Ireneusz Jeleń w najbliższych dniach ma wreszcie zdecydować o swojej przyszłości. Na ten moment sprawa wygląda dość klarownie, bo poważnych ofert nie ma, a te z kierunków egzotycznych sam odrzuca. Woli zostać w Polsce. Z wielkim prawdopodobieństwem można więc już przyjąć, że spektakularny powrót do poważnej piłki, o którym tyle mówił, odwlecze się w czasie. Niewykluczone, że wręcz nigdy nie nastąpi. Wystarczy przecież jedna taka runda, jak ostatnia i w ciekawszych ligach może mieć pozamiatane.
Bez względu na to, czy Jeleń za moment znów zahaczy się w Podbeskidziu, z którym jest po słowie, czy pójdzie na przykład do Górnika Zabrze (Super Express donosi, że pojawił się taki temat) – już wiadomo, że swoje poszukiwania rozegrał dosyć marnie. Do kwietnia będziemy wysłuchiwać, że jest nieprzygotowany. Ł»e musi dojść do optymalnej formy, że nie przepracował zimy, bo w tym czasie rozglądał się za klubem. Ale co, sam go sobie szukał? Chodził od drzwi do drzwi? Pukał do prezesów?
Chyba jasne, że robił to za niego agent, a Jeleń w tym czasie przez dwa miesiące nie miał kontaktu z piłką. Do połowy lutego, kiedy większość drużyn ma za sobą dwa obozy, on nie odbył ani jednego treningu z jakimkolwiek klubem. Po raz drugi wejdzie do tej ligi z marszu. Może lepiej było nie odcinać się od Podbeskidzia tak kategorycznie? Wręcz umówić się z prezesem, że ten wyrządzi mu drobną przysługę, pozwoli przygotowywać się z zespołem nawet jako „wolny strzelec”, a później się zobaczy? Przecież w Bielsku nie mieliby nic do stracenia. Sto procent, że poszliby na taki układ.
Tymczasem liga już za pasem, a Jeleń znów do niej nieprzygotowany. Prawie jak Rafał Grzelak, ten też nigdy nie nadąża z nadrobieniem zaległości.