Jeśli rzucić hasło “polski bramkarz na Wyspach Brytyjskich” wasze myśli skierują się w stronę Dudka, Fabiańskiego, Szczęsnego, Kuszczaka, Boruca, czy ostatnio Białkowskiego, który być może zrealizuje swoje marzenie i zagra w Premier League. Nie ma w tych skojarzeniach niczego dziwnego, to ci panowie grali na najwyższych poziomach, więc naturalne, że to ich polski widz szukał operując pilotem od telewizora. Jest jednak co najmniej jeszcze jeden bramkarz urodzony nad Wisłą, o którym można powiedzieć, że wstydu polskim rękawicom na Wyspach nie przynosi. 223 mecze w League Two, ponad 60 w League One – a więc na szczeblach wciąż bardzo porządnych – do tego epizod w Championship i wiele spotkań w krajowych pucharach. Mowa o Arturze Krysiaku, obecnie bramkarzu Yeovil Town, który wyjechał z Polski jako 16-latek, by szukać drogi na salony wiodącej przez Anglię. W jakich realiach się dziś obraca, w jakich okolicznościach wyjechał, dlaczego się ostatecznie nie przebił na najwyższy poziom i jak argumentuje wiarę, że mając 28 lat jeszcze jest w stanie to zrobić? Poznajcie go, zapraszamy.
Chyba idealnie się złożyło, że Yeovil trafiło na United w FA Cup?
Jak najbardziej. I to znów, po trzech latach, wtedy też z nimi graliśmy. Nie mam problemu z tym, że gramy u siebie, na Old Trafford już występowałem, może nie w takich rozgrywkach, bo jako młodzieżowiec, gdy byłem w Birmingham. Mierzyły się wtedy akademie do lat 18, doświadczenie w graniu tam więc mam. Pewnie, byłoby super zagrać na Old Trafford już na seniorskim poziomie, ale nikt nie mówi, że nie mamy szans, jak dobrze zagramy, będzie nasz dzień, ich słabsza dyspozycja, to może dojść do rewanżu na wyjeździe.
Ty jesteś fanem Czerwonych Diabłów? A przynajmniej stwierdziłeś kiedyś, że chciałby grać dla Liverpoolu, Barcelony albo United właśnie.
Możliwe, że tak powiedziałem, bo to przecież byłby zaszczyt, ale fanem jestem akurat Liverpoolu. Z tego powodu, że śledziłem karierę Jerzego Dudka, gdy zaczynał w Feyenoordzie, gdy potem przeszedł do Liverpoolu, to kibicowałem mu. Miałem go okazję też spotkać, po jednym z meczów, jak grali z Birmingham, dał mi swoją koszulkę i ta sympatia pozostała. Od 2006 roku, jak bardziej zacząłem się interesować piłką, to był Liverpool i tak to trwa.
Dudek sprostał wyobrażeniom sprzed telewizora?
Absolutnie. Facet jest naprawdę miły, nie było czuć od niego gwiazdorstwa, a akurat spotkałem go rok po wygraniu Ligi Mistrzów. Pogadaliśmy, opowiadał, jak to przeżywał, jak się przygotowywał i radził ze stresem, adrenaliną, nerwami. Dla mnie, gdy miałem 18 lat, to było świetne przeżycie.
A z Liverpoolem zresztą też grałeś.
Tak jest, byłem w Exeter i wylosowaliśmy Liverpool, graliśmy u siebie. Przywieźli takich chłopaków jak Suarez, Reina, więc wyższa półka. Jednak jako ludzie to są normalni goście, piłkarsko są na troszeczkę innym poziomie technicznym i to widać, ale oni w lidze grają na świetnych boiskach i zauważyłem, że takie małe drużyny, grając u siebie, gdzie boiska nie wyglądają doskonale, dają sobie radę. W Premier League piłka nie skacze nic, a nic, mogą sobie pograć, szybko zmienić stronę. Mniejsze drużyny nie mają budżetu, by utrzymać płytę na takim poziomie i też przez to mecze są bardziej wyrównane.
Jaką bazę ma Yeovil?
Nie jest najgorzej. Mamy jedno boisko sztuczne, trzy-cztery trawiaste. Oczywiście, nie możemy się porównywać do takiego Portsmouth, bo my mamy budżet poniżej miliona funtów, a oni w tamtym roku mieli osiemnaście. Jesteśmy na końcu tej finansowej listy, dysponujemy małym składem, 20-21 zawodników, więc budżetowo niezbyt to wygląda, ale menedżer, Darren Way, daje z siebie wszystko, informacje, jakie przekazuje przed meczami na temat drużyn, to jest klasa światowa. Nie sądzę, by w jakimkolwiek innym klubie w tej lidze, ktoś posiadał tyle informacji i wkładał tyle pracy w to, co robi.
Powiedz o nim coś więcej.
To jest facet, który wyszedł z prawie śmiertelnego wypadku – jeszcze jako piłkarz jechał gdzieś samochodem, facet zjechał vanem i Darren był od pasa w dół sparaliżowany. To, dla człowieka, który cały czas grał w piłkę, był szok – musiał ciągle się motywować, by nie wpaść w depresję. Teraz mentalnie jest tak silny, że mało kto może go złamać. On zwraca wielką uwagę na to, co myśli dany zawodnik. Mamy szatnię wyklejoną cytatami, są różne plakaty motywacyjne, Darren posiada też wiele kontaktów, ostatnio mieliśmy odprawę z sir Aleksem Fergusonem, tuż przed samym losowaniem, kiedy indziej rozmawialiśmy z Johnem Terrym. Darren przychodzi o szóstej do klubu, a my treningi zaczynamy 10:30. Jest cztery i pół godziny wcześniej, po to, by przygotować się do meczów, ogląda spotkania naszych rywali po kilkanaście razy.
Ferguson i Terry byli u was w szatni?
Nie, z Fergusonem byliśmy na telefonie, a z Terrym na Skype. Fajnie, że menedżer ma takie możliwości, by zorganizować nam rozmowę z takimi osobowościami. Na przykład Ferguson przed losowaniem mówił o swoich pięciu wygranych w FA Cup, twierdził, że najlepsze co jest w tych pucharach to małe drużyny, bo one nie mają nic do stracenia, a wiele do zyskania. I dla tych większych to są najtrudniejsze spotkania. Życzył nam powodzenia, przekonywał, że nie ma żadnej presji.
Chwalisz menedżera, ale z drugiej strony muszę zwrócić uwagę, że w lidze ledwie wisicie nad strefą spadkową.
Ciężko jest budować skład co roku. Budżet jest taki, jaki jest, wielu zawodników poodchodziło do innych zespołów, chcąc większą kasę. U nas z poprzedniego sezonu zostało tylko pięciu piłkarzy i tak jest prawie co sezon. Mieliśmy Ryana Hedgesa na wypożyczeniu, pograł sześć miesięcy, odbudował się, wrócił do Swansea i poszedł do Barnsley za 300 tysięcy, potem dostał powołanie do pierwszej reprezentacji Walii. W Yeovil mamy więc młodych zawodników, którym dajemy szansę, ale też brakuje im doświadczenia. Jak spojrzysz na nasze wyniki, to często tracimy bramki w ostatnich minutach. Presja, brak umiejętności poradzenia sobie z nerwami, to prowadzi do głupich błędów, które się nam zdarzają.
Ile średnio zarabia piłkarz w Yeovil?
Nie powiem ci dokładnie, ale na pewno mniej niż w jakimkolwiek innym klubie.
Trzeba łączyć granie z pracą?
Nie, ja akurat jestem w takiej komfortowej sytuacji, że wystarcza mi od pierwszego do pierwszego. Młodzi piłkarze mają ten przywilej, że klub dysponuje mieszkaniami, które opłaca z budżetu, płaci też rachunki, więc chłopaki mają tę wypłatę – jakby tak powiedzieć – na jedzenie, nie muszą się martwić o czynsze. To się im jakoś wyrównuje.
Jesteś liderem w szatni?
Pod względem występów jestem drugi, Nathan Smith gra tutaj już chyba sześć-siedem lat, ma 288 meczów rozegranych dla samego Yeovil. Natomiast bramkarz musi być liderem, czy to na boisku, czy w szatni. Nie jestem jednak osobą, która krzyczy, łapie za fraki i tak dalej. Jestem bardziej spokojny, wolę porozmawiać, ale wymagam. Mam też taką znienawidzoną przez kolegów rolę, że ustalam kary i zbieram pieniądze, jeśli nie przestrzegają zasad. Chłopaki mnie trochę nie lubią z tego powodu, ale muszę trzymać standard, tego też oczekuje ode mnie menedżer, bym dbał o dyscyplinę. Muszę więc ich ustawiać i wlepiać kary finansowe. One są na przykład za spóźnienia, ja też wierzę, że trzeba utrzymywać higienę, toteż nawet za nieposiadanie głupich klapek pod prysznic jest kara. Nie wiadomo, co może się zdarzyć, możesz nadepnąć na coś, dostać jakiejś choroby stóp, a przez to wykluczyć się z meczu. Pięć funtów za brak klapek, to będzie taki przykład. Za spóźnienie na mecz finansówka jest o wiele większa, ale na poziomie wypłat, by chłopaki mieli z czego zapłacić.
Czytałem, że na niższym poziomie w Anglii, jest spore pole do popisu, jeśli chodzi o dodatki do kontraktu. Ty zdaje się, miałeś w Burton zniżki na opony?
Stadion Burton – nie wiem, czy się nadal tak nazywa – ale nazywał się Pirelli, obok była fabryka opon, więc tam mieliśmy jakąś umowę i można było dostać rabat, ale to nie było zapisane w kontrakcie, kwestia dogadania się ze sponsorem. W Yeovil nie mamy takiego dużego sponsora, żeby mieć zniżki, ale klub ma umowy i kontakty na przykład z salonami samochodowymi. Kiedyś potrzebowałem auta, pogadałem i dostałem propozycję pojeżdżenia samochodem przez cztery dni, kiedy normalnie takiej możliwości nie ma. Jest jazda próbna przez pół godziny i decyzja, bierzesz czy nie. Ja miałem opcję wzięcia auta na cztery dni, by testować samemu. To są takie przywileje piłkarza.
Jesteś rozpoznawalny w Yeovil?
To jest strasznie małe miasto, mieszkam tutaj czwarty sezon, więc ludzie mnie znają i rozpoznają. Z jednej strony to jest fajne, że cię kojarzą, chcą porozmawiać i zrobić selfie, ale z drugiej bywa uciążliwe. Miałem taką sytuację parę lat temu, że poszedłem z żoną na zakupy i chłopak robił zdjęcia tego, co miałem w koszyku. To było głupie, bo jest granica i tak naprawdę myślisz sobie wtedy, po co robić coś takiego, po jaki gwint. Ale ogólnie mam dobre relacje z kibicami. Na mecze przychodzi maks trzy tysiące osób. Trochę tych fanów poodchodziło, gdy Yeovil zaczęło spadać, wtedy zaczęło brakować kibiców. Kiedyś było sześć-siedem tysięcy, a teraz jest to wspomniane trzy maks. Jednak sądzę, że na mecz z Manchesterem stadion będzie zapełniony, już widziałem, że ludzie się ustawiają i są niesamowite kolejki. Dziewięć tysięcy będzie.
Jak to się w ogóle stało, że trafiłeś do Anglii?
Pojechałem na kadrę Polski, graliśmy bodajże na Słowacji, Alex Cisak, który był kiedyś w Leicester, ma rodziców Polaków. On akurat dostał powołanie na to samo zgrupowanie co ja, byliśmy w jednym pokoju, gadaliśmy i powiedział, że wspomni o mnie swojemu agentowi. Za chwilę dostałem telefon i wyjechałem. Nie było dłuższego myślenia nad tym, czy jechać, czy też nie. Spytałem się tylko rodziców, co o tym myślę, stwierdzili, że jak najbardziej muszę korzystać z szansy, bo podobna może się nie powtórzyć. Wyjechałem. Miałem testy w Cardiff, w Swansea, jak byli w League One, no i w Birmingham.
Kręcił się temat Arsenalu, tak?
Był, ale wolałem pojechać do Birmingham. Patrząc na Arsenal, to widzisz wielki klub i wielką historię, jednak też masę bramkarzy. Myślisz sobie: może się nie udać, możesz być jednym z wielu. W Birmingham był ten komfort, że trenowało trochę mniej golkiperów i widziałem dla siebie większą szansę wybicia się tam, niż w Arsenalu. Nie chciałem być jednym z wielu.
Dziś wybrałbyś inaczej?
Wiesz, ja w życiu niczego nie żałuję. Wybrałem tak, jak wybrałem, nie wrócę już do tego.
Jaki duży był przeskok pomiędzy treningami w Łodzi a tymi w Anglii?
Treningi bramkarskie w Birmingham miałem codziennie, w SMS-ie chyba dwa razy w tygodniu. To była duża różnica. Też same zajęcia w Anglii wyglądały inaczej – trudno wskazać jedną rzecz, bo trzeba być w tym środowisku, żeby to zrozumieć, ale na przykład rozgrzewka trwałą dużo krócej. Prawie w ogóle jej nie było, nie poświęcaliśmy wiele czasu na choćby rozciąganie.
Mieszkałeś w internacie czy z rodziną zastępczą?
Na początku mieszkałem z rodziną zastępczą, przez sześć miesięcy, potem się przeprowadzili do mnie rodzice i zamieszkałem z nimi. Na pewno było ciężko, bo ja nie mówiłem w ogóle po angielsku, znałem podstawy: jak masz na imię, ile masz lat, jak żyjesz. To był minimum z minimum, trudno było mi się ogarnąć. Fakt, klub zorganizował mi angielską nauczycielkę, która próbowała mnie uczyć, ale jak nie znasz języka, to w ten sposób trudno coś zrozumieć. Bardziej się uczyłem języka, gdy przeprowadziłem się na własne z rodzicami i musiałem wiele spraw załatwiać na własną rękę. Szukałem przy tym słówek w internecie, oglądałem angielską telewizję.
Mentalność młodych Anglików różni się czymś od mentalności młodych Polaków?
Sądzę, że tak. Oni tutaj mają wszystko od klubu. Moich rodziców w Łodzi nie było stać na nie wiadomo jaki sprzęt, miałem jedną parę rękawic na mecz i jedną parę na cały sezon treningów. Tutaj przyjechałem i miałem nowe rękawice, kiedy chciałem, buty też, tak samo mieli oczywiście również inni zawodnicy. Nie musieli się o nic martwić, klub płacił za mieszkanie z angielskimi rodzinami, wszystko było podane na talerzu, gdzie w Polsce nie było takiego komfortu w moich czasach. Można powiedzieć, że wielu chłopakom tutaj nie zależy, po prostu lubią mieć status piłkarza i tyle. W Polsce mentalność była – jak pamiętam – inna, trzeba było szanować to, co się dostawało. Teraz nie wiem, jak jest, nie trenowałem z żadną polską drużyną, więc nie wiem, jak pracuje.
Kojarzysz Pavelsa Steinborsa z Arki?
Nie.
Mówił w wywiadzie dla Weszło, że angielscy bramkarze mają słabą technikę, rzucają się jak samoloty. Jak ty ocenisz tę szkołę?
Na pewno bramkarz tutaj broni inaczej. W League Two jest mnóstwo piłek wrzucanych w pole karne, więc golkiper musi być dobry na przedpolu, a jeśli jest, to ma automatyczny wpływ na grę drużyny przeciwnej. Ona musi zmienić taktykę. Teraz dostaliśmy fajnego trenera, Steve’a Phillipsa, rozegrał ponad 650 meczów. Tyra nas, ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu. Wymaga sporo. Treningi są trudne, tętno masz 180 w pierwszych 10 sekundach rozgrzewki i trochę minie, nim spadnie. Bramkarze w ciągu tygodnia trenują o wiele ciężej od zawodników z pola, co się trochę wyrównuje, bo chłopaki za to ciężko harują podczas meczów, a mają lżejsze zajęcia.
W Birmingham miałeś kontakt z pierwszą drużyną?
Miałem, ale nie jakiś duży, byłem 16,17-letnim chłopakiem, a w tym czasie w składzie byli Mike Taylor, Colin Doyle, później przyszedł Joe Hart, wcześniej był Ben Foster, z akademii wchodził Jack Butland. Akurat trafiłem na taki okres, kiedy Steve Bruce stracił pracę i przyszedł Alex McLeish, ten skład się rotował. Częścią pierwszego zespołu więc nie byłem, ale trenować, trenowałem z nim. W Birmingham mieliśmy osiem-dziewięć naturalnych boisk, sztuczną nawierzchnię pod dachem, własną siłownię, pięciu masażystów. Można pracować, jest duża różnica między Championship a League Two.
Z jednego z wywiadów wywnioskowałem, że masz żal do McLeisha o brak szansy. Potwierdzisz?
Gdy jesteś młody i jesteś w wieku buntownika zawsze obwiniasz innych, ale pewnie ten wywiad był kilka lat temu, byłem młody i teraz patrzę inaczej, że ten żal mogę mieć tylko do siebie. Bo nie zrobiłem czegoś więcej, czy nie chciałem zrobić, by pokazać mu, że zasługiwałem na szansę. Tyle czasu jednak minęło… Fajne było natomiast to, że gdy jak poszedłem na wypożyczenie do Swansea, to po pierwszym meczu, kiedy wszedłem do zespołu, McLeish zadzwonił do mnie i pogratulował debiutu w Championship. Wygraliśmy 3:0 z Southampton. To było super z jego strony, bo mimo że na tamten czas nie widział mnie w składzie, to analizował, co się dzieje z jego zawodnikami na wypożyczeniu.
Wtedy byłeś najbliżej dużej piłki?
Chyba tak, miałem wtedy 19 lat, zagrałem pierwszy mecz przy 25 tysiącach, fajnie było zebrać to doświadczenie, dostać się do drużyny tygodnia. Czułem, że byłem blisko. Ale słuchaj, ja nie mam 40 lat, by myśleć o zakończeniu kariery, jeszcze wszystko przede mną.
Czemu nie zostałeś w Swansea ostatecznie na dłużej?
To była decyzja Roberta Martineza, menadżera Swansea. Pierwszy bramkarz Dorus de Vries dostał kontuzji, złamał kość policzkową i musiał pauzować kilka tygodni. Jak widać Martinez miał inne plany związane ze mną.
Powiedziałeś w wieku 21 lat, że za cztery-pięć sezonów chcesz być bramkarzem światowej sławy. Nie udało się. Dlaczego?
Nadal wierzę, że zagram wyżej niż do tej pory. Mam 28 lat, a bramkarz im starszy, tym lepszy, jak wino, wiadomo. Mam wiele sezonów przed sobą i nadal marzę. Czasami tak jest, że mimo talentu i ciężkiej pracy, wciąż trzeba mieć szczęście, by ktoś cię zauważył, ktoś cię chciał. Lepszy agent może spowodować, że pójdziesz gdzieś dalej. Ja mam jednak dziś taki komfort, że gram tydzień w tydzień, rozegrałem 300 meczów, ilu bramkarzy może tak powiedzieć? Jest wielu, którzy nie są numerami jeden, a to dla mnie najważniejsze. Grać. Wolę mieć rozegranych mnóstwo spotkań niż być wysoko, a nie grać w ogóle. Doświadczyłem wiele podczas meczów i byłem w różnych szatniach. Gdy się wygrywało i gdy się przegrywało w ostatnich minutach czy sekundach. Śledzę niektórych bramkarzy i widzę ich kariery, no, dobra, zrobili fajne transfery za granicę, gratulacje dla nich. Potem jest cisza. Wracają do Polski i dalej jest ciężko. Wciąż mogę zrobić większą karierę niż tę, która mam do tej pory. Najważniejsze jest granie i to, że mogę się zaopiekować swoją rodziną.
Patrząc na Szczęsnego i Fabiańskiego, którym wyszło w Arsenalu, nie zazdrościsz im trochę?
Nikomu nic nie zazdroszczę, jeśli im się udało, to super, może u mnie też coś kliknie i zrobię większy ruch. Jak ktoś zasłużył, to zasłużył – najwyraźniej ja zasłużyłem na tyle w tym momencie. Ale wszystko jest możliwe. Najważniejsze aby być pozytywnie nastawionym i nadal starać się zmienić swoją karierę. Są też przecież piłkarze, którzy skończyli kariery w wieku 22 lat. Ja mam również to szczęście, że od 12 lat miałem tylko jedną poważną kontuzję.
Ale masz mimo wszystko taką granicę, którą chciałbyś osiągnąć i jest nią Championship? Czy wciąż marzysz o elicie w Anglii?
Lepiej wysoko mierzyć i chybić, niż nisko i trafić. Jeśli trafiłbym do Championship, marząc o Premier League, byłbym zadowolony. Każdy krok bliżej będzie satysfakcjonujący.
Oferty się pojawiają?
Musisz zadzwonić do mojego agenta.
No, ale chyba kontakt macie, to wiesz, czy są oferty.
Jak najbardziej, ale jak chcesz coś konkretnego, to musisz gadać z nim.
Zapytam inaczej. Wróciłbyś do Polski, załóżmy, że do średniaka pierwszej ligi?
Nigdy nie mówię nigdy, ale moim pierwszym pytaniem byłoby to, czy dany klub dałby mi możliwość rozwijania się, czy to byłby jednorazowy przystanek? Natomiast sądzę, że wolałbym dostać ofertę z ekstraklasy, bo uważam, że pierwsza liga polska jest na poziomie League One – League Two. Dałem sobie radę na tych szczeblach i wolałbym mierzyć już wyżej.
Jak często przyjeżdżasz do Polski?
U nas nie ma przerwy zimowej, sezon trwa od sierpnia do maja, więc mogę przyjeżdżać dopiero po sezonie.
Tęsknisz czasem za krajem?
Piotr Turek – bramkarz, niegdyś młodzieżowy reprezentant Polski i syn Zbyszka Robakiewicza – Grzesiek, to są moi przyjaciele, z którymi się wychowywałem i trochę mi ich brakuje. Jednak mam żonę, dwa miesiące temu urodziła nam się córka, więc wszystko, co potrzebne, mam tutaj. Nie ma tęsknoty, po prostu fajnie czasem wrócić i oderwać się od angielskiej rzeczywistości.
To co, na zero z tyłu z United i idziesz wyżej!
Jestem szczęśliwy z tego, co mam, może nie zarabiam nie wiadomo ile, nie jeżdżę jakimiś wypasionymi furami, ale gram regularnie, mam żonę i dziecko, jest fajnie. Natomiast taki mecz może spowodować, że połowa składu nie będzie grać w Yeovil, tylko gdzieś dalej. Takie spotkania sprawiają, że ludziom otwierają się furtki do karier.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL