Paweł Olkowski mógł w ostatnim czasie trafić do Legii Warszawa, ale zamiast tego zdecydował się na pozostanie w FC Koeln. Prawa obrona jest w stołecznym klubie mocno obsadzona, a on przyszedłby do nowego zespołu na chwilę przed startem rundy. Wywiad z Olkowskim w “Przeglądzie Sportowym”.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W poniedziałkowym numerze piłka dopiero na szesnastej stronie! Paweł Olkowski w rozmowie z Tomaszem Włodarczykiem tłumaczy, dlaczego nadal jest w FC Koeln. Byłby już pewnie w Lechu, gdyby nie wysypał się transfer Roberta Gumnego, ale pojawiło się także zainteresowanie Legii.
(…) Czy mógł pan trafić do Legii zimą?
Po tym jak zgłosił się Lech, Legia się odezwała i także wyraziła zainteresowanie, aby sprowadzić mnie już teraz. Sprawy się jednak bardzo przedłużały aż wystartowała ekstraklasa. Temat był rozmyty. Brakowało mi konkretu, jasnej decyzji. Nie chciałem robić niczego na siłę. Liga się zaczęła i to było dla mnie dość niekomfortowe, bo akurat ta pozycja w Warszawie jest mocno obsadzona. Wskakiwałbym do zespołu na aferę i mogłoby się skończyć tak, że potrzebowałbym czasu, żeby przekonać do siebie szkoleniowca. Gdybym mógł spędzić z drużyną część okresu przygotowawczego i pokazać się trenerowi, mówilibyśmy o zupełnie innej sytuacji. Dlatego zdecydowałem się zostać i walczyć o miejsce w Niemczech.
Adam Nawałka zamierza powołać kolejnych debiutantów. Ich nazwiska chyba nikogo z Was nie zaskoczą.
Restart ekstraklasy to ważny moment dla ligowców, którzy walczą o wyjazd na mistrzostwa świata w Rosji. Adam Nawałka wyciąga lupę i patrzy na wiosenne kolejki, po których zdecyduje, kto zasługuje na powołanie w marcu. Pod obserwację trafił młodzież m.in. Robert Gumny z Lecha Poznań i Szymon Żurkowski z Górnika Zabrze.
Miroslav Covilo gasł w oczach, ale teraz wreszcie zdjął kask ochronny i od razu strzelił gola dla Cracovii, co pomogło w odniesieniu zwycięstwa nad Śląskiem Wrocław.
Wreszcie może grać pan bez kasku. Co z nim pan zrobił?
Miroslav Čovilo: Leży w domu, ale muszę przyznać, że nie mogę na niego patrzeć, tak mnie złości. Chyba w końcu go spalę, żeby nie denerwował mnie swoim widokiem. Cieszę się, że już nie muszę się z nim męczyć na boisku. Ten kask nie tylko utrudniał mi grę głową. Ograniczał także widoczność. Czułem się w nim jak koń, który może patrzeć tylko do przodu. Wiele razy byłem zaskakiwany przez rywali, którzy nagle wyskakiwali gdzieś z boku.
Dalej rozmowa Roberta Błońskiego i Jakuba Radomskiego z nowym pomocnikiem Legii, Domagojem Antoliciem. Chorwat będzie zadowolony jeżeli powtórzy osiągnięcia swojego rodaka Ivicy Vrdoljaka.
Kapitan Dinama Zagrzeb, który ze swoim klubem regularnie grał w europejskich pucharach, przechodzi do zespołu mistrza Polski. Skąd taka decyzja?
Domagoj Antolić: Przez całą karierę grałem tylko w lidze chorwackiej. Zdobywałem mistrzostwa, puchary kraju. Dwa razy występowałem w Lidze Mistrzów, kilka razy w Lidze Europy. Dinamo to mój klub. Jako dziecko chciałem do niego trafić. Urodziłem się w Zagrzebiu, mieszkałem tam, przebywa tu moja rodzina. Ale nadszedł czas, kiedy stwierdziłem, że więcej w Chorwacji już nie osiągnę. Chciałem nowych wyzwań, a wiedziałem, że Legia to wielki klub. Sporo słyszałem o jej kibicach.
Nie było problemów z transferem?
W ostatnich latach otrzymywałem wiele ofert, ale wszystkie odrzucał klub. Jedną mogłem rozpatrywać, ale sam zrezygnowałem. Jakiś czas temu poszedłem na rozmowę z prezesem Dinama. Spytałem, czy jeśli zimą pojawi się oferta z innego kraju, będę mógł skorzystać. Zgodził się. Dlatego jestem w Warszawie.
Pana droga przypomina nam ścieżkę, którą podążał Ivica Vrdoljak. Też był kapitanem Dinama, a po transferze do Warszawy powtarzał, jak bardzo ma w sercu chorwacki klub.
Czekałem na pytanie o Ivicę (śmiech). Oczywiście dobrze się znamy i śledziłem jego losy po transferze do Polski. Jeżeli osiągnę w Legii tyle, co on, będę z siebie dumny.
Zdaniem Antoniego Bugajskiego Jarosław Niezgoda staje się rywalem Jakuba Świerczoka w walce o wyjazd na mundial do Rosji. Napastnik Legii w piątek strzelił dwa gole Zagłębiu Lubin i ma już na koncie dziewięć bramek w tym sezonie ligowym.
(…) Niezgoda obecny, a Niezgoda sprzed roku to dwaj inni piłkarze. Gole strzelał już w Ruchu Chorzów, ale powrót na Łazienkowską i mecze jesienne dodały mu sił i animuszu. Zupełnie nie przejął się tym, że zimą Legia się wzmocniła w każdej formacji. On wciąż widział dla siebie miejsce w podstawowym składzie, a w optymizmie utwierdzał go Romeo Jozak, dobrze rozumiejąc, że chłopa, który wiele razu dawał drużynie bezcenne gole, nie można trzymać na ławce. I już w pierwszym wiosennym meczu Niezgoda odpłacił się „dwupakiem”, a jak sam skwapliwie zauważył – nigdy wcześniej w jednym spotkaniu dwóch goli nie strzelił. Złamał więc kolejną barierę i mknie dalej. Poprawia swoje statystyki, napędza ofensywę Legii. Ciągle słychać głosy, że to nie jest napastnik na miarę wielkich ambicji mistrzów Polski, ale głosy cichną, niektóre już zupełnie zamilkły.
Łukasz Olkowicz zastanawia się, kto będzie następny do wyjazdu z polskiej ligi. Dla Szymona Żurkowskiego, Roberta Gumnego, Jarosława Niezgody, Sebastiana Szymańskiego czy Krzysztofa Piątka to mogą być ostatnie miesiące w Ekstraklasie.
Bartosz Białkowski nadal nie spełnił marzeń o transferze do Premier League, ale rosną szanse bramkarza Ipswich na powołanie do reprezentacji Polski.
Adam Nawałka wysyła jasny sygnał, że selekcja na mistrzostwa świata jeszcze się nie zakończyła. W sobotę selekcjoner reprezentacji Polski poleciał do Anglii, by spotkać się z Bartoszem Białkowskim. Szkoleniowiec nie mógł lepiej trafić – polski bramkarz Ipswich Town został wybrany na Piłkarza Meczu z Burton (0:0).
SUPER EXPRESS
Tym razem tylko standardy. Robert Lewandowski trafił do siatki w jedenastym z rzędu domowym meczu Bayernu, dzięki czemu wyrównał osiągnięcie swojego trenera Juppa Heynckesa, a Piotr Zieliński błysnął w Napoli (gol i asysta). To już jednak wiecie, podobnie jak znacie wyniki weekendowych meczów Ekstraklasy.
RZECZPOSPOLITA
W dodatku “Życie Regionów” bardzo ciekawa rozmowa z Tomaszem Frankowskim. Zresztą – były napastnik Wisły i Jagiellonii rzadko kiedy mówi nudno. Tutaj opowiada o swoim życiu i karierze, jest trochę sentymentalnie.
Rz: Kiedy miesiąc po zdobyciu przez reprezentację Polski Kazimierza Górskiego trzeciego miejsca na mistrzostwach świata rodzi się chłopak, to rodzice muszą myśleć, że właśnie przyszedł na świat drugi Deyna.
Tomasz Frankowski: A wcale nie. Mój tata nie grał w piłkę, nie był nawet kibicem, ale nie zdążyłem o tym z nim porozmawiać, bo odszedł, kiedy miałem 15 lat. Był taksówkarzem, zmarł na zator, nim zacząłem zdobywać medale. Mama dopingowała w sposób niezwykle ekspresyjny. Kiedy widziała w telewizji bramki Grzegorza Laty lub Andrzeja Szarmacha, przyjmowała je wrzaskiem. Sąsiedzi byli przerażeni. Ja miałem wtedy jakieś osiem–dziewięć lat i trochę się dziwiłem, że tak można.
Miał pan rodzeństwo?
O trzy lata młodszego brata. Po śmierci taty pomagali nam wujkowie. To był czas kolejek w sklepach z pustymi półkami i kartkami na wszystko. Szybko dorosłem.
Pan sprawia wrażenie bardzo spokojnego człowieka. Taki pan był na boisku i jest w rozmowie. Zawsze tak było?
Staram się panować nad sobą. Na boisku to nie zawsze było łatwe. Zresztą nosiłem ksywkę Tygrys, co miało charakteryzować mój spryt, szybkość i pazerność na bramki. W szkole zawsze zaliczano mnie do wąskiej grupy podejrzanych. Jak zginął dziennik – Frankowski, jak ktoś włożył pinezkę do zamka w drzwiach – Frankowski.
GAZETA WYBORCZA
W “GW” kolejny dzień bez piłki. Tylko tematy olimpijskie.
Fot. FotoPyk