Jeśli mielibyśmy przygotować listę piłkarzy, którzy zaliczają – względem rundy jesiennej – największy zjazd, on z pewnością znalazłby się w czołówce. Jak już się wydawało, że wyrasta na jedną z najciekawszych postaci naszej Ekstraklasy, a przyjeżdżający do Polski zagraniczni skauci za chwilę go stąd wywiozą, to on wylądował na równi pochyłej. Dziś Takafumi Akahoshi, określany mianem lidera Pogoni, wygląda tak, jak i cały zespół. Jednym słowem: dno, metr mułu i wodorosty.
Po inauguracji rundy wiosennej, kiedy Portowcy przegrali w Lubinie 3:0, napisaliśmy: „Na specjalne wyróżnienie zasługuje Takafumi Akahoshi, który postanowił całkowicie zmienić swój wizerunek z jesieni: teraz będzie blondynem i beznadziejnym piłkarzem.” I z każdym kolejnym meczem udowadniał, że się nie pomyliliśmy. Najwyższa nota, jaką otrzymał od Weszło w tej rundzie, to 4 – za mecz z Lechią i za mecz z Wisłą, kiedy wszedł na ostatnie pół godziny.
Trener Artur Skowronek mógł go wystawić w piętnastu meczach z rzędu od pierwszej minuty, ale w końcu musiał go posadzić na ławce. – To bardzo dobry piłkarz, mógłby być liderem i prędzej czy później udowodni swoją wartość. Ale żeby być w odpowiedniej dyspozycji, trzeba dołożyć inne czynniki – tłumaczył nam wówczas i wymownie dodał: – Ł»eby być dobrym piłkarzem, to trzeba być tym piłkarzem 24 godziny na dobę.
Jak twierdzą dziś w Szczecinie, Akahoshi się zmienił. W tym okresie przygotowawczym – mimo, że wyniki badań miał niezłe – wyglądał zupełnie inaczej, niż choćby latem. Spoczął na laurach, trochę zluzował i stał się mniej ambitny. Przestało mu się chcieć, przestało mu zależeć tak jak wcześniej. Podobno to przez nowy kontrakt, który wywalczył pod koniec rundy jesiennej i który dał mu dwukrotną podwyżkę. To, jak często bywa w polskiej lidze, dało mu zbyt dużą pewność, spokój i mocno go wyhamowało. Podpisując z Akahoshim nową umowę do czerwca 2016 roku, wiceprezes klubu Grzegorz Smolny mówił: – To między innymi wokół niego chcemy budować drużynę. Aka to jeden z czołowych piłkarzy Pogoni i decyduje o jakości naszej gry.
Ale przestał decydować. Wystarczy obejrzeć jakikolwiek mecz i – gdyby nie niecodzienna fryzura – ciężko byłoby go odszukać. Niczym nie przerasta kolegów, niczym się nie wyróżnia, nie ma do zaoferowania niczego ekstra. – To nie jest piłkarz, który sam przejdzie z piłką całe boisko. On, żeby świetnie grać, musi mieć dobrych partnerów za sobą i przed sobą. A z tym w Pogoni bywa różnie – twierdzi Tomasz Drankowski, jego menedżer. – Całemu zespołowi nie idzie i Aka nie jest tu wyjątkiem. Ale domyślam się, że to na niego zwracacie większą uwagę, bo już pokazał, jak dobrze potrafi grać. Rywale lepiej go poznali, wychwycili, jak funkcjonuje i rozpracowali – tłumaczy trener Dariusz Wdowczyk i… przewiduje, że podobnie może być z Danim Quintaną z Jagiellonii.
Niektórzy kibice zarzucają, że Aka nieprawidłowo się prowadzi i ciągle imprezuje. W pewnym momencie, faktycznie, co chwila ciągnęło go na balety, miał z tym problemy, ale w końcu przestał. I efekty momentalnie były widoczne na boisku. – Poznał kobietę, z którą się ożenił. To sprawiło, że się w porę ogarnął – potwierdza Drankowski.
W tym, że Akahoshi niekoniecznie mógł skupić się tylko na piłce, coś może jednak być. Japończyk chciał otworzyć w Szczecinie swój lokal (bodaj sushi bar), ale szybko zaczęły pojawiać się kolejne problemy. Tony papierów, ciągła biurokracja – dla obcokrajowca była to wyjątkowo trudna sprawa. W klubie usłyszeliśmy, że to interes, który nie wypalił, a Drankowski przekonuje, że to żaden interes nie był: – Nie chcieli otwierać tego dla kasy, tylko zrobić dla siebie takie cafe i sushi brać z innego lokalu. Chcieli mieć po prostu swoje miejsce.
Niezależnie od tego, dziś nie czaruje już tak, jak jesienią. Nie jest liderem Pogoni, nie jest nawet wiodącą postacią. Ot, zwykły, a nawet mocno przeciętny piłkarz, którego jakby przerosło wszystko to, co dzieje się dookoła. Nie pomaga mu szatnia, bo tam morale leży. Na niego samego też spadła niemała krytyka, bo nie dość, że dziś nie potrafi poprowadzić tej drużyny, to wygląda tak, jak jego fryzura. Beznadziejnie. – Może faktycznie problem leży w psychice? – zastanawia się Wdowczyk.
Na razie tego jeszcze nie rozgryzł.