Szklarnia Romelu Lukaku – czy wypożyczenie Belga naprawdę było takie złe?

redakcja

Autor:redakcja

25 lutego 2013, 14:34 • 4 min czytania

W związku z wyśmienitą postawą Romelu Lukaku coraz częściej i głośniej dudnią pytania: gdzie byłaby Chelsea mając Belga na szpicy? Jak wiele mogłaby osiągnąć, wykorzystując jego siłę, szybkość i skuteczność? Jak można było wypożyczyć Lukaku, jednocześnie zatrzymując Torresa? Liczba tych pytań rośnie wprost proporcjonalnie do coraz gorszych wyników „The Blues” (w dużej mierze wynikających ze słabej dyspozycji napastników) i kolejnych bramek zdobywanych przez monstrualnie zbudowanego strzelca WBA. Odpowiedzi pada wiele, ale czy ta sprawa jest rzeczywiście tak zawiła? Czy mają rację ci, którzy poddają w wątpliwość słuszność wypożyczenia 19-letniego napastnika?
Otóż nie, nie mają, a sprawa jest prosta niczym kij od szczotki: gdyby rosły 19-latek w sierpniu ubiegłego roku nie został wypożyczony na The Hawthorns, Chelsea byłaby tu, gdzie jest teraz, za to Lukaku w stopniu futbolowego wtajemniczenia byłby o kilka stopni niżej. Dlaczego? Ano między innymi dlatego, że oglądanie pleców Di Matteo czy Beniteza piłkarskich umiejętności nie podnosi, a właśnie tak spędzałby większość meczów wychowanek Rupel Boom. Lukaku zaczynałby sezon jako numer trzy w hierarchii napastników, co w większości potyczek nie gwarantowałoby mu nawet końcówek spotkań (patrz poprzedni sezon). Ponadto, biorąc pod uwagę kredyt zaufania, jakim cieszy się Torres, w ciemno można obstawiać, że nawet dwie/trzy bramki nie zagwarantowałyby Lukaku regularnych występów. Znacząco mniejsza liczba boiskowych minut jest równoznaczna z proporcjonalnie mniejszym rozwojem, bo przecież bez grania ciężko robić postępy. Tym samym urodzony w 1993 roku snajper nie potrafiłby tego, czym dzisiaj imponuje w WBA.

Szklarnia Romelu Lukaku – czy wypożyczenie Belga naprawdę było takie złe?
Reklama

Idąc dalej, wypożyczono Belga, a nie Hiszpana, bo nastolatek w poprzednim sezonie i letnich sparingach był jeszcze gorszy od borykającego się z brakiem formy Torresa. Był wolny, niezdarny, ośmieszał się niezgrabnym dryblingiem, sprawiając wrażenie surowego technicznie, wyrośniętego dzieciaka, który na własnej skórze przekonał się, że belgijska Jupiler League to nie Premiership. Mało tego, przecież pierwsze dwa miesiące w Birmingham też nie były cukierkowe. Na dziesięć możliwych występów zagrał dziewięć razy, lecz tylko trzykrotnie rozpoczynał mecz w podstawowej jedenastce. Powoli, z meczu na mecz nastolatek grał lepiej, wracała dynamika i siła, którą gnębił rywali jeszcze w barwach Anderlechtu, jednak – powtarzamy – działo się tak dlatego, że była ku temu okazja. Adaptacja do tempa, ścisku i poziomu Premiership ruszyła ponieważ zaistniały ku temu warunki. Warunki, których w Chelsea by nie było, czyli minuty na murawie. Dzięki grze, dzięki kolejnym trafieniom rosła jego pewność siebie i tym samym forma sportowa.

Nie bez znaczenia była także stosowana w West Bromwich taktyka. Szczególnie w pierwszej części sezonu – a więc gdy Lukaku dopiero zaczynał błyszczeć – WBA mniej więcej przez pierwsze 70 minut broniło się głęboko, by potem zaatakować wycieńczonego jałowymi atakami rywala. Przez ten czas „brudną robotę” wykonywał Shane Long, który ścigał się i walczył z obrońcami od pierwszych sekund meczów, by w ostatnich 20 minutach wchodzący na zmęczonych defensorów Lukaku mógł wykorzystać swoją nieprzeciętna dynamikę. Taki pomysł na grę idealnie komponował się z jego predyspozycjami, a na taki komfort nie mógłby liczyć w Chelsea, gdzie zwycięstwa chciano osiągać za pomocą posiadania piłki i dużej ilości podań.

Reklama

Kolejnym elementem była presja zwycięstw, której na The Hawthorns nie ma, a w każdym razie nie ma jej w takim rozmiarze, w jakim jest na Stamford Bridge. Lukaku zdarzało się marnować stuprocentowe okazje, WBA traciło punkty, lecz nikt nie mieszał nastolatka z błotem i w kolejnym meczu ponownie wychodził na boisko. W Chelsea takiego luzu by nie miał, tym bardziej, że każdy miałby w pamięci jego tragiczne występy z kampanii 2011/12 i sumę, którą na niego wyłożono (niemal 20 milionów funtów). W wielkich klubach, mierzących w trofea na kilku frontach, nie ma czasu na ogrywania młokosów, nikt nie daje im kredytu zaufania. Nie ma przyzwolenia na błędy, bo błędy kosztują puchary. Dlatego jeśli z miejsca nie wchodzisz do składu, nie gwarantujesz pewnego poziomu, nie masz co liczyć na grę.

Tak więc nie byłoby dzisiejszego Lukaku bez wypożyczenia do West Bromwich Albion, tak jak nie byłoby świetnego Courtoisa bez gry w Atletico, czy co najmniej dobrego De Bruyne’a bez walki w Werderze. Dlatego pukanie się w głowę i pytanie, dlaczego został Torres, a jego odesłano jest krzykliwą deklaracją – nie znam się na piłce. Nie rozumiem futbolu. Talent Lukaku nie rozkwitłby w Chelsea, bo nie miałby ku temu okazji, tak jak z najlepszych nasion nic nie wyrośnie, jeśli nie będziemy o nie odpowiednio dbać. Szklarnią i nawozem dla Lukaku jest gra w zespole z The Hawthorns. Najlepsze w całej sytuacji jest to, że gołowąs doskonale rozumiał swoją sytuację. Podczas styczniowego okienka transferowego, gdy spekulowano na temat jego wcześniejszego powrotu do Chelsea, ten otwarcie zadeklarował, że chce dograć sezon pod okiem Steve’a Clarke’a i wrócić na Stamford by grać, a nie oglądać jak grają inni. By być niekwestionowanym numerem jeden. I – patrząc na jego ostatnie poczynania – być może już od lata tak się stanie, a fani „The Blues” podziwiać będą wersję Drogby 2.0, która na całe lata zaanektuje miejsce w ataku klubowych mistrzów Europy.

MATEUSZ JANIAK
https://podpressingiem.wordpress.com

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama