Jesteś człowiekiem, z którym niezwykle łatwo się identyfikować. Nie chowasz się za trzyrzędowym garniturem, nie udajesz ważniaka. Zamiast tego pozujesz z kibicami do zdjęcia z bebechem na wierzchu i nie wstydzisz się przyznać, że lubisz skoczyć na curry, a wieczorem wypić w pubie jedno, dwa, ewentualnie osiem piw. Jesteś taki, jak ci, którzy tydzień w tydzień zdzierają gardła za Newcastle.
Kibice powinni cię kochać. A jednak nienawidzą.
***
W pierwszym roku po przejęciu klubu zwalniasz z niego Sama Allardyce’a, menedżera, którego styl gry kompletnie nie podobał się kibicom. W jego miejsce ściągasz absolutną legendę, Kevina Keegana. Szkoleniowca uwielbianego, pod którego batutą klub dwa razy zdobywał wicemistrzostwo Anglii i po niemal dwóch dekadach oczekiwania wrócił do europejskich pucharów.
Kibice powinni cię kochać. A jednak nienawidzą.
***
Na derby z Sunderlandem na Stadium of Light próbujesz do loży VIP wejść ubrany w koszulkę Newcastle. Gdy zostajesz poproszony o jej zdjęcie, nie godzisz się na to i zmieniasz miejsce. Lądujesz na sektorze gości wśród kibiców swojej drużyny. W lot łapiesz najpopularniejsze przyśpiewki i bawisz się razem z nimi.
Kibice powinni cię kochać. A jednak nienawidzą.
***
Za twoich rządów Newcastle pierwszy raz od 2004 roku zajmuje miejsce w pierwszej piątce Premier League. Gra naprawdę widowiskowy, przyjemny dla oka futbol, dzięki czemu po paru latach nieobecności wraca do Europy.
Kibice powinni cię kochać. A jednak nienawidzą.
***
Wiele razy wydawało się, że Mike Ashley doskonale wie, jakie ruchy powinien wykonać, by zaskarbić sobie sympatię kibiców Newcastle. Ba – on większość z nich wykonywał. Wiedział, że znacznie łatwiej będzie rozkochać fanów, gdy będzie się kreować na rubasznego grubaska, a nie poważnego pana prezesa. Ilu z nich uśmiechało się pod nosem, gdy Ashley został przyłapany na opróżnianiu kubka piwa na trybunach The Emirates wiedząc doskonale, że picie alkoholu na trybunach w Anglii jest zakazane? Ilu suszyło zęby, gdy tłumaczył się, że było to piwo bezalkoholowe, mimo że Arsenal na swoim stadionie takowego nie sprzedaje?
To była kolejna sytuacja, po której z Ashleyem jeszcze łatwiej było się kibicom utożsamiać. Gdyby ich spytać o zdanie, pewnie zgodnym chórem wyśpiewaliby, co sądzą o zakazie walnięcia sobie piwka w przerwie między przyśpiewkami, bez konieczności schodzenia z trybuny.
Co więc poszło tak bardzo, bardzo źle, że wielu kibiców Srok dzień w dzień, rano, wieczorem, a także przed i po każdym posiłku modli się, by ich ukochany klub wreszcie przeszedł w inne ręce?
Newcastle sprawi niespodziankę i ogra w weekend Manchester United? Kurs w Totolotek: 5,25
Najprościej byłoby napisać: wszystko inne. Tak jak Paul Merson bazując na swoich doświadczeniach mógł napisać książkę „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem”, tak można sobie tylko wyobrażać, jak opasłym tomiskiem byłoby dzieło Mike’a Ashleya pod tytułem „Jak nie być właścicielem klubu piłkarskiego”.
Ashley rządzi Newcastle od jedenastu lat. Zasadniczo opierając się na modelu, który nie raz i nie dwa sprawdzał się w jego życiu. Jako nastoletni chłopak kupował od babci swojego kolegi haftowaną biżuterię za trzy funty, sprzedając ją za sześć. Jako biznesmen decydował się postawić na niewiele warte, podupadłe marki i sprawić, by odzyskały swój blask. Gdy dziś idziecie do sklepu sieci Sports Direct, możecie nie wiedzieć, że obecność w nich marek takich jak choćby Slazenger, Lonsdale czy Dunlop to efekt wzięcia ich pod skrzydła przez Mike’a Ashleya.
W Newcastle chciał (nadal chce?) robić dokładnie to samo. I choć podobny model biznesowy – kup tanio, sprzedaj drogo – sprawdza się w wielu przypadkach, nawet w futbolu (patrz: FC Porto), to w Premier League, jeśli chcesz pozostać konkurencyjnym, nie ma racji bytu. To jeden z głównych zarzutów, jaki wysuwają wobec Ashleya fani. Podczas gdy dzięki większym pieniądzom z nowych, coraz korzystniejszych umów telewizyjnych, kolejne kluby biły swoje rekordy transferowe, najwyższą kwotą zapłaconą za Newcastle pozostaje 22,5 miliona funtów zapłacone trzynaście lat temu (!) za Michaela Owena po nieudanej przygodzie z Realem Madryt.
Do rekordu miało się Newcastle zbliżyć tej zimy, gdy ponad 20 milionów funtów za Nicolaia Jorgensena żądał Feyenoord, ale Ashley nie miał zamiaru wydawać więcej niż 15 milionów. Ostatecznie w zimowym okienku, które miało pomóc w utrzymaniu Rafie Benitezowi, nie wydał na transfery definitywne ani pensa. Podczas gdy konkurencja starała się uzbroić najokazalej, jak to tylko możliwe, Ashley załatwił trzy wypożyczenia – w tym dwa za pięć dwunasta, w ostatnich godzinach Transfer Deadline Day. To, sprawa Jorgensena, w międzyczasie także Daniela Sturridge’a, który miał się pojawić na testach medycznych, jednak zdecydował się wystawić Sroki do wiatru i podpisać kontrakt w West Bromwich Albion, to wyłącznie styczniowe upokorzenia, jakie musieli przełknąć fani Newcastle.
A i tak nie wszystkie, bowiem mogli jeszcze parę tygodni temu mieć nadzieję, że ich koszmar z Ashleyem dobiega końca. Prowadzone były bowiem rozmowy w sprawie przejęcia klubu przez Amandę Staveley. Ashley jednak – mając świadomość, że w razie utrzymania, wobec jeszcze wyższej umowy telewizyjnej, wartość Newcastle wzrośnie – nie chciał zejść z ceną poniżej 300 milionów funtów. Niedoszła nowa pani właściciel proponowała 250, więc negocjacje z nią nazwał zwyczajną stratą czasu. Na ten moment zostały zerwane.
Poniżej 2,5 gola w meczu Newcastle – Man United? Kurs 1,75 w Totolotek
„Ashley sprzedaje klub” to jednak saga, która trwa znacznie, znacznie dłużej. Pierwszy raz wystawił Newcastle na sprzedaż już rok po jego przejęciu, gdy klub w kontrowersyjnych okolicznościach opuścił Kevin Keegan. Menedżer-legenda, postać wśród kibiców absolutnie kultowa, zdecydował się odejść ze względu na Dennisa Wise’a. Gościa, którego Ashley zatrudnił jako dyrektora sportowego i który miał pomagać w dokonywaniu transferów. Keegan – jako człowiek starej daty, przyzwyczajony do pełni władzy idącej w parze ze stanowiskiem menedżera – nie był z tego powodu szczególnie szczęśliwy. A gdy Wise wpakował mu do zespołu „wyskautowanego” na YouTube Ignacio Gonzaleza wbrew jego woli, miarka się przebrała. Cóż, nie był to może utalentowany w cięciu filmików student pokroju Sorina Oproiescu, ale jego dalsza kariera mówi sama za siebie:
Niesamowite liczby. Gonzalez to – przypomnijmy – ofensywny pomocnik.
Ściągnięcie Gonzaleza wbrew woli Keegana było też jedną z podstaw do rozstrzygnięcia sądowego sporu menedżera z klubem na korzyść Keegana. I zasądzenia dwumilionowego odszkodowania na jego rzecz. „Guardian” zamieścił później fragment oświadczenia w tej sprawie:
„Pan Wise zadzwonił do Pana Keegana i powiedział mu, że znalazł świetnego zawodnika dla klubu, Ignacio Gonzaleza, oraz że powinien go wyszukać. Pan Keegan próbował znaleźć go w Internecie, ale nie potrafił odnaleźć żadnych informacji. Pan Wise powiedział, że był na wypożyczeniu w Monaco, ale po sprawdzeniu detali, Pan Keegan nie był zawodnikiem zachwycony i powiedział Panu Wise’owi, że nie uważa, by zawodnik był dość dobry. Pan Wise powiedział mu później, że powinien zobaczyć go na YouTube, ale okazało się, że filmy były niskiej jakości i nie dawały powodów, by ściągnąć zawodnika do klubu Premier League. Ponadto nikt w klubie nie widział go w grze. Mimo że Pan Keegan jednoznacznie stwierdził w rozmowach nie tylko z Panem Wisem, ale i Panem Ashleyem i Panem Jimenezem, że ma obiekcje co do sprowadzenia Gonzaleza, klub zatrudnił zawodnika kolejnego dnia, 31 sierpnia 2008 roku”.
Mało tego. Wise postanowił bowiem wyjaśnić wszystko na łamach mediów. Wytłumaczył więc, że podjął decyzję o sprowadzeniu Gonzaleza, bowiem dwóch południowoamerykańskich agentów obiecało mu za tę przysługę odpłacić się pierwszeństwem do innych talentów z tego rejonu świata. Cóż, nic dziwnego, że Keegan nie chciał pracować z facetem wierzącym w garnek ze złotem na końcu tęczy.
Kibice dostali więc obuchem w łeb. Otrzymali niepodważalny dowód na to, że ich klub zmienia się w cyrk i że Mike Ashley nie będzie dla nich tym, kim dla fanów Chelsea stał się Roman Abramowicz, a co zapowiadał prezes Freddy Shepherd, gdy poprzedni właściciel, sir John Hall, sprzedawał klub Ashleyowi. – Nie będę stawał na drodze Geordie Abramowicza (Abramowicza z Newcastle – przyp. red.), który chce wpompować miliony do klubu.
Jak już wiemy, Ashley nie został kolejnym hojnym sugar daddy w angielskiej piłce. Podczas gdy szejkowie odmieniali Manchester City, Roman Abramowicz (ten prawdziwy) wciąż dokładał pieniędzy do swojego projektu na Stamford Bridge, Newcastle przejął facet, za którego panowania w jedenaście lat Sroki dwukrotnie spadały z ligi. Kibice klubu z wielką tradycją, który w latach 90. otarł się o mistrzostwo Anglii i który w 120-letniej historii przed Ashleyem zaznawał spadku zaledwie cztery razy, zamiast marzyć o wielkości, toczyli nierówną walkę z uczuciem, że stali się ligową popierdółką. O ambicjach nie wykraczających szczególnie daleko poza znalezienie się na którymkolwiek miejscu, które nie jest 18., 19. ani 20.
Remis do przerwy w starciu Srok z Czerwonymi Diabłami? 2,20 w Totolotku.
Mało tego. Ashley regularnie, bez grama wyczucia, zadawał kibicom ciosy prosto w serce. Sprawa Keegana to tylko jedna z wielu. Bez klasy rozstał się bowiem także z Chrisem Hughtonem, który przywrócił klubowi cząstkę utraconej dumy, a którego pożegnał, gdyż „uznał, że klub nie ruszy naprzód bez bardziej doświadczonego menedżera”. Gdy postawił w jego miejsce na Alana Pardew i tenże Pardew – przy ogromnym wsparciu rozgrywającego sezon życia Yohana Cabaye’a – zajął piąte miejsce w lidze, zostając Menedżerem Sezonu w Premier League, kompletnie olał okienko transferowe. Zrobił to tuż przed sezonem, w którym Sroki miały wrócić do europejskich pucharów i zamieszać w czubie tabeli. No, chyba że za wzmocnienia wynoszące Newcastle na wyższy poziom uznać kwartet: Vurnon Anita (za 7,65 mln funtów z Ajaksu), Gael Bigirimana (za 1,13 mln funtów z Coventry), Curtis Good (za 464 tysiące funtów z Melbourne Heart), Romain Amalfitano (za darmo z Reims).
Owszem, wymieniając ludzi, którym Patryk Małecki mógłby zadać swoje najsłynniejsze pytanie, mówimy o wszystkich transferach piątej siły Premier League 2011/12 przed sezonem 2012/13.
Fanów nie zyskał sobie także wtedy, gdy zdecydował się dla Premier League odkurzyć Joe Kinneara. Absolutny relikt przeszłości, który na powrót przywitał się z szeroką widownią w prawdziwie spektakularny sposób.
Nie musicie liczyć, Anglicy policzyli. 52 niecenzuralne wyrazy w 10 minut. Transkrypt znajdziecie na stronach “Guardiana” (KLIK)
Później było już tylko lepiej. Czytaj: bardziej przaśnie. Kinnear nazwał na przykład Charlesa N’Zogbię Charlesem Insomnią, zrażając zawodnika do siebie do tego stopnia, że ten zadeklarował, iż nigdy więcej nie zagra dla Srok, jeśli Kinnear pozostanie u władzy.
Tutaj natomiast Yohan Cabaye staje się Yohanem Kebabem.
Kinnear długo na stołku trenera nie pozostał, bo musiał przejść operację bajpasów. Ale zostawił klub w tak złym stanie, że ten – nawet mimo zatrudnienia na ostatnich osiem meczów Alana Shearera, by natchnął drużynę – zleciał z ligi po raz pierwszy za rządów Ashleya.
Wtedy potrafił jednak wrócić – za sprawą Chrisa Hughtona, który później ustąpił miejsca, jak już wiecie, Alanowi Pardew. Tak jak i w poprzednim sezonie, gdy Rafa Benitez wyciągnął Sroki z Championship rok po spadku, od którego nie potrafił klubu uratować. Dziś Newcastle ma niesamowite szczęście, że Hiszpan wciąż nie ma dość współpracy z Ashleyem. Że jest człowiekiem honoru, który nie chce zostawiać klubu w momencie, w którym – co do tego eksperci są zgodni – jedynym człowiekiem zdolnym do jego uratowania przed trzecim spadkiem w dziesięć lat jest… Rafa Benitez. Gość, który już wykręcił z zespołem opartym głównie o zawodników, którzy w poprzednim sezonie grali w Championship (albo do niej zlecieli jak wypożyczony z Atletico do Sunderlandu Javier Manquillo) parę naprawdę niezłych wyników na poziomie Premier League. I który nadal potrafi sprawić, by grupa, którą dowodzi, była jednością. Mimo wszystkiego, co dzieje się w gabinetach.
Wciąż jednak nie tylko wyniki – choć dwa spadki w ciągu niecałej dekady i trzeci jako realna perspektywa, to potężne ciosy dla kibiców – rozsierdzały i rozsierdzają fanów Srok. To przede wszystkim sytuacje takie jak wspomniane wcześniej z Kinnearem, Wisem, Keeganem… A już w szczególności ta z Jonasem Gutierrezem. Zawodnikiem, który cztery sezony temu dowiedział się, że ma raka. Który jednak wygrał ciężki bój z nowotworem i wrócił, by w ostatniej kolejce sezonu 2014/15 odwlec nieuniknione i zdobyć w meczu z West Hamem bramkę dającą Srokom utrzymanie.
Co w takim wypadku należy zrobić, wiedząc że jego kontrakt wygasa z końcem sezonu? Mike Ashley uznał, że poinformować go przez telefon (!) o zakończeniu współpracy (!!!). Gościowi, który właśnie wracał do świata żywych po pokonaniu nowotworu. Który dał jego klubowi utrzymanie w najwyższej lidze.
O tak. Mike Ashley jak nikt inny potrafił sprawiać, że atmosfera wokół klubu w okamgnieniu robiła się tak ciężka, jakby ktoś właśnie narzygał do kominka.
***
Wcześniejsze porównanie to – jak się pewnie domyślacie – zupełny przypadek.
***
I tak już od ponad dekady. Dekady niespełnionych obietnic, dekady bez inwestycji nie tylko w skład, ale i w obiekty treningowe. Dekady kompletnie niezrozumiałych decyzji personalnych, w wielu przypadkach sprawiających wrażenie po prostu złośliwych.
Dekady, po której kibice Newcastle tak desperacko pragną odmiany, że gdyby dziś z ofertą kupna klubu pojawił się nad rzeką Tyne Miś Paddington, wielu uwierzyłoby pewnie, że będzie w stanie przywrócić Srokom godność, która podczas ostatnich jedenastu lat była nieustannie mieszana z błotem.
Prędzej on niż Ashley.
SZYMON PODSTUFKA