Lot na autopilocie? Barcelona bez trenera degeneruje się…

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2013, 13:18 • 7 min czytania

Kilka tygodni temu zastanawiałem się, czy Barcelona jest drużyną, która może polecieć na autopilocie. Dzisiaj otrzymaliśmy odpowiedź – nie jest. Rozbije się przy pierwszym naprawdę skomplikowanym manewrze. Barcelona bez szkoleniowca degeneruje się. Dzisiaj w grze tej drużyny nie ma już taktyki, są tylko resztki dawnych przyzwyczajeń. Zależy mi na tym zestawieniu: taktyka kontra resztki dawnych przyzwyczajeń. Ł»elazna konsekwencja i ściśle nakreślony plan działania kontra „czekaj, kiedyś jakoś tak to robiliśmy”. Nie ma już tego zabójczego pressingu, jest niezorganizowane truchtanie w kierunku przeciwnika. Nie ma tych przeszywających piłek w pole karne, są za to wymiany podań między obrońcami. Z każdym kolejnym meczem ten zespół coraz bardziej oddala się od stworzonego przez Pepa Guardiolę pierwowzoru.
Siłą rozpędu, jeszcze to jakoś wyglądało w pierwszej części sezonu, ale teraz z tygodnia na tydzień jakość tej drużyny nie tyle spada, co pikuje. Kiedy drugi trener zastępuje pierwszego, bardzo często jest to problem. Kiedy jednak trzeci zastępuje drugiego – to już sytuacja ekstremalna. Być może Tito Vilanova zdołałby utrzymać ten zespół w ryzach aż do teraz, chociaż nawet gdy on był na miejscu, dopadało mnie dołujące przeświadczenie, że drużyna raczej się zwija niż rozwija – i to mimo niesamowitej ligowej serii zwycięstw. Jednak już Jordiemu Rourze najwyraźniej Barcelona rozchodzi się w rękach. To zresztą może być przesympatyczny człowiek, ale pewnie wielu osobom wystarczył rzut oka, by stwierdzić, że to nie ten rozmiar kapelusza. To nie jest „mister”, jak z szacunkiem mówili na Guardiolę zawodnicy.

Lot na autopilocie? Barcelona bez trenera degeneruje się…
Reklama

Piłkarz, nawet ten najlepszy – a może szczególnie ten najlepszy – potrzebuje szefa. Ten szef czasami musi chlasnąć batem, czasami musi być inspiratorem. Ani nie wydaje mi się, by Roura był w stanie wywołać w zawodnikach uczucie lęku, ani nie wydaje mi się, by któregokolwiek z nich był w stanie zainspirować. To chyba ani nie jest generał, ani nawet kapral. To szeregowy. Szeregowy pracownik klubu, którego na skutek przypadkowych zdarzeń umieszczono w sztabie dowodzenia.

Styl wdrożony przez Guardiolę analizowali wszyscy trenerzy świata. Ten styl przynosił Barcelonie Puchary Europy, a reprezentacji Hiszpanii mistrzostwo świata i mistrzostwo Europy. Dzień w dzień tęgie piłkarskie głowy zastanawiały się nie tyle, jak ten styl skopiować – uznając z góry, że jest to niemożliwe – ile, jak ten styl zneutralizować. Jak sypać piach w tryby. W którym momencie wsadzić kij w szprychy. Nawet pozostanie przy jednej i tej samej taktyce było ogromnym ryzykiem i na dłuższą metę nieodpowiedzialnością, z czego chyba Guardiola zdawał sobie sprawę – stąd jego próby, wówczas niespecjalnie udane – przechodzenia na system z trzema obrońcami. Jednak ostatecznie Barcelona nie tylko nie zmieniła głównych założeń, ile wręcz z coraz mniejszą starannością zaczęła wykonywać te ustalone wcześniej.

Reklama

Oczywiście, różne mecze w przeszłości Barcelona przegrywała, nawet z Guardiolą na ławce. Na przykład z Chelsea rok temu w półfinale Ligi Mistrzów. Jednak wtedy odpadała na skutek swojej nieskuteczności – czy na Stamford Bridge (zwłaszcza), czy na Camp Nou (karny Messiego) – a nie na skutek dojmującej bezradności. Dzisiaj „Barca” ma coraz większe problemy, by dojść do sytuacji strzeleckiej. Bramkarz Realu Madryt miał niemal tak samo komfortowy wieczór, jak bramkarz Milanu (do spółki obronili… jeden strzał?). Nawet bramkarz Sewilli kilka dni temu też nie należał do najbardziej zapracowanych ludzi na boisku. Wymiany piłek są coraz mniej zaskakujące, pachną tanim schematem. Mecz nie rozgrywa się dwadzieścia czy trzydzieści metrów od bramki przeciwnika, ale czterdzieści albo pięćdziesiąt. A stamtąd już zagrożenia nie ma.

Złudzenie utrzymania dawnej potęgi daje Lionel Messi, któremu wprawdzie niektórzy zarzucają obniżkę formy, ale moim zdaniem to nie on funkcjonuje źle, tylko ostatnio przestaje funkcjonować wszystko wokół niego. On i tak swoje robi – nie zawsze, ale prawie zawsze. Ostatni ligowy mecz bez gola zanotował 3 listopada. Od tamtej pory w Primera Division wystąpił 15 razy i zdobył w tych spotkaniach 25 bramek. Zarzucanie mu kryzysu – nawet mimo niedawnych meczów z Milanem i Realem – brzmi jednak niedorzecznie. To Messi jest tym, kto sprawia, że Sandro Rosell może pozwolić sobie na stwierdzenie, że „nie dostrzega oznak kryzysu”.

Jasna sprawa, że futbol widział większe kryzysy niż taki u drużyny, która w lutym ma praktycznie mistrzostwo kraju w kieszeni i która może pobić wszystkie historyczne rekordy La Liga (liczba punktów, liczba goli). 99 procent klubów – a może i pełne 100 procent – chciałoby być w takim kryzysie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że na Camp Nou zespół wytraca prędkość. Ł»e te zwykłe mecze ci piłkarze umiejętnościami wygrywają regularnie, ale gdy wartość dodaną ma stanowić trener – to go jednak brakuje. Nie wydaje mi się, by Barcelona już przed meczem dokładnie wiedziała, w jaki sposób chce ugryźć przeciwnika, jak go napocząć, gdzie jest jego czuły punkt. Ani nie wydaje mi się, by Barcelona zdawała sobie sprawę, jakim sposobem chce ją skrzywdzić rywal. W świetnej książce Grahama Huntera na temat Barcelony jest taka wypowiedź Guardioli – że jego obsesją było oglądanie spotkań przeciwników. Mógł je oglądać nawet piętnaście godzin, by nagle doznać olśnienia i stwierdzić „o, to jest to, w ten sposób wygramy mecz”. Często – albo prawie zawsze – w podobnych naradach uczestniczyli piłkarze. Przerodziło się to w rytuał: zawodnicy siadali i wspólnie analizowali luki u rywala.

Czy dzisiaj jest tak samo? Z Rourą? Wątpię. Może być prawie tak samo. Podobnie. Czyli inaczej.

Stwierdzam też, że od pewnego czasu jeśli którykolwiek zawodnik zaczyna grać gorzej – to jest to droga jednokierunkowa. Kto wpadnie w kryzys, ten już z niego nie wychodzi. Jeśli już piłkarz chce się odbudować, musi to zrobić sam. Wbrew temu co się przez lata mówiło, Barcelona nie jest samograjem i nie może jej prowadzić teściowa prezesa. To zresztą zawsze wydawało mi się stwierdzenie przynależne laikom – takim, którzy nie pamiętają, że Rijkaard nie zostawił drużyny Guardioli ani na pierwszym miejscu w tabeli, ani nawet na drugim, tylko na trzecim z osiemnastoma punktami straty do Realu i dziesięcioma do Villarrealu.

Największym błędem, jaki zrobił Sandro Rosell było to, że wiedząc o poważnej chorobie Tito Vilanovy, nie poprosił o tymczasową pomoc Pepa Guardioli. Jestem przekonany, że Guardiola po pierwsze podjąłby się tego zadania, a po drugie – od początku uszanowałby tymczasowość całego układu. Ł»aden inny poważny trener na świecie nie wziąłby drużyny zaledwie na czas leczenia poprzednika, ale Pep – ze względu na szczególne więzi łączące go z Vilanovą – mógłby to zrobić. Jak nikt inny, nie miałby też żądzy utrzymania pozycji dłużej. Wkroczyłby na terytorium doskonale sobie znane i wykonałby zadanie. A potem by się odmeldował bez zbędnych ceregieli.

Rosell uznał jednak: jakoś to będzie. No i „jakoś” jest.

Nie chodzi mi o mecz z Realem, bo tego tekstu by nie było, gdyby nie mecz… z Milanem. Real zawsze był świetny i zawsze będzie świetny. I zawsze trzeba kalkulować ryzyko porażki. Kiedy jednak w dwóch kolejnych ważnych spotkaniach obraz gry jest bardzo podobny, trudno nie odnieść wrażenia, że to nie tylko w sile przeciwników rzecz, ale też we własnej narastającej słabości. Barcelona w takim składzie personalnym nawet bez trenera będzie w stanie wygrać każde spotkanie, ale coraz bardziej będzie uzależniona od przeróżnych zmiennych: mam wrażenie, że element szczęścia i pecha nie jest już ograniczany do minimum. Nie zdziwię się, jeśli Katalończycy ograją Milan w rewanżu 3:0, ale nie zdziwię się też, jeśli nie oddadzą ani jednego celnego strzału.

Być może dotkliwa porażka z Realem – jak najbardziej ocierająca się o klęskę – jest tym, czego ten klub potrzebował. Być może przegraną w Mediolanie uznano za zwykłe potknięcie, a dopiero łomot numer dwa pozwolił szczerze sobie powiedzieć: mamy problem. Być może dwa bolesne mecze sprawią, że nie Roura, ale sami piłkarze już tak naprawdę wezmą sprawy w swoje ręce. Podejrzewam, że i tak do tej pory rządzili Xavi, Puyol i Messi, ale robili to niejako na pół gwizdka, czując podskórnie, że to nie ich zakres obowiązków. Teraz chyba jużÂ wiedzą, że jeśli oni tego nie pociągną, to już nikt.

Na dłuższą metę, potrzebny jest trener, widzimy to jak na dłoni. Rosell po porażce z Realem powiedział na temat Vilanovy: – Jego zdrowie jest ważniejsze niż jakiekolwiek tytuły w naszej gablocie… Zgoda, pełna zgoda, piękne stwierdzenie, ale pytanie brzmi: czy to naprawdę wybór między zdrowiem trenera i tytułami? Czy nie należało całej operacji zorganizować inaczej.

Czyli – no właśnie – czy nie należało zadzwonić do Guardioli?

stan

Najnowsze

Ekstraklasa

Legia stanie w szranki z Cracovią. Chodzi o piłkarza z ligi tureckiej

Mikołaj Duda
5
Legia stanie w szranki z Cracovią. Chodzi o piłkarza z ligi tureckiej
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama