Andrea Pirlo. Craig Bellamy. Diego Forlan. Damien Duff. Bardziej lokalnie Arkadiusz Głowacki. Rocznik 1979 wchodził do poważnej gry na przełomie tysiącleci i zapisał się złotymi głoskami w pamięci wielu z nas. W końcu to chyba ostatni tak wyrównany rocznik w piłce nożnej. W 1980 na świat przyszedł już Ronaldinho, który rozpoczął erę wielkich jednostek wprost z kosmosu. Erę, trwającą do dziś, naturalnie już za sprawą Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Dlaczego wspominamy rok, w którym Józef Wojciechowski miał problemy natury stomatologicznej? Ano dlatego, że dziś urodziny jednego z ostatnich aktywnych 39-latków, którzy zachwycali nas kilkanaście lat temu. Jubilatem jest Rafael Marquez, ostoja katalońskiej defensywy, symbol kadry Meksyku. Z tej okazji przypominamy pięć scen z życia tego obrońcy, które spowodują, że prędko o nim nie zapomnimy.
1. Zadajmy sobie stosowne pytanie: co każdy z nas robił w wieku 17 lat? Martwiliśmy się egzaminem z biologii? Zaliczaliśmy pierwsze randki? Próbowaliśmy alkoholu? A Marquez już jako taki gówniarz stanowił o sile defensywy Atlasu. Nic dziwnego więc, że żadna z europejskich drużyn nie zwlekała zbytnio z kupnem Meksykanina. W 1999 roku, zaledwie 20-letni Rafa przeszedł na Monaco, które postanowiło wyłożyć na niego aż 6 milionów euro. Okej, dziś takie sumy wpadają za odkrycia jednej rundy w Ekstraklasie, ale wówczas robiło to wrażenie. Już nawet nie chodzi o 6 melonów za 20-latka, choć i to miało swój wydźwięk. 6 melonów za 20-letniego obrońcę z egzotycznej ligi. O, to brzmi już całkiem wyjątkowo.
2. Do Ligue 1 wszedł w z buta i bez pardonu – w 2000 roku nie dość, że zdobył z AS Monaco majstra, to na dodatek został wyróżniony jako najlepszy obrońca ligi. 23 występy, trzy gole – widać było po nim, że Księstwo to jedynie pośredni przystanek, który Marquez za chwilę opuści na rzecz jeszcze silniejszej ekipy. Monaco, obecnie punkt przesiadkowy dla takich talentów jak Kylian Mbappe czy Bernarndo Silva, już wtedy pełniło podobną funkcję. We Francji Marquez wytrzymał do 2003 roku i wówczas zdecydował, iż ten kraj jest dla niego za mały.
3. Gdy wcześniej mówiono o tym, że kariera Marqueza ruszyła jak Pendolino, to teraz był to co najmniej Shinkansen. Rafa z Monaco ruszył na podbój Barcelony i jak najbardziej swój cel osiągnął. To właśnie dzięki inicjatywie Franka Rijkaarda Meksykanin mógł do swojego CV wpisać kolejną pozycję, na której mu się powiodło. Z uwagi na kontuzję między innymi Thiago Motty został przesunięty przez holenderskiego szkoleniowca na pozycję tak zwanego “pivota”. Rafael okazał się również kozakiem w pomocy. Potem naturalnie wrócił na stopera i z Carlesem Puyolem stworzył duet, który wywalczył z Barceloną puchar za zdobycie Ligi Mistrzów. Dzięki temu osiągnięciu stał się pierwszym piłkarzem w historii Meksyku, któremu się to udało. Rok 2006 był wyjątkowy nie tylko ze względu na srebrzyste trofeum, ale również z uwagi na niemiecki mundial. Sam Rafael grał wszystko od deski do deski, a El Tri najpierw wywalczył wyjście z grupy, a następnie mocno postawił się w jednej ósmej samej Argentynie. Ich katami okazali się Hernan Crespo oraz Maxi Rodriguez. Meksykanie byli w stanie wcisnąć jedną sztukę – bramkę zdobył dzisiejszy jubilat.
4. Rafa był mistrzem bicia rekordów i ustanawiania nowych. To, że strzelał na trzech mundialach grając jak stoper już zasługuje na wyróżnienie. Ponadto pełnił funkcję kapitana Meksyku na czterech tak dużych turniejach. Niektórzy przez całe życie walczą by pojechać na mistrzostwa i około 99% musi obejść się ze smakiem, a “Jefe” czterokrotnie był jednym z ważniejszych ogniw drużyny El Tri. To tylko pokazuje, ile ten chłopak ma w sobie siły.
5. Gdy Marquez udał się na spokojną emeryturę do Ameryki i wydawało się, że nigdy o nim więcej nie usłyszymy, to na jaw wyszła afera, która nami wstrząsnęła. Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych wydał listę ludzi zamieszanych w handel narkotykami i współpracujących ze znanym baronem, Raulem Floresem Hernandezem. O dziwo na tej mapce znalazło się miejsce także dla Rafaela Marqueza, co za oceanem wywołało niemały skandal. Szczerze mówiąc sądzimy, że takowych ananasów może znaleźć się więcej, ale i tak mocno się zdziwiliśmy. Kto, jak kto, ale Marquez?
Tak czy owak – sto lat, Rafa!