– Widzę teraz po piłkarzach, że sami od siebie oczekują więcej, ale muszą pokazać, że w Turcji nie byli na wakacjach. Ja wiem, że nie byli, ale przestała funkcjonować sfera mentalna, uciekła pewność siebie. A jak coś nie trybi w zespole, to upierdala się głowę tego, który go prowadzi. Ot, taki zawód trenera – mówi w szczerej rozmowie z Weszło Artur Skowronek, właśnie zwolniony z Pogoni.
Właśnie zrobiłeś kolejny krok na drodze do trenerki…
Ł»eby być dobrym trenerem, musisz zostać zwolniony dwa, trzy razy.
Tak mówił Dariusz Kubicki – że dopiero wtedy stajesz się trenerem.
A ja myślę, że dobrym trenerem. Wszystkie złe doświadczenia uczą i procentują. Człowiek staje się silniejszy, czasem tego mu potrzeba.
Pogoń była złym doświadczeniem?
Dobrym. Ale dla mnie to nie była nauka, zbieranie szlifów i łapanie doświadczenia. To była pierwsza praca, która myślę, że wyglądała przyzwoicie.
Jest tak, jak powiedział dla Weszło wiceprezes Smolny, że brakowało wspólnej wizji i dotarliście do ściany, której nie można było wspólnie przejść?
Jeśli tak stwierdził, to jestem zdziwiony. Wizję klubu szybko złapałem, dzięki temu zostałem przecież zatrudniony. Wypracowaliśmy sobie pewien styl, on wszystkim odpowiadał, choć często brakowało w tym powtarzalności i to bolało. O Pogoni mogli mówić, że jesteśmy tylko beniaminkiem, ale chciałem, żeby zawsze podkreślali nasz pressing i zero kalkulowania. Myślę, że się udało. A wizja? Ja powiedziałbym, że wiele rzeczy mieliśmy wspólnych i… Na tym zakończę, uszanuj to.
Owijacie te kulisy rozstania taką tajemnicą, jakby pod koniec mocno zawrzało.
Bo było mocno. Zupełnie inaczej wyobrażano sobie obraz gry Pogoni, a ja nad tym obrazem pracowałem. Też nie wyobrażałem sobie, żeby ta gra miała tak dalej wyglądać. Sądzę jednak, że w kontekście ośmiomiesięcznej pracy zasłużyliśmy na co najmniej jeszcze jeden mecz – dwa tygodnie przygotowań i spotkanie na swoim stadionie. Bo jestem przekonany, że Pogoń „zaskoczy” z Lechem, strzeli tego gola, wygra i w siebie uwierzy. W klubie stwierdzili, że ja siły mentalnej w zespole nie znajdę.
Do mentalności jeszcze dojdziemy… Podobno poróżniliście się w temacie stawiania na wychowanków, nie byłeś do tego przekonany.
Mówimy o młodzieży 17- czy 18-letniej i z całym szacunkiem, ale trzeba jeszcze do nich mocno dotrzeć. Zanim zadebiutują w Ekstraklasie, potrzebują najpierw kilku istotnych wskazówek. Tym, których uważałem, że zasługują na szansę, szansę dałem. I oni obronili się sami. Tadrowski i Golla z Wisłą rozegrali dobry mecz, a przecież z młodych stawiałem jeszcze na Lewandowskiego, Djousse czy Murayamę.
Czułeś przed Wisłą, co się święci – bo pierwsze plotki już się pojawiały – czy łyknąłeś słowa szefów, że przepracujesz cały sezon?
Wiem, że jestem młody, ale byłem w Ekstraklasie, gdzie te tematy tak się kręcą. Jak przegrywasz, to wylatujesz. Byłem na to delikatnie przygotowany, ale miałem dystans. Dali mi komfort pracy, wypowiadając takie słowa, i w pełni im zaufałem.
Czyli decyzja cię zaskoczyła.
Nasze relacje – czy dobrze, czy źle – zawsze były szczere, więc uwierzyłem. Już na początku nie spękali, kiedy mnie zatrudnili, a pewnie niejeden przez mój wiek by się rozmyślił. Czuliśmy między sobą wsparcie, nikt nie wchodził w moją robotę i czułem, że popierają ten styl. Wyszło inaczej…
Jak wytłumaczysz hasło wiceprezesa Smolnego, że wiosenne wyniki nie były głównym czynnikiem zwolnienia, a co najwyżej jednym z czynników?
Zastanawiające… Musisz spytać jego, ja nie wiem.
Smolny dalej mówi: „Zimą nikt z pierwszego składu nie odszedł, doszło kilku zawodników i drużyna nie powinna być jakościowo gorsza, niż jesienią”. Pewnie się zgodzisz, że jednak była. Dlaczego?
W swojej pracy absolutnie nic nie zmieniłem, jedynie poszliśmy w stronę wzmocnienia siły i szybkości, żeby osiągać lepsze parametry w pressingu. Ale przede wszystkim siadła sfera mentalna. Fatalnie weszliśmy w rundę, okoliczności nie pomagały i przed Wisłą zrobiło się duże ciśnienie. Spróbowałem je wziąć na siebie i myślę, że dałem radę, ale zespół tego nie odczuł. Pokazało to samo spotkanie. Nie mogliśmy stworzyć sobie żadnej okazji, nie potrafiliśmy przenieść progresu z treningów na mecz i… skończyło się porażką, która doprowadziła do mojego zwolnienia.
Miałeś problem, żeby dotrzeć do piłkarzy? Zamknęli się?
To, co im przekazywałem, do nich docierało. Nie mogłem mieć pretensji, jak wchodzili w mecz z Wisłą, ale zaczynali pękać, kiedy nam nie szło. Tak było w tych czterech spotkaniach. Jak marnowaliśmy sytuacje, to momentalnie przestawaliśmy istnieć. Z czasem zanikały i agresja, i pazerność na bramkę. Brakowało mi też piłkarza z cechami przywódczymi, który umiałby w kluczowym momencie podnieść kolegów.
Za to odpowiadał Edi Andradina. Zawiódł?
Nie. Nie można całej drużyny oprzeć na nim, trzeba mu pomóc. I tego wsparcia zabrakło. Ale on ostatnio był w słabszej formie.
Słabsza gra Ediego to jedno, a Takafumi Akahoshi – drugie. Wcześniej rozegrał piętnaście meczów z rzędu, ale z Wisłą ty też przestałeś walczyć z rzeczywistością i posadziłeś go na ławce.
Odpowiedzialność za dyspozycję piłkarza musi wziąć na siebie trener. I ja ją biorę. Ale możesz mi wierzyć na słowo: fizycznie przygotowany jest bardzo dobrze.
To w czym problem?
Musisz spytać nowego trenera… To bardzo dobry piłkarz, mógłby być liderem i prędzej czy później udowodni swoją jakość. Ale żeby być w odpowiedniej dyspozycji, trzeba dołożyć inne czynniki. Mam swoją teorię, ale nie chcę o niej mówić.
Sodówka?
Ł»eby być dobrym piłkarzem, to trzeba być tym piłkarzem 24 godziny na dobę.
Masz do siebie konkretnie o coś pretensje?
Muszę mieć pretensje, bo właśnie zostałem zwolniony z poziomu, do którego za wszelką cenę dążyłem. Wiedziałem, że łatwo będzie wypaść, że zadecydują detale i szczegóły. Pewnie mogłem w kilku sprawach zachować się lepiej, ale z całej pracy czuję satysfakcję. To, jak wyglądała Pogoń, było moim pomysłem. Widzę po piłkarzach, że sami od siebie oczekują więcej, ale muszą teraz udowodnić, że w Turcji nie byli na wakacjach. Ja wiem, że nie byli, ale przestała funkcjonować sfera mentalna, uciekła pewność siebie. A jak coś nie trybi w zespole, to upierdala się głowę tego, który go prowadzi. Ot, taki zawód trenera.
PT