Piotrek Zieliński od zawsze był uznawany za duży talent polskiej piłki. Środkowy pomocnik z niezłym odejściem, dryblingiem, z zarówno prawą, jak i lewą nogą – u nas w Polsce gatunek wręcz zagrożony wyginięciem. Tym bardziej, że już jako 17-latek – a nie młody, zdolny 25-latek – dostał pierwsze powołanie od Francesco Guidolina do dorosłej drużyny Udinese.
Patrząc na Zielińskiego przez pryzmat wyłącznie umiejętności – fantastyczny zawodnik. Zauważył to Fornalik, ale były selekcjoner nie był pierwszy. Mając 12 lat, Piotrek zwrócił uwagę Bayeru Leverkusen i to nie było jakieś chwilowe zauroczenie ze strony “Aptekarzy”. Kilka razy odwiedził ośrodek treningowy Niemców, jego ojciec – Bogusław – był po słowie z Rudim Vollerem i praktycznie wszystko w sprawie wyjazdu Zielińskiego było już dogadane, ale transfer wysypał się na ostatniej prostej. Podobno był również temat Feyenoordu czy Heerenveen, ale konkretów – brak.
Po nieudanej próbie wyjazdu, “Zielek” wylądował ostatecznie w Zagłębiu Lubin, gdzie też mógł liczyć na stały rozwój. Oczywiście, rodzina Zielińskich dopięła swego. Pięć lat po sytuacji z Bayerem, po Piotrka zgłosiło się Udinese Calcio. Sam szkoleniowiec seniorskiego zespołu, Francesco Guidolin podobno mocno naciskał na transfer młodego Polaka. “Miedziowi” nie chcieli utrudniać negocjacji, postawili sprawę jasno – sto tysięcy euro i Zieliński jest wasz. Wiadomo, gdy teraz patrzymy na Pietro Pellegriego, który idzie do AS Monaco za 25 baniek, to nie robi to na nas wrażenia. Jednak przy realiach z 2011 roku, te sto kafli za 17-latka były “czymś”. Prezes Udine wyłożył pieniądze na stół, tym samym sprowadzając do siebie nieoszlifowany diament polskiej piłki. Piotrek chwilę pokopał w Primaverze, a następnie Guidolin wziął go pod swoje skrzydła…
Oczywiście wiemy, że w Serie A kluby biorą na mecze 23 zawodników, czyli szansa na to, że nie znajdziesz się w kadrze na mecz jest mniejsza niż awans Lechii Gdańsk do europejskich pucharów w obecnym sezonie. Postawmy się jednak w sytuacji Zielińskiego:
17-latek wyjeżdża do Włoch, nie zna języka, nie może liczyć na dobrą komunikację z chociażby trenerem. Słowem – jest rzucony na bardzo głęboką wodę. Po pół roku gry dla Primavery, 4 lutego 2012 roku, dostaje powołanie na mecz z Fiorentiną, na najwyższym szczeblu rozgrywkowym na półwyspie apenińskim. Jakkolwiek spojrzeć, było to jakieś osiągnięcie. Na debiut musiał poczekać – ten przyszedł w grudniu 2012 roku przeciwko Cagliari. Półtorej minuty, bo półtorej minuty, ale zagrał. A następnie pogratulował mu nawet prezydent klubu ze skraju niziny weneckiej.
Resztę historii znamy – Zieliński z Udine dwukrotnie poszedł na wypożyczenie do Empoli, a los chciał, by trafił tam na człowieka, który miał zmienić bieg jego kariery. Maurizio Sarri najpierw wprowadził Piotrka do pierwszej jedenastki, a już chwilę po odejściu szkoleniowca do Neapolu, “Zielek” wraz z Leandro Paredesem rozdawał karty w środku pola rewelacyjnej drużyny “Azzurrich”.