Bartłomiej Pawłowski: – Zastanawiałem się, czy granie ma jeszcze sens…

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2013, 23:38 • 5 min czytania

– Z Jagiellonii pozbyto się mnie łatwo. Potem sam prosiłem ich jeszcze o pomoc. Ł»eby mnie wsparli, żeby pozwolili potrenować z pierwszym zespołem, żebym mógł pojechać na obóz… No, ale nie. Machnęli ręką i powiedzieli, żebym sobie radził sam. To sobie radzę – mówi Bartłomiej Pawłowski, pozytywne zaskoczenie rundy wiosennej i obecnie najlepszy piłkarz Widzewa. Piłkarz, który w ostatnich dwóch latach grał już na wypożyczeniach w Katowicach, Jarocinie, Poznaniu i teraz w Łodzi.
Długo nie mogłeś sobie znaleźć miejsca, ale w Widzewie w końcu odżyłeś.
Był moment, że zastanawiałem się, czy jeszcze w ogóle będę grał w piłkę, czy ma to sens. Nie zaaklimatyzowałem się w Białymstoku, potem przyszło nieszczęsne wypożyczenie do Katowic. Powiedziałem sobie: zejdę jeszcze niżej, do drugiej ligi i jak tu nie wypali, to biorę się za coś innego. Trudno, nic na siłę. Ale odbiłem się, zrobiłem kolejny krok w pierwszej lidze i trener Mroczkowski wyciągnął do mnie rękę. Staram się z całych sił, żeby tej szansy teraz nie zmarnować, bo jak mam coś robić źle, to wolę nie robić tego wcale.

Bartłomiej Pawłowski: – Zastanawiałem się, czy granie ma jeszcze sens…
Reklama

Planowałes rzucić piłkę na rzecz studiów?
Tak, myślałem o zarządzaniu w sporcie. Próbowałem studiować w Poznaniu, ale nie pogodziłem tego z piłką. Od nowego roku akademickiego spróbuję znowu. Nie chcę się ograniczać do samej piłki.

Rzucanie z miejsca na miejsce też ci nie pomagało…
Jak już zdążyłem złapać odpowiedni rytm i byłem zadowolony, to musiałem się pakować i jechać do nowego miasta. I wszystko od nowa.

Reklama

Które wypożyczenie było największym błędem?
To do Katowic, gdzie od życia dostałem mocnego kopa w tyłek. Wcześniej z Jagiellonii pozbyto się mnie łatwo i potem prosiłem ich jeszcze o pomoc. Ł»eby mnie wsparli, żeby pozwolili potrenować z pierwszym zespołem, żebym mógł pojechać na obóz… No, ale nie. Machnęli na mnie ręką i powiedzieli, żebym sobie radził sam. To sobie radzę.

Wysłałeś już sms-a do trenera Hajty?
Nie będę nic wysyłał. Widzieliśmy się niedawno, trener życzył mi, żebym strzelił bramkę z Jagiellonią. On powiedział to półżartem, a ja to odebrałem serio.

Dlaczego nie chcą cię w Białymstoku?
Miałem w tym klubie kilka przykrych momentów, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. Nie do końca dogadywałem się z niektórymi osobami.

To chyba z prezesem Kuleszą…
… tak.

Bo podobno akurat trener Hajto chciał ciebie zatrzymać.
Kiedy naprawdę się kogoś chce – bo to do trenera należy ostatnie słowo – to ta osoba zostanie. فatwo powiedzieć, że coś się chce, ale jeśli nie ma poparcia tych słów, jest to działanie na pół gwizdka. Mam nadzieję, że zostanę w Łodzi, bo pochodzę z Ozorkowa. Nie ma nic lepszego, niż granie u siebie w domu.

I wychowałeś się w ŁKS-ie.
Nie wstydzę się tego. To tam stawiałem pierwsze kroki, tam nauczyłem się grać w piłkę i spędziłem siedem lat. Osiągaliśmy jakieś sukcesy, zgarnąłem kilka indywidualnych nagród i wiem, że nie ma nic lepszego, niż zostać docenionym. Wtedy człowiek wie, że to właściwa droga. Ja dziś czuję, że wracam na właściwe tory.

Zasługa trenera Mroczkowskiego?
Kilku czynników, ale jego przede wszystkim. Byłem już w takim dołku, że potrzebowałem mocnego uderzenia. Ł»eby ktoś mi powiedział, że wcale nie jest ze mną tak źle. Udało mi się odbić w Jarocinie, jestem wdzięczny, że pozwolili mi się odbudować.

Wcześniej nie słyszałeś zbyt wielu słów otuchy?
Miałem wrażenie, że jestem pozostawiony samemu sobie. W Białymstoku byłem daleko od domu, chodziłem do szkoły i nie chciałem jej nigdy zaniedbać. Skończyłem liceum, zdałem maturę i nie chcę się oprzeć tylko i wyłącznie na samej piłce.

Co sobie myślałeś, czytając na początku rundy wiosennej wypowiedzi Hajty, że brakuje mu rozwiązań w ofensywie?
Nie wracam do gazet i czasów Jagiellonii. Zdarzył mi się w Białymstoku jeden czy drugi fajny mecz, w trzech kolejnych nie zagrałem, a ciągle żyłem tamtym występem. Wiem, że nie ma sensu wracać do przeszłości. Tym bardziej, że temat Białegostoku już tak wnikliwie i dogłębnie przerobiłem w głowie, że wyciągnąłem wnioski.

Jakie?
Ł»e z wracania do przeszłości nic ciekawego dla mnie nie wynika… Kiedyś było tak, że czekałem aż koledzy odbiorą piłkę, a ja będę mógł pojechać do przodu i poszaleć w ofensywie. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć i ja dojrzałem. Nie jestem mistrzem w grze obronnej, ale drużyna w tym elemencie ma już ze mnie więcej korzyści.

Dla ciebie to runda życia. Nakręcasz się trochę?
Każdy kolejny mecz daje mi mocnego kopa i to nawet, jeśli… zagram słabo. Za spotkanie z Bełchatowem muszę się uderzyć w pierś i ocenić maksymalnie na trójkę. Nie chcę być ani fałszywie skromny, ani pokazywać nadmiernej pewności siebie. Twardo stąpam po ziemi i słucham uważnie trenera. Bo trener to człowiek, który – zwłaszcza, jeśli jesteś młodym zawodnikiem – kieruje tobą w życiu.

Tydzień temu faktycznie nie byłeś gotowy od początku? Młodzieżówka tak cię zajechała?
Tak, trener podjął świetną decyzję. Jak wszedłem w Zabrzu, to nogi miałem zastane, powoli się rozkręcałem. Wcześniej w ciągu kilku dni zagrałem trzy mecze, w tym dwa w kadrze – to nie jest gra podwórkowa, trzeba zasuwać. Jakby, zliczył te kilometry, to okazałoby się, że przejechałem całą Polskę, a wszystko zostało w nogach.

Masz może wyjątkowo dobry kontakt z Tomaszem Frankowskim?
Nie, raczej nie. Usłyszałem kiedyś od trenera Probierza, że mam to coś i żebym Tomka podpatrywał. Próbowałem i mam nadzieję, że coś mi z tego zostało. Jak już dotrę do pola karnego, to wiem, co chcę z piłką zrobić i to też akurat zasługa Tomka, który często podpowiadał mi, jak się zachować. On może być z siebie zadowolony, bo osiągnął bardzo wiele. Mam nadzieję, że kiedyś dojdę do tego samego miejsca.

Najnowsze

Ekstraklasa

Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu

Braian Wilma
7
Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama