Reklama

W Grecji straszył bramkarzy, w Legii głównie podgrzewał tyłkiem krzesełka

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2018, 08:50 • 2 min czytania 3 komentarze

Ekstraklasa ma w sobie coś takiego, że szansę by wypalić ma tutaj nawet gość z kompletnie beznadziejnym CV, z którym w poważnej lidze załapałby się najwyżej na kierowcę klubowego autobusu. I odwrotnie – sparzyć się można na graczu, którego osiągi wyglądały bardziej niż przyzwoicie i który mówiąc o najbardziej udanym sezonie, nie musi pokazywać pracodawcy najlepszego sejwa z FM-a. Do drugiej grupy zdecydowanie zaliczał się Ismael Blanco, delikwent obchodzący dziś 35. urodziny.

W Grecji straszył bramkarzy, w Legii głównie podgrzewał tyłkiem krzesełka

Nie będziemy ściemniać, że od razu wiedzieliśmy, jak to się skończy. Oj nie, przecież przychodził niedługo po tym, jak ładował gola za golem w lidze greckiej. Do Legii trafiał w sezonie 11/12, konkretnie – w zimowej przerwie. Poprzednie lata w AEK-u Ateny jego wykonaniu wyglądały z kolei tak:

2007/08 – 34 mecze, 20 goli
2008/09 – 36 meczów, 17 goli
2009/10 – 34 mecze, 9 goli
2010/11 – 20 meczów, 9 goli

Ba, nie przychodził po pół roku na leżaku, bo w końcu zaliczył 15 meczów w meksykańskim San Luis. Bez zawrotnej skuteczności, ale i bez wstydu. Widzieliśmy setki napastników, którzy wkraczali do ekstraklasy po rundzie mniej udanej niż taka zakończona 2 bramkami i 3 asystami.

Co było potem – wszyscy pamiętamy. Niestety. Blanco wyrósł na etatowy podgrzewacz do krzesełka na ławce rezerwowych Legii, więc gdy tylko przyszło lato i jego rolę przejęło słońce, pożegnano się z nim bez łez i ckliwych ceremoniałów. Trudno się dziwić, skoro gość, który niedługo wcześniej pakował bramki Benfice, Olympiakosowi czy Anderlechtowi, zapracował sobie na zaledwie 121 minut na naszych ligowych boiskach.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...