Tomasz Lisowski nie wrócił razem z drużyną Korony ze zgrupowania na Cyprze. Wrócił dzień później, bo… zgubił dokumenty. Natknęliśmy się w komentarzach na prośby niektórych czytelników, żeby zadzwonić do rzecznika klubu i sprawdzić, jak to chłopaki zabalowali, skoro jednemu zniknął paszport. Jak wiecie, rzecznikom z natury nie ufamy, bo nie dość, że często o wielu sprawach dowiadują się ostatni, to jeszcze kłamią (reakcja wiązana), więc przedzwoniliśmy do samego Lisowskiego.
– Dopiero na lotnisku, kiedy nie chcieli mnie przepuścić, zorientowałem się, że nie mam dowodu osobistego – opowiada. – Zresztą, nie miałem nie tylko dowodu, bo zniknęło wszystko, również karty płatnicze. Musiały mi te dokumenty wypaść przy recepcji, jak się wymeldowywaliśmy. Miałem je luzem, więc to bardzo możliwe… Wróciliśmy do hotelu z chłopakiem ze strony klubowej, on akurat miał zaplanowany lot dzień później. No, a na miejscu oczywiście niczego nie było, nic się nie znalazło. Wykonałem kilka telefonów, wszystko trzeba było zablokować, i pojechaliśmy do ambasady w Nikozji wyrobić tymczasowy dowód. Paszport zostawiłem w Polsce, wydawał się niepotrzebny, ale na szczęście wyrobili mi dowód od ręki – dodaje.
Dotychczas słyszeliśmy historie, jak to komuś dokumenty przepadły na grubym melanżu albo przypadkowo napotkana panienka coś zawinęła. A tu jak się okazuje nie było ani imprezy, ani baletów do rana, a jedynie efekt „trzymania dokumentów luzem”. Szczęście w nieszczęściu, że udało mu się w porę zorientować i trzeźwo zadziałać. W końcu to mogło być jego najdroższe zgrupowanie w karierze…