Jeśli jeszcze jesteście w stanie przypomnieć sobie okres noworoczny, to zapewne pamiętacie też, że to czas postanowień. Spokojnie, nie będziemy sprawdzać, kto z was wrócił do palenia, a u kogo karnet na siłownię tylko przyozdabia porfel. Wspominamy o tym dlatego, że zastanawialiśmy się kiedyś, jakie postanowienie na nowy rok mógł mieć w głowie Nenad Bjelica i wyszło nam na to, że to dość istotna kwestia w kontekście walki o mistrzostwo. Trener Lecha powinien bowiem zrobić wszystko, by poprawić grę swojej drużyny na wyjazdach. Niestety po pierwszym takim spotkaniu w 2018 roku mamy wrażenie, że nie wyszło.
Na początku ustalmy, jak poważna jest sytuacja. Już w poprzednim sezonie poznaniacy mieli prawo cieszyć się ze spotkań poza własnym stadioniem mniej więcej tak, jak przed wizytą u dentysty o wątpliwej reputacji. Można nawet postawić tezę, że to w trakcie tych wycieczek po Polsce Lech stracił szanse na tytuł, bo ile u siebie punktował naprawdę fajnie, to z wyjazdów Trałka i spółka przywieźli aż 12 punktów mniej niż Legia Warszawa, która w czerwcu urządzała fetę.
W tym roku różnica w punktowaniu na wyjazdach pomiędzy dwoma największymi klubami nie jest aż tak duża, ale gołym okiem widać, że to Lech ma problem, podczas gdy Legia już się trochę ogarnęła. Zespół ze stolicy potrafił np. wymęczyć w Gliwicach trzy punkty po golu z karnego, a rywal z Poznania przywiózł ze Śląska jedynie bezbramkowy remis. Drużyna Jozaka poszła na noże z Zagłębiem i wyszła z tego starcia zwycięsko, a ekipy Bjelicy tylko zremisowała. Na razie to jedynie trzy punkty na korzyść Legii, ale zaczyna zalatywać powtórką z rozrywki.
Skupiając się już na Lechu, trzeba wspomnieć o dość szokującej statystyce – Kolejorz nie wygrał ŻADNEGO Z DZIEWIĘCIU ostatnich spotkań wyjazdowych. Wesoły autokar po raz ostatni wracał do Poznania w wakacje, gdy jeszcze nie trzeba było wyprawiać dzieciaków do szkół. Dokładnie 20 sierpnia po meczu z Bruk-Bet Termaliką w Niecieczy. Tydzień wcześniej udało się też ograć Cracovię, co ratuje nieco ogólny bilans. Ale zerknijmy na te smutne jesienne wypady…
– remis 0-0 z Pogonią Szczecin,
– porażka 0-2 ze Śląskiem Wrocław,
– remis 1-1 z Jagiellonią Białystok,
– remis 3-3 z Lechią Gdańsk,
– porażka 1-3 z Górnikiem Zabrze,
– remis 0-0 z Sandecją Nowy Sącz,
– remis 0-0 z Piastem Gliwice,
– remis 0-0 z Zagłębiem Lubin,
– remis 0-0 z Arką Gdynia.
Gwoli ścisłości musimy dodać, że problem jest jeszcze trochę głębszy. No bo gdzie zakończyła się tegoroczna próba odzyskania Pucharu Polski? Oczywiście, że nie przy Bułgarskiej, a w Szczecinie i to jeszcze za kadencji Macieja Skorży. Wróćcie pamięcią do europejskich pucharów. Też chcielibyśmy wyrzucić z głowy te wspomnienia, przepraszamy, ale jest to konieczne, by ustalić, jak głęboki jest ten dołek, z którego musi wygrzebać się Lech. O ile Pelister Bitola nie sprawił Polakom problemów, o tyle już pierwszy mecz w Norwegii z Haugesund drużyna Nenada Bjelicy przerżnęła (całe szczęście, że w ostatnim kwadransie udało się wyciągnąć z 0-3 na 2-3) i przed rewanżem była nerwówka. Bezbramkowy remis przywieziony z Holandii nie wyglądał aż tak źle, ale w rewanżu Utrecht pokazał, że kluczem do awansu było wyjazdowy strzelanie.
Czyli chyba nie przesadzimy, gdy napiszemy, że to już trzeci front, na którym Lech przegrywa przez słabą grę na wyjazdach.
Jeśli prześledzimy sobie wyżej wymienione spotkania, zobaczymy, że w niektórych przypadkach jakoś można tłumaczyć niemoc. Lechowi brakowało trochę szczęścia. W Białymstoku Arvydas Novikovas wyrównał w samej końcówce. W Gdańsku byliśmy świadkami szalonego meczu, bo jeszcze w pierwszej połowie dwóch piłkarzy Kolejorza zeszło z boiska z kontuzjami, tzw. dzień konia w drugą stronę miał Nielsen, a grająca w “10” Lechia doprowadziła do wyrównania po bramce samobójczej. To fakty, nie mamy jednak zamiaru szukać usprawiedliwienia dla lechitów – winni są głównie oni. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to brak skuteczności. Lech nie strzelił gola na wyjeździe od blisko 400 minut! We wczorajszym spotkaniu z Arką piłkarze z Poznania nawet nie zrobili zbyt wiele, by się przełamać, bo najlepszą (jedyną bardzo dobrą) okazją była przypadkowa sytuacja strzelecka Dilavera.
Przełamanie to sprawa dość pilna, bo główny rywal znów odskoczył na kolejne dwa punkty i zarazem… bardzo trudna. Rzućcie okiem na to, jakie wyjazdy są przed Kolejorzem:
– Kielce,
– Warszawa,
– Kraków (Wisła).
Nikt w lidze u siebie nie punktuje lepiej niż Legia, Korona potrafiła efektownie puknąć na własnym stadionie choćby Legię, Białej Gwiazdy też nigdy lekceważyć nie można. Współczujemy Bjelicy, bo to nie choroba lokomocyjna, z którą można powalczyć podając Aviomarin. Z drugiej strony – kiedy pokazać warsztat i wpływ na drużynę, jeśli nie teraz?
Fot. 400mm.pl