Producent oliwy z oliwek vs. Robert Lewandowski. Cóż to będą za pojedynki!

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2013, 12:12 • 3 min czytania

Gdyby wszyscy obywatele San Marino, włącznie z dziećmi i emerytami, postanowili obejrzeć mecz swojej reprezentacji, nie daliby nawet rady zapełnić Stadionu Narodowego. Wystarczyłby im obiekt Wisły. Gdyby zechcieli zamieszkać na stałe w Warszawie, nie zajęliby jednej trzeciej mieszkań na Ursynowie, ale lider naszej kadry, który ma ponoć ambicje grać w najlepszych klubach świata – Manchester, nie Manchester, dlaczego nie Barcelona? – oczywiście zdążył już oświadczyć dziennikarzom „Przeglądu Sportowego”:
NIE MA CO SIĘ OSZUKIWAĆ, TO WCALE NIE BĘDZIE فATWE SPOTKANIE.

Producent oliwy z oliwek vs. Robert Lewandowski. Cóż to będą za pojedynki!
Reklama

Panowie Piłkarze, mamy wrażenie, że Hubert Małowiejski nie odrobił lekcji i nie uświadomił wam z kim naprawdę jutro gracie, dlatego przykry obowiązek waszej edukacji postanowiliśmy wziąć na siebie. Reprezentacja San Marino przerżnęła piątkowy mecz z Anglią 0:8, wychodząc do gry w następującym składzie: księgowy – właściciel baru, piłkarz, student, ksiegowy, bankier, barman, pracownik firmy produkującej oliwę z oliwek, student, pracownik firmy meblarskiej, elektryk. Na ławce czaiło się jeszcze paru studentów, pracownik szpitala i właściciel siłowni.

Selekcjoner Giampaolo Mazza, od piętnastu lat prowadzący San Marino, ma trochę inne dylematy od Waldka Fornalika. Poniedziałek, wtorek i środę, trzy dni poprzedzające spotkanie z Anglią, musiał spędzić w szkole, w której uczy WF-u. Nie, on nie mówi, że „to nie będzie łatwe spotkanie i nie ma co się oszukiwać”. Dla niego sam fakt gry na poziomie międzynarodowym jest wielkim osiągnięciem, mimo że – jak przyznaje Alex Gasperoni, na co dzień zajmujący się zakładaniem instalacji elektrycznych – czasem trudno pogodzić się z tymi wszystkimi porażkami. Zobaczcie, to prawie tak jak u nas!

Reklama

Mało? No to dalej.

Kiedy Artur Boruc po meczu leży w jacuzzi, korzystając z odnowy biologicznej klubu, jego wtorkowy vis-a-vis Aldo Simoncini siedzi z kalkulatorem przy księgach rachunkowych w firmie swojego ojca. Co robi w tym czasie bramkarz numer dwa w reprezentacji? Prawdopodobnie obsługuje właśnie klientów banku, w którym dostał etat. Ł»eby uniknąć pomyłki przypomnimy, że w kadrze San Marino jest dwóch Simoncinich – Aldo i Davide, bracia. Trzy lata temu w meczu ze Szwecją obu udało się strzelić samobója.

Napastnik Matteo Vitaioli kiedyś był nawet zawodnikiem włoskiego Empoli, ale kiedy okazało się, że piłkarz z niego żaden, otworzył własną knajpę. Damiano Vannucci, który zagrał dla San Marino blisko 70 meczów – przeżył wszystko, od 0:13 z Niemcami aż po historyczne 1:0 z Liechtensteinem – jest właścicielem siłowni, z kolei Enrico Cibelli od trzech lat w tym samym miejscu serwuje drinki, kawy i kanapki. Wieczorami urywa się z roboty, żeby dojechać na piłkarski trening. Niegdyś zagrał nawet w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale jego Tre Penne przegrało w dwumeczu z luksemburskim klubem Tomasza Gruszczyńskiego – Dudelange 0:11. Kilku studentów regularnie musi zwalniać się z zajęć na uczelni, żeby później móc wymienić się koszulkami z Gerrardem, Lampardem czy innym Rooneyem . – Wiem, że robią to po każdym meczu i wcale się nie dziwię. To dla nich wielkie chwile – przyznaje bez zadęcia selekcjoner Mazza.

Pewnie chcielibyście wiedzieć czy mają tam jakiegoś profesjonalistę? Pewnie, mają. 26-letni Mirko Palazzi gra we włoskim Rimini, byłym klubie Błażeja Augustyna. W czwartej (!) lidze. Aha, no i jest oczywiście nieśmiertelny Andy Selva. Strzelec ośmiu goli w barwach San Marino. Napastnik, którego nie wolno lekceważyć. Bo jak wiadomo – w Europie nie ma już słabych drużyn!

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama