To miała być armada godna awansu do Ekstraklasy. 40 punktów jesienią, 8 kolejnych zwycięstw z rzędu na samym początku sezonu, utalentowany trener, utrzymanie przez zimę trzonu zespołu, kilka wzmocnień. Tymczasem Flota Świnoujście została absolutnie rozmontowana, a kolejne mecze w jej wykonaniu jedynie to potwierdzają. Wiadomo, że w dzisiejszej piłce ciężko o teorie spiskowe, ale aż taki zjazd?! Porażka z Polonią Bytom? Pięć straconych goli w dwumeczu ze Śląskiem Wrocław? Pozwolenie na bramki dla Gikiewicza i Ćwielonga?
Zaczęło się już w listopadzie, gdy Flota wyłapała solidny wycisk od Zawiszy Bydgoszcz, zaliczając 0:3 na własnym terenie. Tym samym, który kilkanaście dni wcześniej był przedstawiany jako niemal niezdobyta twierdza (choć psuć zaczęło się już w meczu z Cracovią). Tym samym, gdzie ponoć „oddycha się inaczej”, dzięki czemu świnoujścianie są wygrani, już przed pierwszym gwizdkiem. Potem poszło już taśmowo.
0:4 z Termaliką
2:3 ze Śląskiem
1:2 z Olimpią Grudziądz
1:2 z Polonią Bytom
0:2 ponownie ze Śląskiem.
Sześć porażek z rzędu, w dodatku w stylu, który jest tak chujowy, że wyżera oczy razem z mózgiem pozostawia wiele do życzenia. Nie jesteśmy pewni, czy chcielibyśmy oglądać w Ekstraklasie zespół, na którym przełamanie zalicza Polonia Bytom, pełniąca w pierwszoligowej piłce rolę San Marino, ambitnego, walecznego i absolutnie bez-punktowego zespołu pełnego sympatycznych facetów grających za friko. Jakie są przyczyny tak głębokiego i gwałtownego rozkładu Floty?
Naiwnym byłoby zganianie wszystkiego na brak chęci do awansu – nie po to władze remontują stadion, starając się jak najlepiej przystosować go do warunków licencyjnych, żeby świnoujścianom powiedzieć w szatni – przegrajcie tę ekstraklasę, zostajemy na pipidowach z I ligi. Równie nierozsądnie byłoby upatrywać wszystkich win w utracie monolitycznego kolektywu, jaki jesienią sprawdzał się więcej, niż dobrze. Z jednej strony transfery wreszcie pozwoliły posadzić na ławce piłkarzy, a nie kopaczy, z drugiej jednak – ci sami piłkarze zaczęli bardzo nieładnie wybrzydzać na swój parszywy los. Nie sądzimy jednak, by sukcesy Floty z jesieni wynikały wyłącznie z dobrej atmosfery. Trzeci podawany często w mediach lokalnych powód? Zwolnienie Ryszarda Kłuska, asystenta Dominika Nowaka, który praktycznie samodzielnie przygotowywał zespół latem do rundy, a wcześniej przez moment prowadził Flotę z sukcesami jako pierwszy trener. Choć to Nowak bezustannie spijał śmietankę, niektórzy wytykali mu, że zespół stworzył kto inny, on sam zaś przyszedł tydzień przed ligą, zarządzać gotowym składem.
Powodów znalazłoby się pewnie więcej, a wszystkie razem dają taki obraz Floty, jaki mieliśmy do obejrzenia dziś podczas meczu ze Śląskiem, tydzień temu przy meczu z Polonią Bytom, czy jeszcze we wcześniejszych spotkaniach. Swoją drogą, niewielu zauważa, że jesienią Flota wyśmienicie punktowała, ale już styl, w jakim zaliczała kolejne zwycięstwa… nie do końca zachwycał. Ich główną siłą była solidna obrona i multum bramek po stałych fragmentach gry. Wiosną nie ma ani defensywy, ani goli po rzutach wolnych i rożnych.
Flota więc w dwuczęściowym sprawdzianie ekstraklasowym zdała jedynie pierwszy, najprostszy etap, walcząc łeb w łeb ze Śląskiem w pierwszym spotkaniu Pucharu Polski. Rewanż, ale przede wszystkimi wyniki Floty w lidze, pokazały jednak, że na Ekstraklasę może być jeszcze za wcześnie. I to pomimo pozycji wicelidera pierwszej ligi z jednym zaległym meczem.
A Śląsk? Gratulujemy przejścia dalej i oczywiście gola Gikiewiczowi.