W dorosłej piłce, mimo młodego wieku, funkcjonuje od 2007 roku, ale do dzisiaj nie udzielił żadnego dłuższego wywiadu. W rozmowie z Weszło Ariel Borysiuk opowiedział wyjątkowo szczerze o problemach młodości, łatce brutala, narodzinach dziecka, które zmieniły mu życie, rzuceniu szkoły, Twitterze i wielu, wielu innych sprawach. Ariel to, swoją drogą, przykład wymarzonego rozmówcy. Nie owija w bawełnę, mówi swoim, niesztampowym językiem i – przede wszystkim – podchodzi do własnej osoby ze sporym dystansem. A to u polskich piłkarzy nie jest regułą. Miłej lektury.
Odnoszę wrażenie, że wyjazd do Niemiec sporo dał ci życiowo. Wiele ludzi, czytając same twoje tweety, przestaje traktować cię jako balangowicza z Legii, który nie skończył liceum i nie ma nic do powiedzenia.
Szczerze? Najbardziej zmieniły mnie narodziny dziecka, rok i trzy miesiące temu. Ci, co mają dzieci, wiedzą, że to przewraca życie do góry nogami, też w pozytywnym sensie. Człowiek dojrzewa. A wiadomo, jak to było w Legii. Nie masz dziewczyny, mieszkasz sam, jakieś baleciki w głowie, nie możesz się ustatkować, przez to jakaś beznadziejna forma… Mogę narzekać na tę ligę, a był moment, kiedy sam grałem w niej tragicznie. Z Legii, wydaje mi się, wyjechałem w dobrym momencie. Wycisnąłem praktycznie wszystko. Osiągnąłem maksimum możliwości, pokazałem się w Lidze Europy i pojawiła się okazja transferu do Bundesligi.
W Polsce byłeś idealną ofiarą kibiców – hejterów. Piłkarz Legii, ma kasę, bawi się na mieście, jeździ dobrym samochodem, nie skończył szkoły…
Było, sam widzisz, troszeczkę tych spraw pozaboiskowych… Ale umówmy się – w Polsce pojadą z każdym. Nieważne, czy rzuci szkołę, czy jest super wykształcony. Wiem, że nie mam zbyt wielu miłośników swojego talentu. Sam też nie uważam siebie za wybitnego piłkarza, bo wszystko osiągnąłem ciężką praca. Gdy grałem w juniorach, w kadrze województwa lubelskiego, ten talent był większy. Grałem z przodu i spodziewałem się, że zrobię karierę jako ten, który kreuje grę. Potem w Legii trener Urban wymyślił mi pozycję defensywnego pomocnika i musiałem się przestawić. Trochę mi to zajęło, ale z perspektywy czasu wyszło mi to na dobre. Ale mówię – gdyby wycisnęli mnie bardziej jako ofensywnego, to może osiągnąłbym więcej.
Aż ciężko sobie to wyobrazić. Jesteś postrzegany jako typowy defensywny pomocnik.
Teraz tak, ale sześć-siedem lat temu naprawdę byłem bombardierem. Trudno w to uwierzyć, ale tak było.
Potem celownik poszedł do góry…
Dokładnie. I polowałem na niemiłych kibiców (śmiech). Trener widocznie zauważył, że mam predyspozycje, by grać na defensywnej pomocy. To jedna z najbardziej przychylnych mi osób w dorosłej piłce. Gdyby nie on, nie wiadomo, gdzie dziś bym był.
Nie wiem, na ile śledzisz media, ale pojawia się wiele opinii ekspertów, którzy radzą młodym środkowym pomocnikom, by nie szli twoją drogą. Sam na Twitterze pisałeś, że Andrzej Iwan ma rację, że Borysiuk nie dorasta do pięt Łukasikowi i Furmanowi. Niedawno Dariusz Dziekanowski otwarcie też do nich apelował, by byli bardziej kreatywni niż ty.
Tak mnie wszyscy postrzegają – jako brutala, bo często łapałem żółte kartki i grałem wślizgiem, bezpardonowo. Może przez to mam w Polsce taką etykietkę. Mówisz o Furmanie i Łukasiku… Gdy ja grałem w Legii, oni byli schowani na dole. Teraz znowu przyszedł trener Urban i pozwolił im się wybić. Chciałbym, by byli kreatywniejsi ode mnie, bo sam sobie zdaję sprawę, że nigdy nie będę Xavim ani Pirlo. A jeśli eksperci tak się wypowiadają na mój temat? To ich zdanie. Kiedyś Kamil Grosicki został skrytykowany przez Zbigniewa Bońka i odpowiedział, że nie wypada mu podważać jego słów. Ja też nie będę polemizował z kimś, kto osiągnął więcej ode mnie, bo wyszedłbym na głupka. Czasem krytyka po człowieku spływa, czasem dotyka, ale Iwan i Dziekanowski zrobili nieporównywalnie większe kariery, więc nie mogę się do tego odnieść.
A kiedy krytyka cię dotyka?
Jak czasem człowiek przeczyta komentarze, to naprawdę może się zagotować. 38 milionów wielkich ekspertów od piłki.
Wiesz, że po takiej deklaracji liczba komentarzy automatycznie idzie do góry?
Możliwe, ale spytaj każdego chłopaka, a powie ci to samo. Patrząc na całą Europę, Polska jest jednym z tych krajów, które najbardziej potrafią zgnoić własnego zawodnika. Rozmawiałem na ten temat z „Vuko” (Aleksandarem Vukoviciem – przyp. TĆ) i mówił mi, że w Serbii gdy jesteś słaby, to tym bardziej cię podkręcają i motywują. Nie chcą ci pokazywać, że odstajesz. U nas jest przeciwnie i to spory problem.
Z Serbii zawodnicy odchodzą za większą kasę do poważniejszych lig.
Tak, tak, ale „Vuko” nie mówił o chłopakach z najwyższej półki, tylko o normalnych zawodnikach. Tam podejście do swoich rodowitych piłkarzy jest zupełnie inne.
Ciebie ta krytyka jakoś mocniej dotknęła? Trafiłeś do dorosłej piłki w bardzo młodym wieku. Mówimy o Furmanie i Łukasiku, którzy są w podobnym wieku do ciebie, a ty debiutowałeś już dawno temu.
Dziś taka krytyka w ogóle nie robi na mnie wrażenia. W wieku 18-19 lat miałem słabszy okres w Legii i w pewnym momencie się pogubiłem. To był mój błąd. Zamiast przykręcić śrubę i w tym młodym wieku jeszcze bardziej się rozwinąć, stałem w miejscu. Wszyscy to zauważali i pojawiło się zwątpienie – czy Legia to nie za wysokie progi. A rok wcześniej, gdy strzeliłem gola z Odrą, niektórzy mówili, że nowy Deyna. Sam zresztą chciałem nim być, ale nie wyszło i nie wyjdzie (śmiech). Ale mówię – tamtego okresu żałuję, to był problem wyłącznie mojej głowy, ale na szczęście wyszedłem na prostą.
W takim samym tonie, też w wywiadach dla Weszło, wypowiadali się Kuba Kosecki i Maciek Rybus. Wzloty i upadki to typowa sprawa u każdego młodego piłkarza.
Ale popatrz na Rooneya – on chyba nigdy nie miał żadnego dołka. Lubił się zabawić, ale później wychodził i ładował dwie bramki. To jest problem naszej piłki – młodzi goście zobaczą duże pieniądze w Warszawie i mogą się pogubić.
Dzisiejsza młodzież w Legii wydaje się być spokojniejsza, a ty i „Ryba” ewidentnie lubiliście się zabawić.
Byliśmy ostatkiem tego pokolenia, które się bawiło (śmiech). Wyłącz, wyłącz nagrywanie!
Do stolika na momencik podchodzi Mariusz Piekarski
Borysiuk: – Siemanko, schudłeś trochę, co?
Piekarski: – Co ty, to samo.
Borysiuk: – Pewnie przez Zarzecznego, po tym wpisie (śmiech).
Piekarski wita się i odchodzi
Furman nawet wygląda na takiego, wiesz, grzecznego. Ale mówię – ci goście mają wielkie perspektywy i chyba większy talent niż ja.
Z drugiej strony mówi się, że dobry piłkarz powinien się potrafić dobrze zabawić.
Zależy jak na to patrzeć. Wiesz, jak jest w Polsce. Pójdziesz na balet, zobaczą twoje zdjęcie i jesteś gnojony wszędzie – w klubie, na wyjazdach, przez kibiców swoich, przeciwnych… W Anglii się bawią, ale włączysz Premiership i Ekstraklasę – dwa inne światy. Tam wybaczają od razu, tu spojrzenie jest inne. Ale gra też jest inna, więc nie będę się wymądrzał.
Cały czas kręcimy się wokół opinii na twój temat. Ale do czego zmierzam – w Polsce uchodziłeś za gościa bez matury, który tylko się bawi, a na Twitterze polecasz książki i pytasz, kto będzie gościem u Lisa.
Twittera mam od połowy grudnia, więc może ta opinia na mój temat aż tak się nie zmieniła. Może wcześniej ludzie nie mieli ze mną żadnego kontaktu i nigdzie nie mogli mnie zobaczyć? Może teraz zobaczyli, że mimo że rzuciłem wcześniej szkołę, to nie jestem jakimś kompletnym głąbem spod sklepu, tylko normalnym gościem? Cieszę się, że ludzie mnie tak postrzegają, bo taki byłem zawsze. Jeżeli faktycznie tak myślą, to dla mnie zajebiście fajne. Ale najważniejsza jest dla mnie opinia rodziny i narzeczonej. Córka co prawda jeszcze nie mówi, ale już widzę, że mam z nią dobry kontakt. Uspokoiłem się poza boiskiem, przestałem wychodzić, bo nie ma nawet za bardzo jak, stałem się domatorem i wszystko idzie w dobrym kierunku.
Narodziny córki to punkt przełomowy w twoim życiu i karierze?
Tak mi się wydaje. Kiedy pewni ludzie dowiedzieli się na Legii, że spodziewam się dziecka, pojawiło się trochę nieprzychylnych komentarzy. Ł»e to za wcześnie, że sobie nie poradzę i wszystko się zawali. Też się trochę obawiałem, ale przy wsparciu rodziny i narzeczonej wszystko poszło dobrze i akurat wtedy, bo Legia grała właśnie w Lidze Europy, wycisnąłem z siebie maksa. Czyli jednak dziecko pomogło mi w utrzymywaniu formy. Teraz też nie gram padaki i mimo kilku problemów, ustabilizowałem formę.
Ale czego się obawiałeś? Miałeś pełną stabilizację w życiu i nie musiałeś się obawiać o przyszłość.
Każdy chłopak w wieku 20 lat, któremu rodzi się dziecko, ma pewne stresy. Pewien okres się kończy. Nie wracasz po treningu do spokojnego domu. Córka chce się bawić, chce na ręce, na spacer… Bardziej o to mi chodziło – czy dam sobie radę jako ojciec. Takie sytuacje zmieniają świat o 180 stopni, ale dziś widzę, że poradziłem sobie świetnie i nie wyobrażam sobie życia bez dziecka.
Trenerzy w Legii mieli do ciebie natomiast pretensje, że kompletnie olałeś szkołę i nie zrobiłeś matury. Ł»ałujesz tego czy traktujesz to na zasadzie – „olać to, i tak sobie poradziłem”.
No, poradziłem sobie, poradziłem, ale szkoła na pewno by się przydała. Byliśmy młodzi i uparci, a nie tylko trener Magiera naciskał na nasze wykształcenie. Trener Urban też przeprowadzał z nami rozmowy na ten temat, ale to było jak rzucanie grochem o ścianę. Cokolwiek mówił, my odbijaliśmy piłeczkę.
Odbijaliście czy wypuszczaliście drugim uchem?
Nie wiem, naprawdę. Nie wiem, co powiedzieć. Wolałbym mieć szkołę skończoną i wierzę, że to jeszcze zrobię. Znajomy zdał maturę w wieku trzydziestu kilku lat, więc jeszcze wszystko przede mną. Ale trenera Urbana mi szkoda, bo naprawdę mu na tym zależało. Traktował mnie i Maćka jak synów, a w tamtej szatni Legii, przy Wojtku Szali, Tomku Jarzębowskim czy Marcinie Mięcielu, naprawdę byliśmy gnojkami. Trener nas nakręcał na szkołę, a my to – brzydko mówiąc – olaliśmy i postawiliśmy na swoim. Na początku daliśmy się namówić, pochodziliśmy miesiąc, półtora, a potem uznaliśmy, że… Naprawdę nie wiem, jakich używaliśmy argumentów. Po prostu nam się nie chciało. Niestety.
Mam wrażenie, że jest ci głupio.
Jest mi głupio. Może córka poprosi mnie za parę lat, żebym jej wytłumaczył jakieś zadanie albo zapyta: „jaki ty byłeś w szkole?”. To może być, wiesz, lekkie zagięcie, ale może się sprężę i skończę to.
Ale z geografii Belgii i Niemiec – o czym już kiedyś wspomniałeś – nie będziesz miał problemu.
Na szczęście nie miałem wtedy dostępu do Twittera i nie wiedziałem, co się dzieje i jakie opinie pojawiają się na mój temat. Informowałbym na bieżąco, o co chodzi z tym transferem… Mam opowiadać?
Jasne.
Miałem dwie dobre oferty – lepszą finansowo, i to zdecydowanie – z Belgii oraz z Kaiserslautern, które dawało perspektywę gry w Bundeslidze. Myślę sobie: Club Brugge… OK, gra co roku w pucharach, bije się o Lidze Mistrzów, ale spojrzysz w dół tabeli, a tam nazwy typu Kortrijk czy Mechelen. Jak w lidze polskiej. Graliśmy wtedy sparing na zgrupowaniu w Turcji i Marek Jóźwiak powiedział, że Legia dogadała się z dwoma klubami i wybór zależy ode mnie. Na początku zdecydowałem się na Kaiserslautern i byłem pewien, że jadę do Niemiec, po czym Belgowie rzucili naprawdę brutalną propozycję dla mnie i trochę większą dla Legii. Także wiesz, trochę mi się zamotało w głowie.
Wtedy ruszyłeś do Brugii…
Tak, była sobota, miałem wykupione bilety z Turcji do Brukseli, a stamtąd dojechaliśmy do Brugii. Porozmawiałem z trenerem… Jak on się nazywał? Niemiec, prowadził Fenerbahce…
Daum.
Ja.
Ja (śmiech).
Tak, tak (śmiech). Christoph Daum. Porozmawialiśmy chwilę, wstępnie się dogadaliśmy i na poniedziałek rano miałem umówione badania lekarskie. Sześć godzin mnie wymęczyli. A ja, wiesz, po obozie, troszkę podjechany, bo miesiąc do ligi. Ale OK, dałem radę i pojechaliśmy do Brukseli, do siedziby prezydenta. Wieźli nas do tego pałacu, a ja już byłem zdecydowany, że… jadę do Niemiec.
Co cię najbardziej zniechęciło?
Ogólnie… Club Brugge to wielki klub. Tak mi się przynajmniej wydawało. A tu wszystko dookoła takie… Jak w Bełchatowie. Porównując całą otoczkę dookoła klubu z Legią – przepaść. Wiesz co? Ja, przechodząc całe te testy, miałem cały czas w głowie, że mogę iść do Bundesligi. To było dla mnie najgorsze. Biegnę w stroju Brugge na bieżni i myślę o Kaiserslautern. Strasznie byłem niezdecydowany, potem zdołowany, „Piekarz” to zobaczył i pytam go po tych testach: „jest jeszcze możliwość z Kaiserslautern?”.
A w perspektywie miałeś kolację z prezesem Brugge.
Tak, ale pytałem go przed kolacją i powiedział, że oczywiście, bo nic nie podpisaliśmy, ale może być grubo, jeśli ich olejemy i pojedziemy do Niemiec. Jakoś z tego wybrnęliśmy, ale troszeczkę byli zaskoczeni. Może nawet nie troszeczkę… Jak przy stole powiedzieliśmy, że jednak dziękujemy, było jedno wielkie niedowierzanie.
Zjedliście?
Nie (śmiech). Jak najszybciej w auto i do Niemiec! Ale czasem się zastanawiam, jakby się to ułożyło, gdybym tam poszedł. Sprawdzam ich wyniki – czwarte miejsce. Ale każdy człowiek chyba tak ma w podświadomości, gdy podejmuje trudną decyzję. Macie takie przeglądy prasy na Weszło… Kiedyś kliknąłem po transferze i znalazłem artykuł w „Fakcie” na mój temat. Coś o niedojrzałym gówniarzu. Strasznie mnie to wkurwiło. Tak mi ręce opadły… To jest masakra. Nigdy się nie tłumaczę młodym wiekiem na boisku, ale w tamtej sytuacji chyba mogłem, tak? Miałem dwie fajne oferty. Każdy by się zastanawiał na moim miejscu, a w prasie tak ze mną jechali. Mega, mega byłem zagrzany. Mogli do mnie zadzwonić, spokojnie bym wytłumaczył, ale woleli mnie obsmarować. Nie wracajmy do tego.
A gdyby teraz, po spadku z Bundesligi, Club Brugge chciało cię kupić jeszcze raz?
Nie ma takiej opcji (śmiech).
No dobra, Genk.
W zimie nie mieliśmy tak dużej straty i byłem przekonany, że mocniej powalczymy o dwa miejsca dające awans. Teraz trochę daliśmy ciała i w ostatnich kilku meczach sytuacja się pogorszyła. Poza tym też miałem pewny plac. Opuściłem tylko dwa mecze z powodu kontuzji…
Rzeczywiście z powodu kontuzji? Nawet na Twitterze zastanawiałeś się, czy trener włączy cię do kadry.
W pierwszym meczu nie grałem za kartki, a potem pojechałem na kadrę.
I po kadrze wypadłeś.
W środę był mecz z Irlandią – nie grałem, w czwartek wróciłem do klubu, normalnie trenowałem, w piątek rano mieliśmy rozruch, wieczorem miał być mecz z Dynamem Drezno, ja normalnie ubrany na zgrupowanie, trener mnie wzywa do gabinetu, że się nie łapię do osiemnastki. Argumentował, że byłem na kadrze i nie trenowałem z drużyną, ale sorry, w reprezentacji spędziłem dziewięćdziesiąt minut na ławce, więc byłem wypoczęty. OK – odpalił mnie na trybuny, spokojnie to przyjąłem, wygrana 3:0, a bramkę od poprzeczki strzela defensywny pomocnik, który właśnie przyszedł z Unionu Berlin. Później chłopaki się śmiali: „ty walisz po pięćdziesiąt sztuk i jeszcze ci nie wpadła, a tu gościu przyjechał, jeden strzał i bramka”. „Fajnie, fajnie, dobijajcie mnie jeszcze bardziej”. W porządku, trenujemy tydzień i wyjazd na Duisburg. Byłem pewien, że przynajmniej znajdę się w osiemnastce. Zakładam tape’a u maserów, przychodzi drugi trener i mówi, że biorą dwudziestu, a ja znowu poza kadrą. Ręce mi opadły, mówię: „kurde, co jest grane”. Odpadam ja i reprezentant Grecji, Fortounis.
Wtedy poszła informacja, że trzymasz się z dala od drużyny i nie mówisz dobrze po niemiecku.
Nie no, typowy absurd. Bardzo dobrze się dogaduję. Może nie perfekt, ale nawet po angielsku daję sobie radę. Jeżeli ktoś zobaczy atmosferę w szatni i moją pozycję w drużynie… Kompletna bzdura. Nawet o tym nie wiedziałem. Dopiero teraz mi powiedziałeś. Zadzwoniłem w każdym razie do „Piekarza”, że drugi mecz na trybunach i trzeba coś robić, bo jeśli mam siedzieć na ławce lub trybunach do czerwca, to sorry, ale jestem w takim wieku, że muszę grać, nieważne gdzie. To była moja inicjatywa, żeby pójść na wypożyczenie. Pojawił się temat Wołgi…
… który oczywiście dementowałeś.
Wiesz, jak jest (śmiech). Wszystko było dogadane, ale potem się posypało. Pogadałem z trenerem, mimo że nie rozumiem niemieckiego (śmiech). Powiedział, że teraz gra dwóch innych zawodników, ale liczy na mnie. Kartki, kontuzje i wskakuję. Wróciłem do jedenastki i problemy, wydaje mi się, mam za sobą.
Faktycznie chciałeś pójść do tej Wołgi? Nie jest to Francja czy Hiszpania.
Mam 22 lata i muszę grać w piłkę, bo co mi da ławka? Nie przyjmowałem do siebie myśli, że mógłbym grzać ławę lub trybuny w Niemczech. Ale zostałem, wróciłem do składu i nie mam problemu.
A jeśli nie awansujecie, to będzie problem?
Będzie, będzie. Straszne mamy ciśnienie ze strony kibiców. Kaiserslautern to stutysięczne miasteczko. Na drugą ligę przychodzi 25 tysięcy, na pierwszą 40-45. Klub z tradycjami, czterokrotni mistrzowie Niemiec i dla nich spadek był bolesny, mimo że często balansują na granicy pierwszej i drugiej Bundesligi. Dają nam kibice do zrozumienia, że liczy się tylko awans. A będzie ciężko nawet o trzecie miejsce, bo teraz Koeln się obudziło, niedługo gramy z nimi mecz i to może być starcie o baraż. Ale nie dopuszczam do siebie myśli, że nie awansujemy.
Ale mówisz, że będzie problem i od razu wspominasz o kibicach. A twoja sytuacja? Drugi sezon na zapleczu Bundesligi będzie sezonem straconym?
Po ostatniej kolejce, jeśli nie awansujemy, będę się zastanawiał. Jeżeli dwa lata z rzędu zagramy w drugiej Bundeslidze, klub będzie inaczej postrzegany choćby przez sponsorów i finanse będą inne.
Zastanawiam się, jaką w ogóle masz pozycję w 2. Bundeslidze. Z jednej strony przydarzył ci się drobny kryzys, z drugiej, w 1. Bundeslidze grałeś w zasadzie od razu, bez aklimatyzacji.
Od razu wsadzili mnie na wysokiego konia, bo po dwóch-trzech treningach wstawili mnie do składu na Koeln. Z perspektywy czasu trochę żałuję, że tak szybko zagrałem w pierwszym składzie, bo dostałem czerwoną kartkę i pauzowałem z Bayernem. Mógłbym sobie spokojnie z ławki obejrzeć, jak to wszystko wygląda z bliska, a tak to się zagrzałem. Szkoda, fajna promocja przeszła koło nosa. Pytałeś, jaką mam pozycję… Jakiejś wielkiej marki nie mam, nie strzelam cudownych bramek. Poprzednią rundę miałem dobrą, dwa razy wybrano mnie piłkarzem meczu, co defensywnym pomocnikom rzadko się zdarza. Sporo pracy przede mną. Jeżeli klub zostanie w 2. Bundeslidze, trzeba tak zagrać, by wzbudzić zainteresowanie innych.
Po przejściu do Kaiserslautern powiedziałeś, że usłyszałeś od trenera, iż agresywna gra, jaka cię charakteryzowała w Polsce, będzie w Niemczech atutem. Faktycznie tak jest? Ostro rąbiesz w tej drugiej lidze?
No, rąbię, rąbię. Mam już chyba siedem kartek. Ale w drugiej lidze sędziowie są przychylniejsi dla brutali. W pierwszej ledwo dotknąłem Raula i sędzia od razu podbiegł go uspokoić, że zaraz mnie utemperuje, a tutaj możesz ostro zaatakować i sędzia puszcza grę. Na całym świecie chyba tak jest w niższych ligach. O, i jeszcze tempo jest szybkie. Niby jest różnica w jakości między pierwszą a drugą Bundesligą, ale pod względem tempa poziom jest podobny.
Schalke, Raul, inaczej to brzmi niż liga belgijska, to fakt.
Chyba do 40. minuty prowadziliśmy z nimi 1:0. Raul, Huntelaar, Farfan, wielcy zawodnicy, tylko przegraliśmy 1:4 i trenera nam zwolnili. Ale szczerze mówiąc, z tym składem personalnym nie mieliśmy prawa się utrzymać. Po wynikach było widać, że zdecydowanie odstawaliśmy. Ale tych meczów z Bundesligi już mi nikt nie zabierze. Lewis Holtby, ciekawy zawodnik, Raul… Facet biega w tempie spacerowym, ale przyjęcie piłki takie, że naprawdę… I ten z Hannoveru… Didier Ya Konan. Niesamowita maszyna, gość tak zbudowany, że Sobiech naprawdę ma tam twardy orzech do zgryzienia.
Teraz macie ekipę na awans?
Personalnie mamy zdecydowanie lepszy skład, ale pogubiliśmy sporo punktów ze słabymi drużynami, typu Bochum czy Duisburg. Cofają się, każą nam grać atakiem pozycyjnym, a my wyglądamy jak polskie drużyny w pucharach. Trochę się to nie układa. Ale mam nadzieję, że w maju przynajmniej awansujemy do baraży. Grasz u siebie, na wyjeździe i wszystko może się zdarzyć. Rok temu Fortuna Duesseldorf grała z Herthą, nikt jej nie dawał szans, a jednak awansowała. Ale nie ma co wybiegać w przyszłość, bo gramy z Bochum prze dwoma tygodniami, 0:0, podchodzimy do trybun, a tam gwizdy. Każą nam odejść. Wielka presja, jak z „Ł»yletą”. Jak jeszcze byłem w Legii, Artur Płatek opowiadał mi, że w Kaiserslautern najbardziej ceni się zawodników z charakterem. Ci, którzy walczą, będą bohaterami, bo tam nikt nie sprowadza dryblerów za grube miliony. Więc niby do nich pasuję, ale jak w pierwszym meczu dostałem czerwoną, to mogło się im to moje przemotywowanie nie spodobać.
Skoro w 2. Bundeslidze sędziowie pozwalają na tak dużo, to chyba strach cię wypuścić w meczu kadry.
Taki sobie wypracowałem styl. Zawsze najbardziej rajcowali mnie ci najwięksi brutale. Dziwna sprawa, ale zawsze przed meczem wolałem obejrzeć filmik z Gattuso niż z Pirlo.
Kibice Wisły do dziś mają ci za złe, że wyeliminowałeś na dłużej Rafała Boguskiego.
Do teraz czytam opinie, że od tamtej kontuzji do dziś się nie podniósł. No tak… Niezbyt dobrze się po tym czułem, ale naprawdę na boisku nie wyglądało to aż tak brutalnie i nawet pamiętam, że moi koledzy z Legii pobiegli do sędziego, żeby protestować. Ale stało się. Po meczu chciałem porozmawiać z Rafałem, ale schował się na zabiegach i poprosiłem któregoś kolegę, żeby przekazał mu moje przeprosiny. No, wtedy Rafał był w mocnym gazie. Był mocnym punktem Wisły i kadry Beenhakkera… Nie wracajmy do tego.
Odpowiada ci taka łatka brutala?
Brutala… Zahaczyłem Boguskiego, to jedyna taka sytuacja. Nikomu więcej nie zrobiłem takiej krzywdy. Tak samo mówi się o Koronie – że to brutale, a oglądam ich mecze i nikogo nie znoszą po ich atakach.
To jakiś wyjątkowy fart, że po atakach Kuzery nikogo nie znieśli, proszę cię.
No, Kubę Koseckiego ostro zaatakował.
Deleu z Lechii też. Masakra.
Tego nie oglądałem, ale śledzę ich wyniki ze względu na „Vuko”, który jest moim przyjacielem i nie wydaje mi się, żeby zagryzali tych przeciwników. To brutalna gra, ale fair.
Uważasz, że przyklejanie łatek brutala jest w Polsce przesadzone?
Oczywiście. Brutalem był Vinnie Jones, puść sobie gościa na Youtube. To był psychol. Mnie i Koronie daleko do takiego stylu.
Powiedz na koniec – patrząc na swoje losy, chyba osiągnąłeś więcej niż mogłeś. Debiut w wieku 16 lat w Ekstraklasie w tamtym okresie był dla ciebie darem od losu.
Można powiedzieć, że zapoczątkowaliśmy z Maćkiem Rybusem stawianie na młodzież, bo gdziekolwiek spojrzałeś, najmłodszy zawodnik miał 25 lat, a reszta to stare konie. Gdyby nie Urban, może byśmy się z „Rybką” obijali po Puszczach Niepołomice. Wyciągnął do nas rękę i fajnie, że dziś Furman i Łukasik mają takiego trenera. A co do mojej osoby… Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że trafię do klubu z Bundesligi za dobre, jak na nasze realia, pieniądze, to wziąłbym to z pocałowaniem ręki.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA