Kariera tego chłopaka to dla nas jedna z największych niespodzianek ostatnich miesięcy. W Polsce nie doceniał go absolutnie nikt. Egzystował (to dobre słowo) w klubie słynącym z nieporadnych bramkarzy i testujących co rusz tony złomu, ale i tak nigdy nie dostał poważnej szansy. Nagle Filip Kurto kompletnie niespodziewanie trafił do Eredivisie i od sierpnia nie oddał miejsca w składzie. A jako konkurenta miał ponoć bardzo zdolnego i już zaaklimatyzowanego w Holandii Mateusza Prusa. O co tutaj chodzi? Kto popełnił błąd? Dlaczego Wisła tak bardzo, tak ewidentnie zlekceważyła tego młodego bramkarza?
Dalecy jesteśmy od gloryfikowania wyczynów Kurty, bo chłopak jeszcze niczego nie osiągnął i w średniej europejskiej lidze – w której nawet zaliczył kilka baboli – ledwie walczy o utrzymanie, ale… Mówcie, co chcecie – to jednak Eredivisie. To możliwość pokazania się na tle Ajaxu, PSV, Feyenoordu i Twente. To miejsce, gdzie na najbanalniejszym meczu pojawiają się dziesiątki skautów. To poligon dla dyrektorów sportowych z najsilniejszych lig. I mimo, że to tylko Roda – w której z niewyjaśnionych przyczyn ktoś podejrzanie kocha Polaków – to jednak postawili na Kurtę. Nie na Sandomierskiego, nie na Słowika czy innego Ptaka, którzy ocierali się o Ekstraklasę, tylko właśnie na Kurtę, który od kiedy pojawił się w Wiśle, zawsze był olewany z góry na dół. No, nie licząc jakichś dwóch śmiesznych, drobnych epizodów w Ekstraklasie.
Przypominamy sobie te wszystkie wywiady z kolejnymi trenerami, którzy tak chętnie wychwalali Filipa, jaki to wielki talent. – Oceniam go bardzo wysoko. Będzie świetny. Musi mieć tylko klub, który zdecyduje się w niego inwestować – opowiadał nam w 2009 roku Jacek Kazimierski, ówczesny trener bramkarzy Wisły. Jego następcy też nie potrafili docenić Kurty. A to przecież Wisła, gdzie bramkarze zmieniali się jak rękawiczki, a kolejnych testowanych równie szybko przywożono, co odpalano po kilku dniach. Pamiętacie słynną ciężarówkę…
Ale przekaz był jasny. Kurto będzie maksymalnie trzeci.
Pokusiliśmy się więc o krótkie podsumowanie, ilu bramkarzy, trenerów bramkarzy i samych golkiperów przewinęło się przez Reymonta za czasów Filipa.
– trenerów – sześciu – Skorża, Kasperczak, Kulawik (tymczasowo), Maaskant, Moskal i Probierz.
– trenerów bramkarzy – pięciu – Kazimierski, Łaciak, Kurdziel, Mucharski, Primel.
– bramkarzy – sześciu – Cebanu, Pawełek, Jarosiński, Juszczyk, Jovanić, Pareiko.
– testowanych – przynajmniej ośmiu (przynajmniej, bo było ich więcej, ale tylko tyle nazwisk udało nam się teraz odkopać) – Ilizi, Matwiejew, Kozioł, Moretto, Nurković, Nikov, Vaszek i Pesković.
Jak potoczyły się kariery Pawełka, Pareiki i Jovanicia – wszyscy wiecie i nie ma sensu przypominać. O testowanych nie wspominamy, bo to jakieś horrendum. A pozostali? Cebanu od trzech lat nie wystąpił w żadnym meczu, Jarosiński spadł do trzeciej ligi norweskiej, a Juszczyk dał sobie chyba spokój z piłką po tym, jak zrzucono go do rezerw w Arce. Ale cała trójka w tamtym momencie rokowała bardziej niż bramkarz młodzieżówki.
I najśmieszniejsze w tej całej sytuacji jest właśnie to absurdalne rozstrzelenie – był za słaby, by bronić strzały Sernasa, Buzały i niedożywionego Donalda Djousse, ale jest jednocześnie na tyle dobry, że wystawiają go na Cuenkę i Mertensa. Jeszcze raz zaznaczamy – nie ma się co za wcześnie podniecać, ale w Wiśle, gdzie swego czasu etatowym bramkarzem był Pawełek, powinni siedem razy oglądać każdego golkipera, który ma komplet kończyn i parę oczu. A co dopiero faceta, który w jakiś sposób zaimponował typom z Holandii. I który z Ajaksem naprawdę dał sobie radę znakomicie.