Takie rzeczy tylko w futbolu. Nigdzie indziej…

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2013, 22:47 • 5 min czytania

Nie ma drugiej dyscypliny, żadnego sportu drużynowego, w którym drużyna lepsza w każdym calu – przez pełne dziewięćdziesiąt minut i w absolutnie każdym aspekcie „rzemiosła” nie była w stanie rozstrzygnąć takiego spotkania. Zdobyć o punkt, o bramkę więcej niż słabszy przeciwnik. Jedno z najważniejszych pytań, jakie stawialiśmy sobie dziś od początku, brzmiało: czy ścisły top ligi hiszpańskiej – Real – pokaże wyższość nad angielską czołówką? Nad najlepszą drużyną na Wyspach. I co? W grze oczywiście pokazał, ale czy cokolwiek tym zyskał? Czy jest dzięki temu w lepszej pozycji przed rewanżem? Nie bardzo.
Historia tego meczu od początku tworzyła się sama…

Takie rzeczy tylko w futbolu. Nigdzie indziej…
Reklama

Jeszcze nie tak dawno pewnie moglibyśmy napisać, że oto obecny menedżer Czerwonych Diabłów mierzy się z – być może – swoim następcą. Ale dziś, przy tej całej otoczce i atmosferze, jaka panuje wokół Mourinho, chyba nie odważylibyśmy się na takie gdybanie. Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Historię pisała więc przede wszystkim obecność Ronaldo. Piłkarza, który w Madrycie zdążył strzelić więcej goli niż rozegrać meczów, a wcześniej już na tej wznoszącej fali odchodził z Old Trafford. Cała Hiszpania oczekiwała, że będzie dziś brutalnym katem Davida De Gei – chłopaka rodem z Madrytu.

Alex Ferguson zapowiadał, że nie ma mowy o asekuracji. Ł»e jego zespół chce atakować i na pewno nie zakończy tego spotkania bezbramkowym remisem. Wyjściowa jedenastka – z Kagawą, Welbeckiem, Rooneyem oraz Van Persiem zdawała się potwierdzać te ofensywne zapędy. Zdawała…

Reklama

Bo tak naprawdę, ile czasu zajęło piłkarzom Realu zweryfikowanie tych planów? Danny Welbeck przez całą pierwszą połowę miał dwa istotne kontakty z piłką i dwie szanse bramkowe. Jedną z nich wykorzystał, ale nie zmienia to faktu, że Królewscy zmiażdżyli Manchester w środkowej formacji. Real atakował z maksymalną odwagą, bez kalkulacji. Co kilkadziesiąt sekund sunęła jedna akcja za drugą. Rafael, który przed meczem odgrażał się, że potrafi „przeczytać” Ronaldo, momentami chyba nie wiedział jak się nazywa. Nawet Van Persie intensywnie pracował w środkowym kole, bo w swojej właściwej część boiska jakoś nie mógł doczekać się piłki. Manchester, gdy tylko ją odzyskiwał, parł do przodu jak w koszykówce – jakby ograniczała go liczba sekund na skonstruowanie akcji. Bez wymiernego efektu.

Gdyby puścić kibicom „Czerwonych Diabłów” obszerne urywki pierwszej połowy i nie zdradzić wyniku, to 1:1 naznaczone świetnym strzałem głową Ronaldo wzięliby w ciemno. Zresztą, skłamalibyśmy pisząc, że druga odsłona wiele zmieniła w odbiorze spotkania. Szybkość i płynność rozgrywania akcji, przyspieszenie piłkarzy obu drużyn – to wciąż była przepaść na korzyść Madrytu. Ciągle za trzech pracował Van Persie, na linii fantastyczne zawody – dziesięć na dziesięć – rozgrywał De Gea, ale to właściwie wszystko, co o grze ofensywnej przyjezdnych można powiedzieć dobrego. Mieli swoje 60 sekund między 70. a 71. minutą. Nic więcej. Choć sędzia, kończąc mecz minutę przed czasem, gdy Anglicy mieli rzut rożny, zachował się po prostu bezczelnie.

Jak napisaliśmy na samym wstępie: drużyna ogólnie lepsza w każdym aspekcie nie zdołała przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Może (mimo wszystko) należałoby ganić ofensywę Królewskich – Higuaina i Benzemę, którzy pokazali zbyt mało. Ronaldo, który po przerwie też był już mniej efektywny. Może Mourinho. Chyba trochę zabrakło pomysłu. Jakiegoś sprytu z domieszką szczęścia, by w końcu zamienić przewagę na bramki. Dla Realu taki remis to jedna, całkiem sporych rozmiarów porażka. Trudna do przetrawienia przed rewanżem, w którym – bo przecież na tym polega cały paradoks – Manchester jest w teoretycznie lepszym położeniu.

***

Tyle o meczu na który patrzyła cała piłkarska Europa, czas więc napisać również parę słów o tym, który elektryzował głównie Niemcy, Polskę i Ukrainę (w tej kolejności). Borussia w bólach, ale chyba osiągnęła cel – zdobywając dwa gole na wyjeździe, na tym etapie Ligi Mistrzów nie można wybrzydzać. Z drugiej strony gra obu zespołów… Cóż, jeśli faktycznie miało to być starcie najbardziej efektownych drużyn fazy grupowej, zdecydowanie zawiodło. Jasne, było sporo ataków z obu stron, oczywiście, nie brakowało całkiem przyjemnych dla oka zagrań (gol Douglasa Costy!), ale liczba kiksów i nieudanych zagrań zaskoczyła chyba nawet największych pesymistów. Nie zrozumcie nas źle, to nie był wcale zły mecz, ale Hummels przy drugiej bramce dla Ukraińców, Lewandowski przy swoim trafieniu, czy szereg innych gwiazd światowego formatu w różnych momentach spotkania popełniali głupie, można by rzec – ekstraklasowe błędy.

Mecz meczem, a januszada januszadą, czas więc na tradycyjne podsumowanie gry Polaków.

Nikt bowiem nie ma chyba żadnych wątpliwości, że powody emisji w TVP właśnie tego spotkania były trzy: Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski. Poczynając od obrony – jak na faceta naszpikowanego środkami przeciwbólowymi, „Piszczu” grał bardzo solidnie. Zdarzały mu się nieco nieprzemyślane wybicia, ale po pierwsze nie odstawał od reszty obrońców BVB, a po drugie ofensywnymi wejściami robił nieco szumu po prawej stronie. Błaszczykowski… Niby szarpał, niby próbował, były piętki, próby przewrotki, dwa, czy trzy strzały z dystansu, ale brakowało w tym jakości. Bez historii. Wreszcie Lewandowski. Mówce co chcecie, ale takiego machnięcia jakie zaprezentował nasz król reprezentacyjnej szpicy nie powstydziłby się żaden ze snajperów rodzimej I ligi. Noga po strzale wylądowała mniej więcej w okolicach Malborka, a samo nietrafienie w piłkę tak zbiło z tropu obrońców Szachtara, że wpadając na siebie zostawili „Lewemu” wybór rogu, w którym umieści futbolówkę. „Lewy” z golem, ale patrząc na jego grę, jeszcze nie przestawił do końca wajchy z poziomu „reprezentacja” na „klub”. Michał Pol wrzucił na Twitterze informację, że Lewy miał udział w 29 golach w 31 ostatnich spotkaniach, czy coś w tym stylu. Imponujące, oczywiście, ale naszym zdaniem powinien dziś mieć już przynajmniej 30 golo-asyst, bo ten strzał obok bramki w końcówce to błąd z poziomu Zahorski/Ślusarski, a nie Falcao/Cavani. Ogółem jednak… tylko poprawnie. Zresztą jak cała jego drużyna, a globalnie – jak cały ten mecz.

Miały być fajerwerki, było poprawnie.

Najnowsze

Anglia

Duży cios dla Manchesteru United. Fernandes długo nie zagra

Maciej Piętak
1
Duży cios dla Manchesteru United. Fernandes długo nie zagra
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama