMON PODSTUFKA
PAWEŁ PACZUL