Jeśli liczyć Baszczyńskiego, Cotrę, Brzyskiego, Dwaliszwilego i Teodorczyka, Polonia straciła zimą połowę podstawowego składu. Na zdrowy rozum, po takiej rewolucji powinna wiosną w szybkim tempie zjeżdżać w okolice środka tabeli, ale jakoś ciągle nie jesteśmy przekonani, że do tego dojdzie. Zawsze w takich momentach przypomina nam się Rafał Grzyb, Piotr Świerczewski albo piłkarze ŁKS-u. Ci wszyscy, którzy nie mieli prawa dać sobie rady w lidze, bo nie trenowali, bo zamiast kopać piłkę chodzili na aerobik albo biegali gdzieś po parkach, a ostatecznie i tak nie odstawali. To, co zdarzy się w tej lidze jest nie do przewidzenia, więc i potencjał Polonii trudno dziś rozszyfrować. A jednocześnie trudno go przekreślać.
Już pół roku temu wydawało się, że na Konwiktorskiej zostanie kamień na kamieniu. Potem przez chwilę wszyscy robili symulacje, jak może wyglądać skład zespołu po fuzji z KP Katowice. Odkopaliśmy nawet grafikę z Przeglądu Sportowego. Oczywiście, nic z tego nie wyszło – Iwański skończył w Turcji, Łobodziński w Legnicy, kilku innych zostało w Katowicach, ale tak prezentowały się pierwsze przymiarki:
Znacznie lepiej niż obecnie, ale to tylko dygresja. Ciekawostka.
Jak jedenastka Polonii przedstawia się teraz, na dwa dni przed startem ligi, kiedy liczba niewiadomych jest już bliska zeru? Poruszając się w obrębie zawodników, których znamy, wyobrażamy sobie ją mniej więcej w ten sposób:
Przyrowski (Pawełek) – Todorovski (Tosik), Kokoszka (Baran), Morozow (Szymanek), Pazio – Kiełb, Piątek (Yahiya), Hołota, Przybecki, Wszołek – Gołębiewski
W odwodzie zostało jeszcze pary ludzi. W większości takich, o których przydatności nie mamy wielkiego pojęcia, bo albo przyszli z zagranicy – jak Vytautas Luksa – albo zostali wyciągnięci Młodej Ekstraklasy i ponoć dobrze rokują. Tutaj przykładem jest chociażby Gliński. Im dalej od własnej linii obrony, tym jest gorzej, ale na papierze – ciągle jest to zespół, który przy niskich standardach Ekstraklasy może nie przynosić wstydu, nie przegrywać meczu za meczem. Oczywiście, sam fakt, że Daniel Gołębiewski został nie tylko JEDYNYM napastnikiem, a nawet kapitanem drużyny, sugeruje, że ta cała układanka powinna się Stokowcowi posypać jak domek z kart, ale nie takie rzeczy już widzieliśmy.
W bramce dwaj sabotażyści pod przykrywką w miarę uznanych nazwisk, jednak już obrona wygląda dosyć przyzwoicie i nawet wśród rezerwowych pozostaje trenerowi jakaś alternatywa. W pomocy też jest znośnie. Nie dobrze, ale do przyjęcia, chociaż ławka wąska. No i w ataku, wiadomo, osamotniony Gołębiewski, który – jak stwierdził w którymś z wywiadów – pływać za bardzo nie umie, więc z tonącego statku nie ucieka.
Paradoksalnie, jak tylko przymknie oko na pustki w portfelu i dostanie od Stokowca szansę regularnej gry w Ekstraklasie, to nic lepszego na tym etapie „kariery” go nie mogło spotkać. Polonia już w piątek zagra u siebie pierwszy mecz z Lechią i jak znamy życie, to pewnie wcale go nie przegra.
