Prawdopodobieństwo zobaczenia Łukasza Fabiańskiego w bramkarskiej bluzie Arsenalu, na dodatek w oficjalnym meczu, jest ostatnio mniej więcej takie, jak spotkanie Yeti w Tatrach, tym bardziej należy wspomnieć, że „Fabian” – po roku przerwy – wreszcie zagrał. Dzisiaj – pełne 90 minut w drużynie rezerw, przeciwko Manchesterowi United U-21. Po prostu, wypada odnotować, że do tego doszło.
Fabiański nareszcie jest zdrowy.
Stracił na leczenie masę czasu. Już nawet Mannone zdążył w tym czasie zagrać w trzynastu meczach. Szansa na to, że „Fabian” przed końcem sezonu pokaże się jeszcze w pierwszej drużynie jest minimalna. Bliska zeru, ale może przynajmniej odzyska część fizycznej formy, zanim latem zacznie szukać klubu. Zakładamy, że do tego jednak dojdzie.
Dzisiejszy mecz drużyn U-21 toczył się w fatalnych warunkach. Nie wiemy, gdzie podziały się te wszystkie idealne, podgrzewane płyty, nad którymi tak rozpływają się polscy trenerzy, wracając z zagranicznych staży. W każdym razie – i jedni, i drudzy urabiali się dziś po kostki w błocie. Skończyło się remisem, a wszystkie cztery gole padły już w pierwszych trzydziestu minutach. Fabiański przy żadnym ze straconych przez Arsenal nie zawinił – bo albo słabo pilnowany rywal strzelał z bliska głową, albo po przykładnym rozklepaniu defensywy londyńczyków.
Trudno powiedzieć o Polaku coś poza tym, że był i nareszcie zagrał. No, przynajmniej nie wyczyniał takich cudów w bramce, jak Ben Amos w drużynie z Manchesteru.